We wczorajszej relacji zastanawialiśmy się, co jeszcze musiałaby zrobić Lechia, by umożliwić Piastowi zdobycie jakichkolwiek punktów. Tak naprawdę przez dłuższy czas byliśmy świadkami ujmującego festiwalu miłosierdzia. Najpierw bracia Paixao – poprzez swoją nieskuteczność – długo podtrzymywali przeciwnika przy życiu. Kiedy jednak przewaga zrobiła się dwubramkowa, Krasić momentalnie wykluczył się z dalszej gry, by Piast przez prawie całą drugą połowę grał w przewadze i mógł o coś powalczyć. Jakby tego było mało, swoją pomoc zaoferował też Budziłek, który w niegroźnej sytuacji przepuścił piłkę pomiędzy nogami i umożliwił rywalom złapanie kontaktu. Na nic się to jednak zdało, więc w końcówce meczu – nomen omen chyba też w akcie miłosierdzia – ledwo dychającego przeciwnika dobił Stolarski.
Napisać że Piast jest cieniem samego siebie, to nic nie napisać. Podopieczni Latala w trzech pierwszych meczach wiosny zdobyli dwa punkty i strzelili tylko jednego gola, właśnie tego podarowanego przez Budziłka. Nie jest jednak prawdą, że gliwiczanie zacięli się przez zimę, bo już wcześniej zdradzali oznaki kryzysu formy. Pierwsze symptomy, że z drużyną nie jest tak dobrze, jak się niektórym wydaje, mieliśmy już na początku grudnia w Zabrzu, kiedy to w pamiętnym meczu Piast został rozstrzelany przez Romana Gergela.
Tak naprawdę ten sezon w wykonaniu gliwiczan można podzielić na dwa okresy – do meczu z Górnikiem i od meczu z Górnikiem. Lub, jak kto woli, do końca listopada i od początku grudnia. Na dziś bilans prezentuje się następująco:
Do listopada: 17 spotkań, średnio 2,5 punktu na mecz
Od grudnia: 7 spotkań, średnio 1 punkt na mecz
Nie da się ukryć, że średnia jednego punktu na mecz na przestrzeni siedmiu spotkań zwyczajnie liderowi nie przystoi. A skoro nie przystoi, to trzeba też dodać, że istnieje spore prawdopodobieństwo, iż już dziś wieczorem gliwiczanie tym liderem nie będą. Jakkolwiek patrzeć, po raz ostatni regularnie punktującego Piasta oglądaliśmy w listopadzie zeszłego roku, czyli równe trzy miesiące temu. A trzy miesiące w piłce to cała epoka, w której zmienić się może wszystko.
Zmienił się więc i Piast, który z maszynki do strzelania goli przeistoczył się w drużynę, która – nie mogliśmy się powstrzymać – atakuje mistrzostwo Polski z Maciejem Jankowskim na szpicy. Ekipa Latala dziś nie wygląda już na rewelację całej ligi, co więcej, ona nie wygląda nawet na przedstawiciela czołówki. Potwierdzają to zresztą liczby, wedle których w siedmiu meczach od początku grudnia tylko trzy drużyny zdobyły mniej punktów – Termalica, Korona i Wisła. Przyznacie sami, że optymizmem to tu raczej nie powiało.
Rzecz jasna Piast może się jeszcze otrząsnąć, nawiązać do jesiennej dyspozycji i ostatecznie zdobyć mistrzostwo Polski. To oczywiście możliwe, ale coraz mniej prawdopodobne. Jakkolwiek spojrzeć, trudno pokładać wielkie nadzieje w drużynie, która celuje w pierwsze miejsce w tabeli i notuje serię siedmiu meczów, w których wygrywa tylko raz. Co więcej, jeżeli gliwiczanie – którzy do tej pory mieli problem z graniem co trzy dni – nie wygrają we wtorek ze Śląskiem, dobiją do ośmiu spotkań z jednym zwycięstwem, więc osiągną niechlubny wynik, jakiego nie zanotowali w całym poprzednim sezonie. A chyba nie musimy nikomu przypominać, że za tamte rozgrywki Piast specjalnie chwalony nie był…
Fot. FotoPyK