Gdyby ktoś stworzył listę najmniej stabilnych zawodów w Polsce to pozycja „trener piłkarski” zostawiłaby konkurencję daleko, daleko w tyle. Bo o prezesach naszych klubów, tych z najwyższego szczebla, ale i nie tylko, można powiedzieć wszystko, ale na pewno nie to, że mają cierpliwość anioła. Dlatego trochę zdziwiliśmy się na wieść o podpisaniu względnie długiego kontraktu przez Jacka Zielińskiego. Szkoleniowiec z Tarnobrzega strzelił ostatnio parafkę pod umową z Cracovią do końca czerwca 2019 roku. Jeśli ją wypełni – czego mu życzymy – zostanie najdłużej utrzymującym się trenerem na stołku w XXI wieku. Póki co droga do tego dość daleka. Za nim dopiero osiem miesięcy przy Kałuży.
Schemat od lat jest praktycznie ten sam – najpierw kontrakt na rok, półtora, może dwa. Dłuższe umowy szkoleniowców zdarzają się rzadziej, bo i kto by ryzykował? Następnie, jeśli wszystko jest cacy, następuje ewentualna prolongata. Ale jeśli tylko coś zaczyna się rypać – pach, wypowiedzenie na biurko i do widzenia. Witamy następnego i „budujemy” dalej. I w ten sposób karuzela się kręci. Od lat i – jak zakładamy – przez kolejne x lat.
Oczywiście, takich raptusów jak słynny prezes pewnej firmy budowlanej, który wskazywał drzwi ewakuacyjne po kilku gorszych wynikach, można policzyć na palcach ręki stolarza. Co nie znaczy, że w innych miejscach jest pod tym względem dużo lepiej, w końcu średnia długość pracy trenera w Polsce – jak kiedyś wyliczono – wynosi mniej więcej 11 miesięcy. Dla porównania w Hiszpanii średnio utrzymuje się szkoleniowca na stołku przez prawie półtora roku, a w takiej Anglii to nawet ponad dwa lata.
Postanowiliśmy się więc przyjrzeć z nieco bliższej perspektywy jak to wygląda na naszym podwórku, kto pracował najdłużej i konkretnie jak długo. Okazuje się, że żaden ze trenerów nie dobił do granicy czterech lat bez przerwy w jednym klubie, a najlepszy wynik wykręcił do tej pory Marcin Brosz w Piaście Gliwice. Stażem zbliża się do niego Adam Nawałka, któremu pracę w Górniku Zabrze zakłóciła… propozycja prowadzenia reprezentacji. Jaki jest główny wniosek? Otóż taki, że prezesom generalnie brakowało zaufania i cierpliwości, by wynagradzać trenerów przez dłużej niż trzy lata. Jeśli któryś pracował chociaż przez dwa lata w jednym klubie, to i tak może mówić o niezłym wyniku. Jeszcze gwoli wyjaśnienia, wzięliśmy pod uwagę kluby i szkoleniowców, którzy chociaż w jednym sezonie zaliczyli zderzenie z Ekstraklasą w minionym 15-leciu.
TRENERZY Z NAJDŁUŻSZYM STAŻEM W XXI WIEKU:
1. Marcin Brosz (Piast Gliwice) – 3 lata, 10 miesięcy i 21 dni
2. Adam Nawałka (Górnik Zabrze) – 3 lata, 9 miesięcy i 28 dni
3. Wojciech Stawowy (Cracovia) – 3 lata, 7 miesięcy i 10 dni
4. Ryszard Wieczorek (Odra Wodzisław) – 3 lata i 5 miesięcy
5. Ryszard Tarasiewicz (Śląsk Wrocław) – 3 lata, 3 miesiące i 3 dni
6. Waldemar Fornalik (Ruch Chorzów) – 3 lata, 2 miesiące i 13 dni
7. Michał Probierz (Jagiellonia Białystok) – 3 lata i 17 dni
8. Franciszek Smuda (Lech Poznań) – 2 lata, 11 miesięcy i 4 dni
9. Robert Kasperczyk (Podbeskidzie Bielsko-Biała) – 2 lata, 10 miesięcy i 18 dni
10. Jan Urban (Legia Warszawa) – 2 lata, 9 miesięcy i 10 dni
11. Maciej Skorża (Wisła Kraków) – 2 lata, 9 miesięcy i 2 dni
12. Henryk Kasperczak (Wisła Kraków) – 2 lata, 8 miesięcy i 27 dni
13. Czesław Michniewicz (Lech Poznań) – 2 lata, 8 miesięcy i 2 dni
14. Mirosław Jabłoński (Wisła Płock) – 2 lata, 6 miesięcy i 18 dni
15. Jurij Szatałow (Górnik Łęczna) – 2 lata, 6 miesięcy i 6 dni (nadal pracuje)
Przy tworzeniu roboczej listy przyjęliśmy, aby dolną granicą w stażu były okrągłe dwa lata. Trochę tych nazwisk się pojawiło, ale bez oszałamiającej liczby. Wytypowaliśmy jeszcze choćby Oresta Lenczyka, Leszka Ojrzyńskiego, Kamila Kieresia, Mariusza Rumaka, a nawet Piotra Mandrysza, który na przełomie wieków zaliczył epizod ekstraklasowy z Radomskiem i jeszcze paru innych z tego fachu. W wersji ostatecznej pozostało 15 nazwisk. Oczywiście braliśmy pod uwagę trenerów również wtedy, gdy nie posiadali jeszcze odpowiedniej licencji, jak Czesław Michniewicz w początkach kariery w Lechu Poznań.
Z wymienionych wyżej passę kontynuuje tylko Jurij Szatałow, inni aktualnie albo czekają, aż ktoś wypadnie z wesołej karuzeli, albo właśnie szczęśliwie na nią wskoczyli i licznik bije im od nowa. A nas, szczerze mówiąc, dziwi trochę cały ten pierdolnik, bo wszystko obraca się z reguły wokół tych samych nazwisk, a efektów za każdym razem oczekuje się innych. Prezes zatrudnia trenera A, potem zastępuje go B, by po czasie znów przeprosić się z tym wcześniej wylanym, a potem ponownie kopnąć go w dupę. Paranoja, ale tak to właśnie funkcjonuje.
MARIUSZ GRZEGORCZYK
Fot. FotoPyK