Towarzysząca mu od wielu lat argentyńska dziennikarka Lorena Gonzalez napisała o nim w materiale dla rodzimego „El Grafico”: – To potężny charakter. Podejrzliwy do bólu, ale gdy tylko zyskasz sobie jego zaufanie, nigdy, przenigdy cię nie zawiedzie. Sam o sobie mówi, że „nie potrzebuję pół miliona followersów, by czuć się dobrze”. Mauricio Pochettino – człowiek, który może w tym sezonie doprowadzić Tottenham na sam szczyt.
Co może czuć czternastoletni chłopak zapatrzony w czarno-białe twarze Passarelli i Kempesa w malutkim telewizorze, gdy do drzwi jego rodzinnego domu późną nocą puka Marcelo Bielsa we własnej osobie? Mały Mauricio czuł… zmęczenie. Zasnął krótko po tym, jak pierwszy raz uścisnął rękę „El Loco”, ale zdążył od mentora wielu dzisiejszych trenerów usłyszeć: – Chłopcze, wyglądasz mi na piłkarza.
Był to czas, gdy Bielsa jako skaut Newell’s Old Boys przemierzał swoim starym Fiatem 147 tysiące kilometrów, wyszukując zawodników do klubu z Rosario. Już wcześniej dał się poznać, jako facet który nie zadowala się byle czym – żeby wybrać dwudziestoosobowy skład, potrafił odrzucić siedem tysięcy kandydatur. Na rynku książek sportowych są już co prawda dwie „Obsesje doskonałości”, ale chyba nikt tak jak Bielsa nie zasługiwałby na podobny tytuł biografii.
Dorastając piłkarsko u boku takiego lidera, przyszłość Pochettino którą teraz oglądamy, po prostu nie mogła się potoczyć inaczej. Okres, w którym ludzka osobowość przeżywa najintensywniejszą formację, obecny menedżer Spurs spędził nie imprezując z kolegami do białego rana, a robiąc w wolnym czasie prasówki i rozpisując analizy taktyczne przyszłych rywali. „El Loco” bezwzględnie wymagał przygotowania teoretycznego od młodych zawodników, bez tego nie można było liczyć na miejsce w jego zespole.
Bielsa zaszczepił w nim wszystko to, za co obecnie Pochettino jest tak bardzo ceniony w świecie piłki. Pojawia się w klubie o siódmej rano, wychodzi około dwudziestej, kładzie się spać i wraca kolejnego dnia. Znów o siódmej. Unika medialnego rozgłosu, a aktywny robi się dopiero gdy staje przy linii bocznej, a piłkar zaczyna krążyć po boisku. Krzyki, sugestywna gestykulacja… Niemal kropka w kropkę – Bielsa.
Podobnie jest też z oczekiwaniami względem piłkarzy. Jake Gyllenhall jako pozbawiony skrupułów kamerzysta Lou Bloom w genialnym „Wolnym strzelcu” mówi w ostatniej scenie do swoich stażystów, że nie będzie od nich wymagał czegoś, czego sam by nie zrobił. To właśnie istota pracy Pochettino, który sam tyrał na boisku jak wół i zawsze zostawiał na nim całe swoje serce.
***
– Na treningach sprawia, że cierpisz jak pies. Wtedy go za to nienawidzisz, ale gdy przychodzi weekend jesteś mu za to wdzięczny. Widzisz, że to działa.
Pablo Osvaldo, były podopieczny Pochettino w Espanyolu i Southampton
***
Słynne stały się już piętnastominutowe interwały, podczas których Pochettino „zapominał” o stoperze i które trwały przez to znacznie dłużej. Wszystko po to, by przygotować graczy do nadprogramowego wysiłku w dniu meczowym. Byly pomocnik Southampton Jack Cork stwierdził nawet, że żeby spełniać wymagania Argentyńczyka, przydałoby się drugie serce, bo jedno zwyczajnie nie wyrabia.
Ale – tak jak zaznaczał Osvaldo – jakkolwiek nie nienawidziłoby się metod Pochettino, przynosiły one znakomite efekty. Do tego stopnia, że planujący powitanie go znanymi z Hiszpanii białymi chusteczkami kibice Southampton, nie mogli się dwa lata temu pogodzić z jego stratą na rzecz stołecznego Tottenhamu. Byli przekonani, że po Nigelu Adkinsie nie spotka ich już nic lepszego, że właściciel Nicola Cortese postradał zmysły. Obawiano się, że dobra atmosfera po byłym szkoleniowcu rozpłynie się w powietrzu, a nowe porządki Argentyńczyka nie wprowadzą niczego dobrego. Głosy płynące z Hiszpanii tylko wzmagały nieufność fanów Świętych.
***
– Chciał kontrolować absolutnie wszystko. Pierwszy sezon pod jego wodzą był normalny, niedawno był zawodnikiem, doskonale nas rozumiał i mieliśmy z nim świetne stosunki. Później sporo się zmieniło. Zaczął widzieć spisek tam, gdzie go nie było, sporo dobrych ludzi musiało odejść z klubu, nie tylko zawodnicy. Chciał żeby wszyscy tańczyli tak, jak im zagra, w klubie mieli być tylko i wyłącznie ludzi w pełni mu oddani. Atmosfera zrobiła się ciężka. Ale z czysto sportowej strony, nie było żadnego problemu – wyniki były świetne, a nasza gra atrakcyjna.
Moises Hurtado, były podopieczny Pochettino w Espanyolu
***
Tymczasem to właśnie „Szeryf”, jak nazywano go jeszcze podczas kariery zawodniczej, wprowadził zespół na wyższy poziom. Charakterologicznie był trenerskim odzwierciedleniem właściciela. Zafiksowany na punkcie szczegółów, obsesyjny, a wręcz natrętny perfekcjonista. Szybko przyśpiewka „one Nigel Adkins” zmieniła się w „there is only one Pochettino”.
Argentyńczyk sprawił, że piłkarze po których nikt nie oczekiwał atrakcyjnej gry, zaczęli atakować z polotem, stosować wysoki pressing i przyciągnęli uwagę największych angielskich marek. Wpoił im, że sukces siedzi w głowie, że siła woli jest w tym sporcie niemal tak samo ważna jak umiejętności. – Podczas obozu przed sezonem kazał nam przejść boso przez rozżarzone węgle. To było swego rodzaju wyzwanie, test dla naszej mentalności. Chciał nam pokazać że jeśli przez to przebrniemy, nic gorszego nie może nam się stać w trakcie sezonu – wspominał na łamach The Telegraph Ricky Lambert.
Niech za najlepsze resume pracy Pochettino na St. Mary’s posłuży ósme miejsce w jedynym pełnym sezonie w Southampton, a także lista zawodników, których wypromował i za sprawą których latem 2014 roku klubowa kasa wypełniła się po brzegi.
Spoglądając w liczby nie można się więc dziwić temu, że sięgnął po niego Daniel Levy, człowiek mający bzika na punkcie tego, by bilans zawsze wychodził na plus. Juande Ramos powiedział wręcz, że dla niego „pieniądze są ważniejsze niż sukces”. Zatrudniając Pochettino Levy mógł mieć ciastko i zjeść ciastko.
Postęp, jaki poczyniły Koguty pod jego wodzą jest widoczny gołym okiem. Z grupy młodych, w większości nieopierzonych graczy, Pochettino zrobił kolektyw który jest jednym z najpoważniejszych kandydatów do mistrzostwa kraju. Najmłodszą w tamtym momencie wyjściową jedenastką, zlał w tym sezonie 4:1 Manchester City. Bez Bale’a, bez Modricia, bez Berbatova, bez Robbiego Keane’ a i wszystkich tych wielkich indywidualności, które przecież mając masę okazji by dźwignąć Tottenham w górę, nie potrafiły ani razu zaklepać choćby miejsca na ligowym podium. Za to z odkrytym dla wielkiego futbolu Dele Allim, przemianowanym na defensywnego pomocnika Erikiem Dierem czy wyrastającym na najlepszego stopera ligi Tobym Alderweireldem, z odrodzonym pod jego okiem Moussą Dembele. Sprawił nawet że wyśmiewany przez kibiców Spurs Danny Rose zaczął wreszcie wyglądać na boisku jak piłkarz, a nie jedynie bezmózgi sprinter.
Eksperci zachwycają się przede wszystkim odwagą w grze, jaką ma kolejna już ekipa Pochettino. Tottenham może się między innymi pochwalić najniższym procentem podań do tyłu w całej lidze, a w średniej liczbie kluczowych podań na mecz ustępuje jedynie Manchesterowi City. Sami piłkarze twierdzą natomiast, że nigdy wcześniej nie byli tak dobrze przygotowani do gry na wysokiej intensywności przez pełne dziewięćdziesiąt minut. – Nie przypominam sobie bycia w lepszej formie. Przed sezonem trener zmuszał nas do przekraczania granic wytrzymałości, organizował podwójne sesje treningowe, ale sami widzicie jaki to daje efekt – mówił w trakcie poprzednich rozgrywek Harry Kane.
Cała ta fizyczno-taktyczna otoczka byłaby jednak na nic, gdyby nie to że Pochettino sporo nauczył się na własnych błędach. O ile nadal wymaga bezwzględnego profesjonalizmu, o tyle stara się znacznie mocniej o przyjacielskie relacje z podopiecznymi, niż choćby podczas pracy w Hiszpanii. Świetnie pokazuje to sytuacja z Rosem, którego przy okazji powołania do reprezentacji Argentyńczykowi udało się nieźle wkręcić.
– Menedżer napisał mi smsa w środę rano. „Przyjdź proszę do mnie do biura.” Zastanawiałem się, co takiego nabroiłem. Poszedłem tam i usłyszałem „zaakceptowaliśmy ofertę za ciebie, sprzedajemy cię”. Odpowiedziałem: „nie, to niemożliwe”. Wtedy do gabinetu wszedł jeden z trenerów i powiedział: „już mu mówiłeś, że powinien się pakować?” Pochettino zaśmiał się i powiedział już całkiem serio, że słyszał że mam dostać powołanie do reprezentacji – wspomina Anglik.
Mimo to Argentyńczyk cały czas trzyma charakterystyczną dla siebie żelazną dyscyplinę. Gdy Andros Townsend starł się na zajęciach z trenerem przygotowania fizycznego Nathanem Gardinerem, natychmiast odsunął go od składu. Kiedy poczuł, że Aaron Lennon nie jest szczęśliwy z bycia tylko i wyłącznie jokerem, bez żalu oddał go do Evertonu, mówiąc że „łatwo zidentyfikować graczy niezadowolonych, nie do końca rozumiejących, że praca piłkarza polega w głównej mierze na trenowaniu, a nie na graniu”. Szybko na boczny tor odstawił również zarabiającego krocie Emmanuela Adebayora. Gdy ten nie zgodził się odejść i postanowił do końca wartego sto tysięcy funtów tygodniowo kontraktu doić klub z White Hart Lane, Argentyńczyk odebrał mu numer i zabronił trenować z zespołem.
***
– Pochettino zawsze odznaczał się ogromną charyzmą w szatni. Nigdy, przenigdy nie akceptował porażki. Przy tym cieszył się ogromnym szacunkiem kolegów, takim jaki należy się osoba wyższa szczeblem w wojsku.
Paco Flores, były trener Espanyolu
***
Jeszcze za czasów kariery zawodniczej Pochettino został przez Floresa nazwany jego „ręką na boisku”, a Pablo Zabaleta, który występował z nim w Espanyolu stwierdził: – Byłem pewien, że po zakończeniu kariery Mauricio zostanie świetnym trenerem. Nie miał wyjścia. W końcu jeszcze zanim mógł legalnie kupić piwo, od dawna był bielsistą.
SZYMON PODSTUFKA