W dawnych latach w tej fazie sezonu takich meczów oglądaliśmy dziesiątki. Pewnie pamiętacie jeszcze te pasjonujące jak pielenie ogródka spotkania drużyn, którym nie groziły zarówno europejskie puchary, jak i spadek do I ligi, więc nikt nie widział powodów, by przesadnie podkręcać tempo. Reforma z oczywistych względów miała ograniczyć liczbę takich gniotów do minimum, co się udało, ale dziś piłkarze Podbeskidzia Bielsko-Biała i Górnika Zabrze zrobili bardzo wiele, by te przykre wspomnienia wróciły.
Dziwna sprawa. Przecież obie drużyny miały powody, by do końca zaorać nie najlepszą murawę na stadionie w Bielsku. Górnik szoruje dno tabeli i wiosną jeszcze nie wygrał. Podbeskidzie po serii niezłych spotkań zbliżyło się do górnej ósemki i wizja zapewnienie sobie utrzymania już w kwietniu stała się całkiem realna. Przecież to są położenia, w których automatycznie w głowie powinna pojawiać się patetyczna muzyka i wyliczanka Mariusza Rumaka: praca, walka, determinacja…
Walki może i trochę było, ale determinacji, by rozstrzygnąć ten mecz na swoją korzyść, zdecydowanie zabrakło. Trochę współczujemy dziś ludziom z marketingu Podbeskidzia – oni zrobili wiele, by przyciągnąć ludzi na stadion, ale umówmy się – nawet najbardziej kreatywna akcja nigdy nie będzie lepszym wabikiem niż dobra gra zespołu.
Zaczęło się jeszcze całkiem nieźle, bo aktywny był Stefanik, ustawiony na lewym skrzydle – poszło nim kilka fajnych akcji Podbeskidzia. W ostatniej chwili zablokowany został Demjan, a Możdżeń nie mógł się wstrzelić z dystansu. Z drugiej strony próbował głównie Jose Kante, który najwyraźniej przejął się faktem, że jego szefowie nie zważając na absurd całej sytuacji, w dalszym ciągu szukają ofensywnych graczy. Hiszpan trafiał w bramkę, ale takie strzały Zubas odbijałby nawet po całonocnej imprezie.
– Ale to dobra próba akcji, doceniajmy też takie rzeczy – powiedział później po jednym ze spartolonych dośrodkowań komentator tego spotkania. Uwierzcie – próbowaliśmy pójść ze jego radą, ale to nie dla nas. Może jesteśmy zbyt wymagający, ale jakoś nie potrafimy podniecać się tym, że Górnik po 82 minutach męczenia buły w końcu wypracował sobie setkę, którą przestrzelił Kante.
Jan Żurek poprowadził Górnik już w trzech meczach. Im dalej w las, tym drużyna pod jego wodzą gra coraz gorzej (tylko pierwsza połowa na Legii była bardzo dobra). A wszyscy wiemy, gdzie to prowadzi.