Iga Świątek wraca na kort. Czego oczekiwać po Polce?

Sebastian Warzecha

26 grudnia 2025, 11:37 • 7 min czytania 0

Iga Świątek wraca na kort. Tak, już dziś, w drugi dzień Świąt Bożego Narodzenia. Na razie – wraca towarzysko. Wigilię spędziła z rodziną, ale wczoraj wsiadła do samolotu i poleciała do Chin, gdzie weźmie udział w World Tennis Continental Cup. Pokazówce, ale takiej, która może nam coś niecoś o formie Igi powiedzieć. Zwłaszcza, że na pierwszy ogień czeka ją mecz z Jeleną Rybakiną. Zamiast jednak myśleć konkretnie o tym meczu, lepiej spojrzeć na ten sezon szerzej. I zapytać: czego możemy od Polki oczekiwać?

Iga Świątek wraca na kort. Czego oczekiwać po Polce?
Reklama

Iga Świątek już zaczyna sezon 2026. Czego po niej oczekiwać?

Poprzedni tenisowy rok był dla Igi dziwny. Z jednej strony w trzech turniejach wielkoszlemowych grała w półfinale. Z drugiej – w dwóch z tych półfinałów zaliczyła bolesne porażki. Do tego przez pierwsze pół sezonu nie potrafiła nie tylko wygrać turnieju, ale nawet dojść do finału. W pewnym momencie jej seria bez takiego meczu przebiła rok. Niepokoił też styl, w jakim przegrywała wiele meczów. Z Alexandrą Ealą w Miami, z Coco Gauff w Madrycie, z Danielle Collins w Rzymie. A to nawet nie jest pełna lista.

Reklama

Potem jednak niespodziewanie doszła do meczu o tytuł w Bad Homburg, na nielubianej do tej pory trawie. Kilka tygodni później była już mistrzynią Wimbledonu.

To był sukces naprawdę znikąd. Przed turniejem liczyłem raczej na to, że po prostu zagra dobrze i napędzi się na kolejne tygodnie, na kortach twardych. A tu przyszła wygrana w najstarszym i najbardziej prestiżowym turnieju wielkoszlemowym. Potem poprawiona jeszcze sukcesami w Cincinnati (to też impreza, której nigdy wcześniej nie wygrała) oraz w mniejszej imprezie w Seulu. Jednak bolesne porażki wciąż się zdarzały – ograć Igę potrafiła na przykład Jasmine Paolini w Wuhan. W finałach WTA oberwało się Polce z kolei od Jeleny Rybakiny i Amandy Anisimovej.

W efekcie Świątek przez większą część sezonu była raczej na korcie sfrustrowana, nie radosna. Ostatecznie zaliczyła 62 wygrane i 17 porażek. Wygrała trzy turnieje, w tym jeden wielkoszlemowy. I to, że tak rzadko cieszyła się grą, a mimo tego odniosła takie sukcesy najlepiej świadczy o jej klasie. 98 na 100 tenisistek nie nazywających się „Iga Świątek” dałoby się pokroić za taki sezon. Te dwie pozostałe to Aryna Sabalenka i Coco Gauff, choć nawet w przypadku Amerykanki nie mam co do tego pewności.

Innymi słowy: Iga nadal była wielka w skali „ogólnej”. W swojej własnej nieco spuściła z tonu.

Czego więc oczekiwać od niej w 2026 roku?

Potrzeba równej formy. I spokoju, dużo spokoju

Ten tenisowy 2025 rok – bo mecze w Chinach tak naprawdę wliczają się już w 2026 – w wykonaniu Igi był rwany, nierówny. To był główny problem. Spodziewaliśmy się, że będzie to możliwe, ale głównie na początku. Iga była po zamieszaniu związanym z nieumyślnym stosowaniem dopingu, zmieniła trenera, nowy miał jej nauczyć nieco innej gry. I faktycznie, United Cup – mimo niezłych wyników – to turniej, w którym Świątek prezentowała niższą niż zazwyczaj formę, ale i tak sobie radziła.

Australian Open z kolei – zakończone na półfinale, co było wyrównaniem życiówki – natchnęło nas optymizmem. Ale potem wiele się sypnęło.

Iga nie potrafiła odnaleźć rytmu. Nakręcała się w negatywnym łańcuchu błędów. Sama dawała przeciwniczkom paliwo, niemal dosłownie dolewała je do ognia, które te i tak miały rozpalony – bo ten ogień się pojawia, gdy grasz ze światową dwójką. Co najmniej części porażek dałoby się uniknąć, gdyby grała swoje albo gdyby choć na chwilę grę zwolniła, poszukała innych rozwiązań. Tego jej brakowało, ale po części wynikało to z faktu, że kolejne gorsze mecze odkładały się gdzieś w jej środku i frustrowały.

Frustrowały, bo Iga jest perfekcjonistką. To fakt dobrze znany, Polka zawsze chce grać najlepiej, jak może. Szukać linii, trafiać piłkę idealnie. A w tenisie tak się nie da. Gdy jesteś w formie, łatwo przejść do porządku dziennego nad kolejnymi błędami. Gdy formy nie ma, jest to znacznie trudniejsze, bo błędów będzie więcej i więcej.

Dlatego tak naprawdę oczekiwania na starcie tego sezonu nie są wygórowane: po Idze oczekuję właśnie dobrej gry. Bo jeśli ta się pojawi, to wiele powinno się samo ułożyć. Choć, oczywiście, są tu pewne warunki. Oczekuję dobrej gry, ale takiej, która pokaże nam, że Iga się rozwija. Wiele przeciwniczek zrozumiało bowiem w ostatnich sezonach, jak z Polką grać – to jeszcze nie gwarancja sukcesu, żebyśmy się rozumieli – i łatwiej im Świątek (która nigdy nie miała przesadnie skomplikowanej taktyki) rozczytać. Wim Fissette w roli trenera miał to zmienić i częściowo się to udało na Wimbledonie.

Iga Świątek i Wim Fissette

Czy współpraca Igi Świątek z Wimem Fissette da kolejne sukcesy? Fot. Newspix

Ale teraz chciałbym, żeby Iga zrobiła kolejny krok do przodu. Żeby znalazła plan B i C, gdy na korcie nie idzie. Tego jej potrzeba, to jasne. Jasne jest też, że przerwa między sezonami była krótka (40 dni) i trzeba było też odpocząć. Trudno w takim czasie czegoś zawodniczkę nauczyć. Ale Fissette pracuje z Polką już ponad rok.

Tu musi nastąpić rozwój, po prostu.

Wyniki? Poprzeczka wisi gdzieś pośrodku skali Igi

Biorąc to wszystko pod uwagę – i dodając do tego na przykład słowa samej Świątek, że musi lepiej zarządzać kalendarzem, odpuszczając niektóre turnieje – można zapytać: czego oczekiwać po Idze, ale biorąc pod uwagę już same wyniki? Cóż, na pewno nie tego samego, co Świątek robiła w sezonie 2022 – gdy absolutnie zdominowała rywalizację w świecie kobiecego tenisa. Również 2023 rok – z sześcioma wygranymi turniejami, w tym Roland Garros i WTA Finals – wydaje się być nieco zbyt wysoko zawieszoną poprzeczką.

Choć, oczywiście, to Iga Świątek. Nie zaskoczy nas, jeśli ją przeskoczy.

Niemniej, na teraz wypadałoby chyba prosić o co najmniej powtórkę z zeszłego sezonu. Trzy wygrane turnieje, z czego jeden wielkoszlemowy to już naprawdę dobry rezultat. Serio, wiadomo, że Iga nas rozochociła swoimi występami w poprzednich latach, ale w 2025 roku tylko cztery tenisistki wygrały co najmniej trzy imprezy z cyklu WTA. Aryna Sabalenka (jako jedyna cztery) oraz Iga Świątek, Jessica Pegula i Jelena Rybakina. Ta ostatnia zresztą rzutem na taśmę, bo sensacyjnie okazała się najlepsza w WTA Finals.

Pegula i Rybakina nie wygrały Szlema. Sabalenka i Świątek po jednym. Madison Keys – triumfatorka Australian Open – dołożyła do dorobku jedną imprezę rangi WTA 500. Coco Gauff – zwyciężczyni Roland Garros – triumfowała jeszcze w turnieju WTA 1000 w Wuhan.

To nie tylko ten rok. Sezon wcześniej co najmniej trzy singlowe turnieje wygrywały (pogrubione są zawodniczki, które dołożyły do tego Szlema):

  • 5 turniejów: Iga Świątek.
  • 4 turnieje: Aryna Sabalenka, Diana Sznajder.
  • 3 turnieje: Coco Gauff, Zheng Qinwen i Jelena Rybakina.

Sznajder, dla przykładu, nie wygrała żadnej „dużej” imprezy – jej triumfy to trzy turnieje WTA 250 i jeden WTA 500. Jasne, wiele zawodniczek o takich wynikach marzy, ale warto to podkreślić, gdy stoi w jednym szeregu z Sabalenką. Niemniej: główny wniosek jest taki, że trzy turniejowe wygrane to już nawet dla wielkiej mistrzyni dobry sezon. A gdy jedna z tych wygranych jest wielkoszlemowa – znakomity. Sezony takie jak rok 2022 (8 wygranych) czy 2023 (6) w wykonaniu Igi to nie norma, a anomalie.

Dlatego: trzy turnieje, w tym jeden Szlem. I będzie świetnie.

Choć, jak podkreśliłem, nie zdziwi mnie, jeśli Iga wygra więcej. Jeśli bowiem zdoła poprawić swoją grę, uspokoić się na korcie – o czym pisałem wcześniej – to powinny pójść za tym lepsze niż w 2025 roku wyniki. A czy zdoła? Nie mam pojęcia. Zresztą odpowiedź na to – tak się wydaje – poznamy dopiero gdzieś w okolicach turniejów w Miami i Indian Wells, a więc na przełomie marca i kwietnia. To tam w zeszłym sezonie finalnie uznałem, że Iga Świątek przeżywa spory kryzys.

A dzisiejszy mecz z Jeleną Rybakiną? Trochę powie nam o tym, jak Iga chce grać, czego szuka na korcie. Ale tak naprawdę to tyle. Pamiętajmy – to turniej towarzyski, pokazowy. Obie tenisistki wyjdą na kort pierwszy raz po przerwie, dla nich to pewna rozgrzewka przed całym 2026. Poważne granie zacznie się dla Świątek od United Cup. A potem przyjdzie czas na walkę o skompletowanie Karierowego Wielkiego Szlema – bo przecież już tylko Australian Open Idze do tego brakuje.

Fot. Newspix

Czytaj również na Weszło:

0 komentarzy

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Polecane

Reklama
Reklama