Sandecja Nowy Sącz to nasza ulubiona pierwszoligowa drużyna. Oczywiście nie w tym sensie, że mocno kibicujemy jej w walce o Ekstraklasę. Nie, nie, nie, nawet wręcz przeciwnie – dla nas ta ekipa mogłaby na stałe dostać gwarancję gry na zapleczu, bo nigdzie indziej trafne, lekko zakurzone hasło “pierwsza liga – styl życia” nie jest realizowane z takim rozmachem. Dajmy na to w przykładowym Kluczborku czy innym Głogowie nie dzieje się kompletnie nic, co warte byłoby naszej uwagi, a w Nowym Sączu – nie ma nudy, zawsze coś się znajdzie. Jest przaśnie. A my lubimy, jak się dzieje.
A to piłkarz przyfanzoli trenerowi na oczach zszokowanej szatni, a to inny założy się z kolegą z drużyny, że uda mu się wkurzyć swoich kibiców i szybko dopina swego. A to kolejny trener żyje z dyrektorem sportowym jak pies z kotem i prowadzą ze sobą wojenkę o wpływy na łamach mediów, a to jeszcze inny szkoleniowiec po odejściu z klubu zarzuca prezesowi, że temu bardziej niż na drużynie i jej dobru, zależy na promowaniu syna. Wszystko to w ciągu zaledwie kilkunastu miesięcy, a o “drobiazgach” – takich jak np. kibicowski klip promocyjny stylizowany na terrorystyczną egzekucję – przecież nie wspominamy. Nawet jak w polskiej piłce wybuchają dwie podobne, ale niezależne od siebie afery – okazuje się, że dziwnym trafem po samochodach skakali właśnie piłkarze, którzy przywdzieją koszulki Sandecji (Szarek we Włoszech, Baran w Białej Podlaskiej).
Generalnie jest wesoło. Ale weźmy pod uwagę tylko ostatnie dni – w polskiej piłce mamy kompletną plażę, a w Nowym Sączu nieustannie dzieją się rzeczy, co do których można mieć mieszane odczucia.
Najpierw klub wyciągnął rękę do Dawida Janczyka, zapraszając byłego piłkarza na treningi. Oczywiście nie widzimy nic złego w pomaganiu ludziom z bagażem doświadczeń i problemami, choć z drugiej strony – pewnie ciężko byłoby dziś znaleźć inny w miarę profesjonalny klub, który zdecydowałby się na działalność charytatywną tego typu.
Niedawno okazało się też, że Janczyk i spółka będą mieli gdzie trenować. To dość kuriozalna sprawa. Do tej pory zespół musiał dojeżdżać nawet 100 kilometrów, by pokopać piłkę na sztucznej murawie, pomimo tego, że w Nowym Sączu ma taką pod nosem. Ale przez dwa lata władzom Sandecji nie udało się dogadać z Państwową Wyższą Szkołą Zawodową – uczelnią, która jest właścicielem boiska. Powstało ono w dużej mierze ze środków unijnych, a to wiązało się z pewnym ograniczeniami. Nie można było udostępnić obiektu za darmo (bo zasady konkurencyjności), nie można było za pieniądze. Pat trwał dwie zimy, aż w końcu ktoś znalazł furtkę – obserwacje treningów w ramach zajęć prowadzić będą studenci. I wszystko cacy – nikt się nie przyczepi.
No i natrafiliśmy ostatnio na jeszcze jedną ciekawą informację – na testach w zespole wylądowało dość osobliwa trójka: Michał Gliwa, Wojciech Trochim i Szymon Kuźma. Zacznijmy od ostatniego, najmniej znanego. Pewnie nie wiecie, ale to 18-letni chłopak z regionu, który większość piłkarskiej edukacji odebrał w… Sandecji. Grał w juniorach, grał w drugiej drużynie i grał również w pierwszej lidze. Tylko ostatnie pięć miesięcy spędził w Miedzi Legnica, a w zasadzie w jej rezerwach. Zna klub od podszewki, ale w Nowym Sączu uznali, że skoro jest nowy trener, to trzeba małolata przetestować. Jest w tym pewna logika, ale też sporo przesady.
W Sandecji znają też Trochima – występował w tym zespole już wcześniej – ale chyba niezbyt dobrze, bo nie zauważają, że gość to już bardziej podróżnik niż piłkarz. Ciągle w trasie. Ma 26 lat, a zwiedził więcej klubów, niż zagrał dobrych meczów. Jesienią bez powodzenia reprezentował barwy GKS-u Katowice, a to była już jego dziesiąta (!) miejscówka w dorosłej piłce. W sumie gdyby Sandecja go teraz wzięła, pewnie zdążyłyby zaliczyć drugie kółko. Oczywiście tak częste zmiany miejsca pobytu nie biorą się znikąd, bo chodzą słuchy, że Trochim prowadzi nie tylko koczowniczy, ale też hulaszczy tryb życia. Dodatkowo wisi nad nim (podobnie jak nad Janotą i Korzymem) widmo… zakazu stadionowego za wtargnięcie na mecz mecz Piasta z Koroną, co trochę utrudniałoby wykonywanie obowiązków służbowych.
A do tego Gliwa, nasz ulubieniec. Co tu dużo mówić – jeszcze niedawno dostępu do bramki Sandecji bronił Marcin Cabaj, więc zatrudnienie byłego bramkarza Zagłębia Lubin (ostatnio bezrobotnego) można by uznać za kontynuację pewnej wizji.
Czyli tak – Dawid Janczyk próbuje strzelić gola Michałowi Gliwie na oczach robiących notatki studentów… Wspominaliśmy już, że Sandecja to nasz ulubiony pierwszoligowy klub?
Fot. FotoPyK