W niedzielę derby Krakowa, a w szeregach Cracovii popłoch. Co prawda podopieczni Jacka Zielińskiego są w naprawdę dobrej formie, bo w sześciu ostatnich meczach w lidze wbili rywalom aż siedemnaście goli, jednak gra w defensywie pozostawia już wiele do życzenia. Tuż przed meczem z Wisłą pojawił się kolejny problem, bo za kartki pauzować będzie Piotr Polczak, czyli lider całej formacji i kapitan drużyny. Jak się spekuluje, jego miejsce ma zająć Bartosz Rymaniak.
Być może dla niektórych zamiana Polczaka na Rymaniaka nie wygląda na wielki problem. Faktycznie nie można wykluczyć, że były obrońca Zagłębia stanie na wysokości zadania i poprowadzi zespół do sukcesu. W futbolu wszystko jest przecież możliwe, jednak większość znaków na niebie i ziemi wskazuje, że może być dokładnie na odwrót i obecność Rymaniaka w wyjściowej jedenastce raczej nie będzie oznaczać niczego dobrego. Skąd takie wnioski? Z niemal 4,5-letniej obserwacji obejmującej pięć ostatnich sezonów.
Niektórzy pewnie będą doszukiwać się tu przypadku, inni będą mówić o pechu, ale – powiedzcie sami – czy brak szczęścia na przestrzeni pięciu sezonów to ciągle pech, czy jednak obiektywne świadectwo prezentowanych umiejętności? Począwszy od sierpnia 2011 roku przeanalizowaliśmy ligowe wyniki osiągane przez Zagłębie Lubin i Cracovię, z prostym podziałem: z Rymaniakiem w wyjściowym składzie oraz bez niego, czyli kiedy pojawiał się na boisku w końcówkach spotkań lub nie pojawiał się wcale. Wnioski okazały się całkiem interesujące…
W trzech ostatnich sezonach w barwach Zagłębia z Rymaniakiem w składzie (65 spotkań) drużyna zdobywała średnio 1,03 punktu na mecz, natomiast bez niego (32 spotkania) sporo korzystniejsze 1,34. Jakkolwiek patrzeć, trzyletnia seria – w trakcie której Zagłębie z Rymaniakiem zdobywało ledwie 1/3 możliwych punktów – musiała się tragicznie skończyć i tak w rzeczywistości było. Kiedy w sezonie 2013/14 z rosłego defensora zrobiono kapitana drużyny i pozwolono częściej pojawiać się na boisku, drużyna z hukiem wyleciała z Ekstraklasy.
Sam Rymaniak zaliczył stosunkowo miękkie lądowanie, bo szybko przeniósł się do Cracovii i pozostał na najwyższym poziomie rozgrywkowym. Nie zmieniła się więc liga i nie zmieniła się tendencja, bo nowa drużyna też zdecydowanie lepiej radziła sobie bez swojego nowego piłkarza. W pierwszym sezonie „Pasy” z Rymaniakiem w podstawowym składzie (24 mecze) zdobywały średnio 1,21 punktu na mecz, a bez niego (13 meczów) aż 1,92. Chociaż ciężko w to uwierzyć, jeszcze gorzej sytuacja wygląda w obecnych rozgrywkach, w których z Rymaniakiem (4 mecze) Cracovia zdobyła równe 1,00 punktu na mecz, a bez niego (12 meczów) ponownie 1,92. Podsumujmy więc:
Sezony 11/12, 12/13 i 13/14: z nim 1,03, bez niego 1,34
Sezon 14/15: z nim 1,21, bez niego 1,92
Sezon 15/16: z nim 1,00, bez niego 1,92
A jak to wygląda w sumie? Na przestrzeni ostatnich pięciu sezonów Rymaniak w 93 meczach zapracował na 1,08 punktu na mecz, natomiast w 57 spotkaniach bez jego wydatnego udziału jego drużyny zdobywały średnio 1,60 punktu na mecz. Różnica wynosi więc 0,52 punktu, co na przestrzeni jednego sezonu zasadniczego oznacza jakieś szesnaście oczek, czyli mniej więcej tyle, ile dziś dzieli trzecią w tabeli Cracovię i czerwoną latarnię ligi, Górnika Zabrze.
Przerażająca jest też średnia Rymaniaka z ostatnich czterech i pół roku. 1,08 punktu na mecz oznacza mniej więcej tyle, że facet całkowicie musiał przywyknąć do bycia obijanym, a na każde jego zwycięstwo przypadają niemal dwie porażki. Wymowny jest też fakt, że drużyny Rymaniaka w 57 meczach bez niego w wyjściowym składzie wygrały 27 razy, natomiast w 93 grach z nim od początku tych zwycięstw było ledwie 25. Czy zbliżające się derby Krakowa potwierdzą tę prawidłowość? Przekonamy się w niedzielę wieczorem.
Fot. FotoPyK