Oj, nie spełnił ten mecz oczekiwań warszawskiej i poznańskiej publiczności. Kibice Legii liczyli, że po wygranej z Szachtarem uda się w końcu zdobyć komplet punktów w lidze. Fani Lecha – że po koszmarnej wpadce na Gibraltarze ich zespół zdobędzie Łazienkowską, czyli stadion, na którym Kolejorz nie przegrał czterech kolejnych spotkań. Po niezłej pierwszej odsłonie i fatalnej drugiej skończyło się remisem, który nie satysfakcjonuje żadnej ze stron.

Ok, przed przerwą ten mecz nie był produktem, którym chwalilibyśmy się na cały świat, ale też nie można powiedzieć, że z murawy wiało nudą. Tempo gry było niezłe, jedni drudzy nie chowali się za podwójną gardą i szukali swoich szans, więc kibice mogli być usatysfakcjonowani, mimo że Luis Palma był cieniem spektakularnego zawodnika z tego sezonu, Mileta Rajović rozgrywał kolejne beznadziejne spotkanie, a Taofeek Ismaheel bardziej niż klasowego skrzydłowego znów przypominał jeźdźca bez głowy.
Legia – Lech 0:0. Tylko Urbański i Augustyniak byli w stanie porwać (chwilami) kibiców
W pierwszej połowie podobał nam się szczególnie Kacper Urbański. Już w 2. minucie jego groźny strzał lecący pod poprzeczkę sparował Bartosz Mrozek. Były zawodnik Bologni kwadrans później był blisko asysty, jednak jego dobrej wrzutki na bramkę nie był w stanie zamienić Steve Kapuadi.
Generalnie – chłopak miał dziś w sobie ten luz dzięki któremu w chwilę skradł serca kibiców reprezentacji Polski. Oczywiście – nie był jeszcze w takiej formie, jak wtedy, gdy debiutował z Orzełkiem na piersi, ale naprawdę – szczególnie na tle innych – wyróżniał się, po przerwie też.
Szczególnie w 56. minucie gdy uderzył mocno po ziemi, a Mrozek z najwyższym trudem odbił piłkę na róg. Albo gdy chwilę później minął jak juniora Antoniego Kozubala i znowu przymierzył, a gości uratował rykoszet.
W sumie problem z drugą połową polegał na tym, że… właśnie wam ją streściliśmy. Serio, nic więcej godnego uwagi po przerwie się nie działo. No, może poza faktem, że Edi Iordanescu postanowił Urbańskiego ściągnąć z murawy na 13 minut przed końcem spotkania! O ile sam Kacper nie poprosił o tę zmianę, jest to dla nas decyzja niezrozumiała – pozbył się jedynego gościa, który dziś na boisku był w stanie cokolwiek wykreować. I to licząc obie drużyny.
Nic więc dziwnego, że potem nie stało się nic spektakularnego, choć mogło – kiedy w 90. minucie spotkania będący na środku boiska Kacper Tobiasz… podał piłkę pod nogi Yannicka Agnero. Golkiper Legii miał jednak wielkie szczęście – futbolówka odbiła się od rezerwowego Lecha i wróciła do niego, dzięki czemu być może uniknął kompromitacji.
To by było na tyle, no, może jeszcze warto kilka ciepłych słów poświęcić Rafałowi Augustyniakowi. W pierwszej połowie ewidentnie trzymał go jeszcze entuzjazm z meczu z Szachtarem. Płynąc na tej fali piłkarz Legii kolejno: zatrzymał Mikaela Ishaka wślizgiem, potem zablokował przed nim piłkę w polu karnym, co sprawiło, że kibice skandowali jego nazwisko, a następnie oddał strzał z wyskoku godnego Karate Kida z mniej więcej… 30. metra. Po tym uderzeniu już tak widoczny nie był, jakby wraz z nim uleciał z niego cały entuzjazm.
Zmiany:
Legenda
CZYTAJ WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE NA WESZŁO:
- PZPN reaguje po błędzie Frankowskiego. Sędziowie odsunięci
- Burza po meczu Górnika z Jagiellonią. Podolski mógł wylecieć z boiska
- Siemieniec rozżalony. „Cała Polska widziała”
fot. Newspix