Niekoniecznie trzeba robić wielomilionowe zakupy w ostatni dzień okienka transferowego, żeby wywołać szum i wzmocnić zespół świetnymi zawodnikami. Jest kilku takich co tylko czekają aż odezwie się ich telefon i wreszcie ktoś powie: „tak, chcemy, żebyś zagrał dla nas”. Lista gwiazd pozostających bez klubu jest całkiem ciekawa. My wybraliśmy tylko kilka nazwisk, które nadal powinny być łakomymi kąskami na rynku. Biorąc pod uwagę temperaturę dzisiejszego okienka, ci goście w sumie mogli być cichymi bohaterami „Deadline Day”. Albo po prostu przyzwoitymi wzmocnieniami słabszych drużyn.
To co, zaczynamy, bo jeszcze zaraz gdzieś podpiszą.
Alexandros Tzorvas
Sami nie jesteśmy do tego przekonani, ale ostatecznie padło na Tzorvasa, czyli bramkarza solidnego i z całkiem niezłym CV – takiego, który nie powala na łopatki, ale też nie jest ręcznikiem. Grek widniał przecież w kadrach Panathinaikosu Ateny, Palermo czy Genui. Do tego dochodzą jeszcze występy na mistrzostwach świata w 2010 roku. Kiedyś polecilibyśmy go w ciemno do średniaków i walczących o utrzymanie. Teraz sprawa ma się trochę inaczej, bo: po pierwsze, Tzorvas połakomił się na pieniądze w Indiach, a po drugie, długo pozostaje już bez pracy i trudno oczekiwać od niego, żeby od razu stał się kluczową postacią jakiegokolwiek zespołu. Zresztą nigdy nią chyba nie był…
Na każdym kroku powtarza, że chciałby powrócić do Arsenalu. Pytanie tylko, czy rzeczywiście Arsene Wenger chciałby go mieć w swoich szeregach, biorąc pod uwagę fakt, że ostatnie miesiące obrońcy to istny koszmar, a w Arsenalu akurat prawa flanka jest dość mocno obsadzona. Poza tym Eboue to zawodnik, który pozostaje bez klubu już dobre kilka miesięcy – wcześniej miał też problemy w Turcji i dziś nie ma gwarancji, że kibice na The Emirates zobaczyliby jeszcze choćby cień starego, dobrego obrońcy. OK, trochę się pośmialiśmy, to teraz konkrety – mówi się, że chciałaby go Steaua Bukareszt i trzeba przyznać, że byłby to ruch, którym można by przykryć pozostałe 342 transfery rumuńskiego klubu w tym okienku.
Antolin Alcaraz
Na pewno będą go pamiętać fani Premier League, bo w Evertonie czy wcześniej w Wigan pokazał się z naprawdę niezłej strony. Problem w tym, że po przejściu do Las Palmas szybko doznał groźnej kontuzji, przez którą stracił aż dwa miesiące. Beniaminek ligi hiszpańskiej postanowił, że nie będzie sprawdzać, czy Paragwajczyk odzyska formę i bez większego żalu wyrzucił go na bruk. No i pojawia się zgryz, bo Alcaraz nie jest już najmłodszy i pewnie nie spodziewał się, że tak krótko zabawi w Hiszpanii. Obecnie mówi się, że najbardziej możliwy jest jego powrót do Ameryki Południowej.
Juan Valera
OK, może Valera nie jest tak medialnym zawodnikiem jak Eboue, ale nie zapominajmy, że to gość, który uzbierał prawie 200 występów w La Liga i ma swoim dorobku choćby grę dla Altetico Madryt. Ostatnio nie wiedzie mu się zbyt dobrze, ale wszystko to posypało się, podobnie jak w przypadku Alcaraza, przez kontuzje. Valera nie jest jednak jeszcze starcem (31 lat), uraz uda już dawno wyleczony, więc dziwi, że pozostaje bez klubu aż pół roku. Nie mówimy, że od razu powinien wracać do Atletico, ale już kluby pokroju Getafe jak najbardziej są w jego zasięgu.
Nikos Spyropoulos
Był dylemat: czy bardziej nadaje się tutaj Bocaly, czy może Spyropoulos albo Ochs. Padło w końcu na Greka. Owszem jest to trochę król własnego podwórka, a w dodatku ostatnio miał sporo problemów z regularną grą, ale i tak ma na swoim koncie aż ponad 200 występów w lidze greckiej. Poza tym mieliśmy (pewnie jak większość trenerów) problemy z obsadzeniem lewej flanki. Spyropoulos nie jest może bogiem futbolu, ale też spokojnie może jeszcze grać przez 2-3 lata na niezłym poziomie.
Raczej nie powiedział jeszcze ostatniego słowa, bo bez klubu pozostaje dopiero od dwóch tygodni i już pytało o niego kilka zespołów. W kontekście jego nazwiska wymienia się Rapid Wiedeń, powrót do Hajduka lub przejście do któregoś z zespołów League One. Ma na pewno potężny atut w postaci doświadczenia, a jednocześnie wciąż nie najgorszego wieku (31 lat). Sam piłkarz chciałby powrócić do reprezentacji i pojechać z nią na EURO 2016.
Demy de Zeeuw
Gdy obserwuje się karierę de Zeeuwa z boku, można odnieść wrażenie, że jednak Holender mógł wycisnąć z niej dużo więcej. W końcu to mistrz Europy do lat 21, uczestnik mistrzostw Europy w 2008 roku, a także wicemistrz świata z 2010 roku. A mimo to gdzieś na drugim biegunie jest kompletnie nieudany epizod w Spartaku Moskwa, problemy ze znalezieniem nowego pracodawcy, a potem jakaś niewytłumaczalna agonia w Bredzie. To wciąż głośne nazwisko w piłkarskim środowisku, ale kto zdecyduje się dać mu kolejną szansę?
Ilsinho
Aż dziwne, że gdy grał w Szachtarze Donieck nie zwrócił na siebie uwagi mocniejszych klubów. Bardzo uniwersalny, a do tego ma naprawdę duże doświadczenie w europejskich pucharach – w tym zdobycie Pucharu UEFA. Na Ukrainie trochę się zasiedział (spędził w Doniecku 8 sezonów), ale ma 30 lat, więc jeszcze nie jest za późno, żeby pokazać się w mocniejszej lidze.
Potencjalny mistrz „Deadline Day”. Ktoś, kto obojętnie gdzie przejdzie wywoła ogromne zainteresowanie mediów i na kim będzie ciążyć już chyba zawsze presja. Chociaż biorąc pod uwagę ostatnie lata – czy jeszcze ktoś wymaga od niego cudów? Trudno powiedzieć, w jakiej formie jest po powrocie z Chin, ale chyba ma się nie najgorzej, skoro pytały o niego kluby Premier League. Sam piłkarz też podkreśla, że najbardziej chciałby raz jeszcze raz spróbować swoich sił w Wielkiej Brytanii. Na transfer do Manchesteru City nie ma raczej szans, ale już gdyby się trafił jakiś Sunderland czy Swansea…
Georgios Samaras
Nie każdy lubi takie piłkarskie tyczki jak Samaras, ale Grek broni się naprawdę niezłą skutecznością i olbrzymim doświadczeniem zdobytym w wielu krajach – nawet w tych egzotycznych pokroju Arabii Saudyjskiej. Ostatnio jednak wiodło mu się słabo. Nie wiadomo, czy jego karierę aż tak wyhamowała kontuzja biodra, czy Samaras aż tak pogubił się piłkarsko w West Bromie, ale faktem jest, że zawodnik zostaje bez klubu już pół roku i jeżeli nikt z poważnej piłki nie przypomni sobie o 81-krotnym reprezentancie Grecji, to ten prawdopodobnie zdecyduje się kontynuować karierę w Australii lub w Stanach Zjednoczonych, co chyba ostatecznie przesądzi o jego piłkarskim końcu.
Artem Milewski
Gość kompletnie przepadł. W kilka lat z niezłego napastnika stał się turystą, który tylko odwiedza kolejne kluby. Ostatnio nie poradził sobie nawet w RNK Split, co dla napastnika z ponad 60 występami w europejskich pucharach musi być potężnym policzkiem. A przecież to zawodnik, który ani nie jest stary (31 lat), ani nie miał jakichś skomplikowanych kontuzji. Gdyby nie fakt, że wiemy trochę o jego barwnym życiu pozaboiskowym, aż trudno byłoby uwierzyć, że cztery lata temu na Euro 2012, w meczu o wszystko wystąpił przeciwko Anglii, a teraz nie może zadomowić się w przeciętniaku ligi chorwackiej.
Przygotował MICHAŁ HARDEK