Chcielibyśmy, żeby każdy młody trener wchodzący do biznesu stawał się z urzędu Adrianem Siemieńcem, ale byłoby zbyt pięknie. Jakiś czas temu umiarkowany entuzjazm budziła w nas cała nowa fala szkoleniowców przed czterdziestką lub w jej okolicach. Teraz, my razem z trenerami, zderzamy się z rzeczywistością – większość z tych, którzy nieźle rokowali wpada w swoje pierwsze, mniejsze lub większe tarapaty i jest lub niedługo będzie bliżej podtopienia, niż ponownego wypłynięcia na ekstraklasową powierzchnię.
Refleksja naszła mnie wraz z zatrudnieniem przez Piasta trenera Daniela Myśliwca. Nie dlatego, że nie zna się on na robocie. Raczej dlatego, że już w Widzewie aż do przesady oczekiwał najwyższych standardów pracy i nie podobało mu się, gdy nie wszystko działało. Możliwe nawet, że właśnie z tego powodu odmówił ekipie z Gliwic latem, ale przecież wówczas nie było lepiej niż teraz, wręcz przeciwnie. Coś jednak robić trzeba, a im dłuższe bezrobocie, tym większe zapomnienie.
Podjął się więc Myśliwiec zadania trudnego w miejscu trudnym. Z drużyną niezbyt ekscytującą, z klubem, który całkowicie roztrwonił cały swój dawny – i tak nie za wielki – potencjał. Będzie musiał odwrócić nieprzyjemną tendencję. Tendencję wysyłającą Piasta coraz niżej w tabeli.
Biorąc pod uwagę, że nie wszystko zależy od niego i nie na wszystko będzie miał wpływ, choćby nawet chciał… tak, to ryzyko. Trudne zadanie, które będzie definiowało jego karierę na kolejnych parę lat. A nie tylko trener Myśliwiec spotkał się z czymś takim.
Polscy trenerzy młodej fali. Czy przechodzą podobną drogę?
Przytoczę tu kilka nazwisk, które jakiś czas temu mogliśmy wymieniać w kontekście naporu, jaki młoda fala trenerów wywierała na starych wyjadaczy pokroju Jacka Zielińskiego czy Leszka Ojrzyńskiego. Naporu, z którego ci szkoleniowcy starszej daty i ich zagraniczni koledzy po fachu niewiele sobie robią, bo też go nie ma. Był i się zmył.
Na początek rozbudujmy przykład Daniela Myśliwca (39 lat). Całe garści pochwał za jego pracę w Rzeszowie, tamtejsi działacze przekonujący, że to niesamowity fachowiec i naturalny przeskok do większego klubu będącego nadal na dorobku – tak, Widzew jest teraz na dorobku, pod względem sportowym, proszę się nie oburzać. W Łodzi trener Myśliwiec nie poniósł spektakularnej porażki, ale też nie odniósł sukcesu. Też był i się zmył, a potem w okresie letnim ciekawszych opcji pracy niż ta w Łodzi nie było. I koniec końców wkroczył Piast.
Na tym przykładzie możemy wskazać już trzy fazy „życia” młodego polskiego trenera.
1. Wystrzał – przebicie się do świadomości kibiców i działaczy dobrą pracą w klubie z poziomu centralnego.
2. Pierwsza weryfikacja – praca w nieco większym klubie, na wyższym poziomie, pod większą presją.
3. Druga weryfikacja – tu poziom zależny od wyniku osiągniętego we wcześniejszej pracy.
Daniel Myśliwiec zdaje się być w tym trzecim stadium. Dalej czekają, jeśli nie uda się przełamać schematu:
4. Szansa – możliwość odbudowania się w klubie, w którym warunki nie są wcale najlepsze.
5. Czyściec – stąd jeszcze można wrócić, ale… łatwo nie będzie, czołówka jest wąska i przyda się kolejny wystrzał.
Każdy przypadek jest dosyć indywidualny, czasem niektóre punkty można rozbudować bardziej, a inne można pominąć. Pomiędzy niektóre można wstawić kolejne epizody pracy w roli asystenta. Ale jakby się mocno uprzeć, to wiele z karier trenerów młodej fali dopasujemy do tego schematu.
Poturbowani. Weryfikacja dopada każdego
Idąc tropem widzewskim, zahaczmy o Janusza Niedźwiedzia (43 lata), który do Ekstraklasy wkroczył z przytupem. Najpierw dał ekipie z Łodzi długo wyczekiwany awans, potem zaliczył w elicie świetną rundę jesienną i wydawało się, że ma prawo myśleć o budowie swojej pozycji w polskiej piłce. Im dalej w las, było jednak gorzej i w końcu Widzew pożegnał trenera ze Szczecinka. To była pierwsza weryfikacja, przebiegła na tyle pomyślnie, że i drugiej Niedźwiedź doczekał się na poziomie Ekstraklasy.
Tyle że w będącym w tarapatach Ruchu. W początkowej fazie wypadł tam przyzwoicie – szans na uratowanie chorzowian przed spadkiem i tak za wielkich nie było. Potem w I lidze trener i jego sztab nie mogli się już za bardzo odnaleźć, co poskutkowało kolejnym rozstaniem. I przejściem do fazy czwartej – szansy.
Znów w Ekstraklasie, w pogrążonej w kryzysie Stali. Sami pewnie pamiętacie, jak trudne to było zadanie i jak bardzo Janusz Niedźwiedź się od Mielca odbił. Z tego powodu jego czyśćcem stała się już pierwszoligowa Miedź Legnica, gdzie na ten moment idzie trenerowi tak umiarkowanie dobrze. Różnice w lidze małe, więc wszystko przed drużyną Niedźwiedzia.

W I lidze jest też teraz Szymon Grabowski (44 lata), który za czasów pracy w Resovii nie był może jeszcze uznawany za godnego dania mu szansy na wyższym poziomie. Rzeszowa trzymał się jednak na tyle długo, że w jego CV tamten okres wygląda solidnie. Dobrym przełomem była doceniana praca z drugoligowym Stomilem Olsztyn, którą można chyba uznać za wystrzał. Tak Grabowski trafił na pierwszą weryfikację do Lechii Gdańsk, z którą wywalczył awans do Ekstraklasy.
I teraz trwa chyba druga weryfikacja, na drugim poziomie rozgrywkowym, bo w klubie z pogranicza Ekstraklasy i I ligi bliżej było spadku niż chociaż środka tabeli. W Łódzkim Klubie Sportowym nadzieje mają wielkie, a trener Grabowski… musi stawiać im czoła, a sami wiecie, że rywalizacja o awans jest wyjątkowo zacięta i chętnych na tego typu sukces jest na pęczki. Jesteśmy więc na prostej drodze do etapu szansy.

Idealnie w schemat „pięciu faz” wpisuje się też na razie Dawid Szulczek (35 lat), który teraz już czeka na szansę (patrz punkt czwarty). W Wigrach Suwałki mieli młodego, utalentowanego trenera, więc postawiła na niego ekstraklasowa Warta Poznań. Tam szło zwykle lepiej niż wskazywał na to potencjał zespołu, ale w ostatnim sezonie skończyło się spadkiem. Mimo godnej pierwszej weryfikacji, druga miała miejsce już poziom niżej, w Ruchu Chorzów, do którego Szulczek przyszedł trochę na fali sentymentu, a trochę dlatego, że to po prostu nie był dla niego najgłupszy pomysł.
Współpraca potrwała rok. Teraz trzeba się ratować „szansą”. Ciekawe, kto wyciągnie do 35-latka pomocną dłoń.

Droga pełnej przygód asystentury. Szwarga, Kroczek i krok wstecz
Choć w przypadku Dawida Szwargi (35 lat) możemy sobie jasno powiedzieć, że teraz następuje okres drugiej weryfikacji, to jego drogi nie można uznać za idealnie wpasowującą się w model. Przede wszystkim dlatego, że wystrzał nie nastąpił albo był ukryty przez specyfikę drugoplanowej roli, jaką ten trener pełnił u boku Marka Papszuna. Szwarga płynnie przeszedł więc z poziomu asystenta do gry w eliminacjach europejskich pucharów i potem samych pucharach.
Więcej – nie przegniemy, jeśli zaznaczymy, że był on nawet o krok od Ligi Mistrzów. Poziom kosmiczny jak na pierwszą weryfikację, sami przyznacie. Efekt roku pracy z Rakowem był jednak taki, że po sezonie odpoczynku pod Jasną Górę wrócił Marek Papszun, a Szwarga znów przyjął rolę jego asystenta. Młodszy ze szkoleniowców zdecydował się na chwilę znów stanąć za, nie bójmy się tego określenia, trenerską legendą Rakowa i poczekać.
Po pół roku zgłosiła się Arka, zaufała, oddała stery nad już i tak nieźle poukładaną drużyną i teraz czekamy my – urodzi się z tego branżowy awans, czy nie? Właśnie między trzecim i czwartym stadium zdaje się rozstrzygać los młodego polskiego trenera. O ile oczywiście nie przytrafi się po drodze coś spektakularnego. Nie wiem, mistrzostwo Polski z Jagiellonią dajmy na to.

Takiego sukcesu nie odniósł na razie Dawid Kroczek (36 lat), który teraz przeczekuje dłuższą czy krótszą chwilę tam, gdzie czekał też Szwarga. Czyli w sztabie Marka Papszuna. Za moment jego wystrzału należy chyba uznać okres spędzony w Rzeszowie, bo to wtedy usłyszała o młodym trenerze szersza publiczność. W tym kontekście nieco zagadkowa może się wydawać jego późniejsza praca dla Unii Skierniewice i… w rezerwach Cracovii. Droga absolutnie, ale to absolutnie od czapy. Trudno tę karierę naciągnąć pod model „pięciu faz”, nie próbuję.
Ale zauważam, że była już jakaś weryfikacja i wkrótce, nie wątpię, nastąpi kolejna. Kroczek jest jednak w o tyle korzystnym położeniu, że może sobie na nią spokojnie czekać z poziomu całkiem ciepłej posadki w Częstochowie. Takie położenie sprzyjać powinno dobremu wyborowi.

Jeśli już przykłady z asystenturą jako dobrą poczekalnią, to chyba warto przypomnieć o Macieju Kędziorku (45 lat). Przypomnieć, bo jeśli nie śledziliście uważnie jego losów, to mogło wam umknąć, że teraz pełni on rolę asystenta trenera w Dynamie Kijów. Wcześniej ofertę trudną do odrzucenia dostał z Radomia i po paru dobrych sezonach pracy w sztabach Rakowa, Arki i Lecha poszedł na swoje.
Na pół roku, ale zawsze coś. Średnio udaną weryfikację odreagowuje teraz w ciekawym miejscu znów mogąc podglądać, jak z trudami roli pierwszego trenera radzi sobie ktoś inny.

Jeszcze dwa przykłady, a co!
Do nowej fali trenerów należy też zaliczyć Mateusza Stolarskiego (32 lata), który zdaje się przechodzić kryzys w Lublinie, ale wielu przekonuje, że na zwolnienie kompletnie nie zasługuje. Nawet na naszych łamach pisał o tym ostatnio Michał Trela: – Mimo rozczarowujących wyników, Zbigniew Jakubas zapewnia, że nie zwolni trenera Mateusza Stolarskiego. Dobrze by było, gdyby taka deklaracja prezesa nie była tylko odroczeniem nieuniknionego, tylko zapowiedzią faktycznej cierpliwości. Bo w tym przypadku raczej warto jeszcze się nią wykazać – oceniał nasz publicysta kilka dni temu.
Trela: Dlaczego nie czas, by zwalniać Mateusza Stolarskiego [CZYTAJ WIĘCEJ]
Trudno jego słowom nie przyklasnąć, szczególnie jeśli zauważymy, że Stolarski przechodzi dość wyjątkową drogę i za duże zaufanie może odpłacić jeszcze większym własnym rozwojem. W jego wypadku i wystrzał, i pierwsza weryfikacja następują w tym samym klubie. Motor ekstraklasowy to jego dzieło – od awansu przez baraże, przez utrzymanie i świetny wynik w ubiegłym sezonie. Aż po kryzys tego sezonu, wiążący się na razie z walką w dolnych rejonach tabeli.
A gdyby dać mu szansę, wyczekać, to… kto wie? Może doczekamy się i drugiej weryfikacji Stolarskiego w Lublinie. Mocnego dowodu na to, że to po prostu dobry trener i śmiało można go sprawdzić w lepszym środowisku.

Równie dobrze rokuje też w oczach wielu komentatorów Mariusz Misura (44 lata), który po wystrzale w Pruszkowie na razie przeżywa okres podobny do tego, który miał w Widzewie Janusz Niedźwiedź. Jest dobrze, teoretycznie może być wyśmienicie. Ale zagrożeń też jest całkiem sporo, trzeba im stawić czoła. Wisła Płock nie jest przecież ligowym potentatem, a plasuje się w tabeli wysoko.
Nikt normalny nie powinien jej typować do pucharów, nawet jeśli sam Misiura przekonuje, że to możliwe. – Przyszedłem tutaj nie żeby awansować do elity, ale żeby zostać mistrzem Polski i zagrać w europejskich pucharach. Wierzę, że w Płocku mogę to zrobić – twierdził sam trener w czerwcu. I choć nie do końca wierzymy w jego słowa, to nie da się ukryć, że wejście do ligi ma mocne.
I wcale nie jest powiedziane, że należy go skazywać na powtórzenie drogi Janusza Niedźwiedzia. Schematy można spokojnie przełamywać.

Przede wszystkim z tego powodu przyjemnie obserwuje się kolejne próby młodych trenerów, którzy chcieliby przebić się do Ekstraklasy, potwierdzić w niej swoją jakość i zakotwiczyć w elicie na dobre. A potem może nawet wyjechać gdzieś na zachód, ciągle na taki przypadek czekamy. Trzeba jednak zrobić wszystko perfekcyjnie, podjąć całą masę dobrych decyzji i faktycznie być świetnym w swoim fachu.
Albo chociaż umieć zrobić duży użytek z wielkiej, życiowej szansy, którą daje los. Każdy chciałby znaleźć swojego Adriana Siemieńca, wiadomo. Ale często jest tak, że znajduje swojego Patryka Czubaka i niechcący robi się mu krzywdę.
Tego nie chcemy. Chcemy jak najwięcej historii sukcesów polskich szkoleniowców. Na razie obserwujemy, jak po wypłynięciu na powierzchnię próbują złapać oddech. Łatwo nie jest.
CZYTAJ WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE NA WESZŁO:
- Totalna odklejka Alexa Haditaghiego
- Legia Warszawa kolejny raz przegrała mistrzostwo Polski jesienią
- Bartosz Frankowski to recydywista, musi zniknąć na długi czas
Fot. Newspix