Reklama

Szalony mecz we Wrocławiu. Pierwszy celny strzał po ponad godzinie!

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

26 lutego 2016, 20:43 • 2 min czytania 0 komentarzy

Każdy raz na jakiś czas doświadcza sytuacji, w której wie, że znajdować się musi i nie ma z niej żadnej drogi ucieczki. Przykład pierwszy z brzegu: wielogodzinne szkolenie z teorii na prawo jazdy. Przychodzicie po całym dniu w szkole lub w pracy, siadacie w pierwszym rzędzie i… No właśnie, rozpoczyna się prawdziwa batalia o życie. Szybko robi się nudno, oczy same się zamykają, głowa zaczyna opadać, ale zasnąć nie można. Przerąbane. Jak oglądanie meczu Śląska z Górnikiem. 

Szalony mecz we Wrocławiu. Pierwszy celny strzał po ponad godzinie!

W rankingach, które składają się z najładniejszych goli, często pada utarte zdanie: „Każdy kibic wie, że gole są esencją futbolu”. Ale dziś we Wrocławiu nie było żadnej esencji, żadnego futbolu… Rzucono zawodnikom piłkę, truchtali z jednego pola karnego pod drugie, ale nie byli w stanie umieścić jej w siatce. Nie jesteśmy nawet przekonani, czy aby na pewno próbowali. Pierwszy celny strzał odnotowano bowiem w 68. minucie… Wyobrażacie to sobie? Ponad godzina spędzona na stadionie, w temperaturze ok. zera i taki shit?

W pewnej chwili przyszło nam do głowy, że jeśli ktoś we Wrocławiu przekonał dziewczynę i powiedział „Chodź, zobaczysz, jak fajnie gra Śląsk”, dostanie dożywotni zakaz na marnotrawienie czasu przez piłkę. Ale potem nas olśniło: było tak dużo pustych miejsc, że ci wszyscy ludzie, którzy zostali w domach, musieli wiedzieć, co się święci. Musieli! Dziwi nas tylko nieustanny entuzjazm komentatorów, ale akurat to może być wynikać stąd, że Eurosport puszcza tylko dwa mecze w kolejce. I mimo że w przerwie było 0:0 w strzałach celnych, przekonywali nas „tak się nie skończy, bo obie drużyny chcą wygrać”. Tak bardzo chciały, że mecz zakończyły gwizdy, Tomasz Lach nie potrafił wskazać wyróżniającego się zawodnika i w ogóle była kaplica.

Problemem była celność. O ile zaczęło się nie najgorzej, bo Gosztonyi trafił w słupek i biegnącego w odpowiedzi z piłką Skrzypczaka zatrzymał Pawełek, o tyle później wyglądało to naprawdę żenująco. Z 33 strzałów tylko pięć poleciało w światło tego wielkiego prostokąta i, wierzcie nam, nie zmuszały bramkarzy do nadzwyczajnych interwencji. Ciekawy był przypadek Stebleckiego, który z 10. metra uderzył tak, że futbolówka leciała w kierunku linii bocznej, ale ani odrobinę do przodu, w stronę bramki nie zmniejszyła dystansu o centymetr. Albo ten Morioki…

Reklama

Kiedy wszyscy już wyczekiwali na gwizdek kończący to szalone widowisko, Marcin Oss zawnioskował o urlop i porządnie wjechał w Bilińskiego. Czerwona kartka raczej bezdyskusyjna, chociaż nie dla wszystkich. Taki Sławomir Chałaśkiewicz piłkarza by nie wyrzucił, bo w 93. minucie nie powinno się pokazywać kartek.

To już lepiej było zacząć od tego, że takie mecze nie powinny trwać 90 minut.

3eTjY9W

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...