To zdecydowanie tak daleko, jak wszyscy mówią. Grubo ponad dwie godziny lotu do Stambułu, potem kolejne godziny oczekiwania na odlot do Kazachstanu i jeszcze na dobitkę pięć godzin w powietrzu, żeby dotrzeć do Ałmatów (albo nieodmiennie, Ałmaty – z tym jest pewien problem, o którym innym razem). Odkąd tylko Kajrat wywalczył awans do fazy ligowej tegorocznej Ligi Mistrzów, stało się jasnym, że sprawi swoim rywalom spore problemy i sam też nie będzie miał łatwo. O kibicach nawet nie ma sensu wspominać – oni mają zwyczajnie przerąbane, bo z perspektywy rozgrywek europejskich ich klub reprezentuje absolutne peryferia. Peryferia, które przez najbliższych kilka dni Weszło ma zamiar zbadać.

Kliknij tutaj i oglądaj Ligę Mistrzów w Canal+
Nie tak dawno AbsurDB wyliczał na naszych łamach kolejne rekordy odległości pokonywanych w drodze na jeden mecz przez zespoły grające w Lidze Mistrzów. Niesamowitego wyniku ustanowionego w pierwszej kolejce przez Kajrat nie uda się pobić przez bardzo długi czas. Przynajmniej dopóki w strukturach UEFA nie ma miejsca dla ekip z Rosji i nikt nie wpadnie na pomysł, żeby otworzyć się na rynek chiński. Dam więc sobie uciąć rękę, że 6905 kilometrów to rekord rekordów, nie do pobicia, absolutny. Kosmos, kiedy pomyśli się nawet o locie bez dodatkowych przystanków.
A z Madrytu nie jest wcale dużo bliżej niż z Lizbony, o czym za kilka dni przekona się Real. 6420 kilometrów w powietrzu budzi respekt, nie ma co.
Pojechali na mecz dalej niż z Warszawy do Nowego Jorku [CZYTAJ WIĘCEJ]
Same trudy podróży to jeden z tych czynników, w którym Kajrat ma prawo upatrywać swojej wielkiej szansy na sprawienie gigantycznej, historycznej dla tutejszego futbolu niespodzianki. Bo ugościć wielki Real Madryt to jedno. Ale napsuć mu krwi, a może nawet – o czym nikt głośno nie powie – urwać choć punkt, byłoby rzeczą niesamowitą.
Niedostępny jak Kajrat Ałmaty. Real Madryt wkrótce wyruszy w trudną podróż
Wypad na mecz Ligi Mistrzów pod granicę z Kirgistanem i niecałe trzysta kilometrów od granicy Kazachstanu z Chinami? Bardziej „w Azji”, to już się chyba nie da, co zresztą może budzić uzasadnione wątpliwości w kontekście udziału Kajratu w rozgrywkach europejskich. Rozegranie meczu ze Sportingiem kosztowało piłkarzy tego zespołu bardzo dużo nie tylko ze względu na klasę rywala. – 6905 kilometrów to odległość olbrzymia. Bliżej jest z Lizbony do Fortalezy, Natalu czy Recife, w których odbywały się mistrzostwa świata w… Brazylii. Krótsza jest także odległość z Warszawy do Nowego Jorku – sprawdzał parę dni temu mój redakcyjny kolega.
Ja szarpnąłem się na „nędzne” 5281 kilometrów. Rzut beretem.

Kazachstan wszedł do struktur UEFA w roku 2002, kiedy władze tamtejszej federacji uznały, że warto byłoby podnieść poziom rywalizacji dla ich zespołu narodowego i eksportowych drużyn o wielkich ambicjach. W Azji, jak łatwo się zorientować, futbol stoi na niższym poziomie i ktoś stwierdził, że miejsce chcącego się rozwijać na bazie niemieckich systemów szkoleniowych Kazachstanu jest w Europie. Działacze, którzy zajmowali się zmianą przynależności kazachskiego związku, szybko zyskali zresztą pełne przekonanie, że sprawa jest wygrana.
W istocie była, bo w europejskiej centrali wtórowali im bez większych oporów – uznano, że można ten przypadek podciągnąć pod tak zwany „kraj powracający” w struktury UEFA, jako jeden z utworzonych po rozpadzie Związku Radzieckiego. – Oczywiście, że jestem za! Jest to rozległy kraj z bardzo poważnym zainteresowaniem piłką nożną i chcielibyśmy ich powitać w naszych szeregach – deklarował Lennart Johansson, ówczesny prezydent UEFA.
Warunek był tylko jeden i Kazachowie spełnili go bez problemu. W Europie wymagano od nich rezygnacji z członkostwa w AFC, którego i tak przecież nie chcieli. Piłkarsko czuli się bardziej europejscy. I jakieś podstawy ku temu mieli.
Zresztą gdyby nawet spojrzeć na całe to zagadnienie tylko pod względem geografii, nie ulega najmniejszej wątpliwości, że Kazachstan leży częściowo na Starym Kontynencie, czyli można go śmiało zaliczać do krajów europejskich. Mówimy tu zresztą o prawdziwym molochu, dziewiątym największym państwie świata, które zwyczajnie ma potencjał terytorialny ku temu, żeby zahaczać i o Azję, i o Europę.

Kazachstan tylko kawałkiem swojego terytorium leży w Europie (ciemnoniebieski fragment mapy, jasnoniebieski to część azjatycka)
Największe i najważniejsze ośrodki w tym kraju znajdują się już jednak w Azji Środkowej, z którą to postsowieckie państwo kojarzy się każdemu, kto choć kilka razy w życiu rzucił okiem na mapę świata. Przed laty, może i trochę symbolicznie, zdecydowano o przesunięciu serca kraju nieco bliżej Europy – teraz najważniejszym miejscem w Kazachstanie jest szklana i efektowna Astana. Nie znaczy to jednak, że Ałmaty są jakimś zaściankiem, oj nie. W największych miastach można zaobserwować cały przekrój społeczny kraju. Od bogatych, pękających czasem pod ciężarem przepychu centralnych części stolicy czy dawnej stolicy, po ich dzielnice mniej reprezentacyjne, które zatrzymały się w czasie czterdzieści lat temu i żyją w swoim rytmie.
– Przez bliskość granicy Kirgistanu i Chin kultura jest tu różnorodna, mocne są też wpływy rosyjskie, a zarazem czuć też mocno wpływy Zachodu, nowoczesność i europejskość. Jest klasyczne „city” z wieżowcami, jest mnóstwo restauracji, galerie handlowe, wszelkie kina, teatry, co się komu zamarzy – jest gdzie wyjść, jest gdzie normalnie żyć – zauważał na Weszło kilka lat temu grający wówczas dla Kajratu Konrad Wrzesiński. – Oczywiście mówię bardziej o centrum, gdzie mieszkam, wiadomo, że są też obrzeża, gdzie wygląda to troszkę inaczej, gdzie są dzielnice znacznie biedniejsze.
Sam piłkarz przyznawał jednak, że choć wyjazd w tak odległe rejony świata budził wątpliwości, to jego zdaniem Ałmaty zdały egzamin na miejsce „do życia”.
Dystans nie przeraża w Kazachstanie nikogo. Długaśne podróże to chleb powszedni
W podobnym tonie wypowiadał się o Kazachstanie Jacek Góralski czy Piotr Grzelczak. Ten drugi był nawet swego czasu bardzo zaskoczony tym, jak myśli się o tym wielkim państwie nad Wisłą: – Ludzie mają jakieś dziwne wyobrażenie odnośnie tego kraju. Zapewniam, że tu jest całkiem normalnie – mówił w rozmowie z WP SportoweFakty.
I momentalnie wskazał największą różnicę między prowadzeniem kariery piłkarskiej w Polsce i w Kazachstanie. – Nieraz jest tak, że do danej miejscowości mamy około dwóch tysięcy kilometrów. Wylatujemy wtedy trzy dni przed meczem, lecimy do Astany, następnego dnia stamtąd do docelowego miasta. Jesteśmy na miejscu dwa dni przed spotkaniem, żeby zdążyć odpocząć. A później droga powrotna, która wygląda podobnie – zdradzał kulisy gry w lidze kazachskiej.

Piotr Grzelczak, najbardziej kojarzony ze zdjęciem powyżej, grał również w Kazachstanie i trochę narzekał na odległości, które trzeba pokonywać przy okazji spotkań wyjazdowych
On zakotwiczył akurat w FK Atyrau, nad Morzem Kaspijskim. W związku z czym do takich Ałmatów pokonywał odległość 2014 kilometrów w powietrzu. I to przy założeniu, że tam akurat dało się polecieć bezpośrednio. Później podobną przyjemność miał też Paweł Baranowski, z którym dwa i pół roku temu rozmawiał Szymon Janczyk: – Organizacja meczów wyjazdowych, logistyka, jest zupełnie inna niż w Polsce. Pamiętam, że wyjazd do Pawłodaru to dwie godziny lotu do Astany i pięć godzin w autokarze z Astany do Pawłodaru – mówił były piłkarz Górnika Łęczna czy GKS-u Bełchatów. Jest gdzie jechać, czasu można przepalić tutaj na podróże naprawdę sporo. A to wszystko w granicach Kazachstanu, wystarczająco wielkiego, by nawet nie rozważać transportu bez podparcia się chociaż częściowo samolotem.
– Na samym początku swojego pobytu trafiłem akurat na bardzo daleki wyjazd, około 1800 kilometrów. W pierwszą stronę lecieliśmy samolotem, po meczu przejeżdżaliśmy do drugiego miasta, by rozegrać kolejne spotkanie wyjazdowe i z powrotem wracaliśmy już autobusem. Same podróże zajęły 24 godziny, a po drodze zabraliśmy też kibiców, którzy łapali nasz autobus na stopa. Jechaliśmy ściśnięci jak sardynki w puszce, na pewno nie było to przyjemne, ale zawsze to jakieś nowe doświadczenie.
To już wspomnienia Pawła Hajduczka, który w Kazachstanie grał na drugim poziomie rozgrywkowym z Astaną 1964, a o swoich perypetiach opowiadał w rozmowie na potrzeby Polskiego Związku Piłkarzy. Kogo by się nie spytało, to konkluzja jest zawsze ta sama – Kazachstan to państwo cholernie wielkie.
Wielki kraj dobrych ludzi. Zaraz zresztą sam się przekonam
Niedogodności związane ze skomplikowaną logistyką czy – głównie w przypadku Hajduczka, który w Kazachstanie grał przed piętnastoma laty – korupcją i szemranymi historiami jak z naszych lat osiemdziesiątych dało się jednak zrekompensować plusami. Przyzwoitymi zarobkami oferowanymi piłkarzom i przyjaznymi tubylcami, którzy z natury mają być skorzy do pomocy. Ja z wieloma rzeczami nie miałem większego problemu, choć czuć momentami, że – żeby to jakoś grzecznie ująć – Polska jest trochę bardziej zaawansowana pod względem rozwiązań cyfrowych.
U nas wiele rzeczy jest naprawdę prostych, niektóre dzieją się za pośrednictwem jednego, góra dwóch kliknięć. W Kazachstanie… w Kazachstanie chyba jednak nie. Tu mogą oczekiwać od ciebie kserokopii tego, tamtego, potem jeszcze papierowego listu polecającego i zdjęcia paszportu. Także z tego powodu kontakt z niektórymi instytucjami bliższy jest chodzeniu na bosaka po szyszkach niż sprawnej komunikacji. Ale to wszystko wrażenia „zdalne”.
Bo na miejscu jest chyba już zupełnie inaczej. Wiadomo, że parę pierwszych wniosków może być jeszcze mylnych, ale kolejne, miejmy nadzieję, utwierdzą mnie w przekonaniu, że miejscowi to ludzie o złotym sercu. Gotowi odebrać obcego człowieka z lotniska o trzeciej w nocy tutejszego czasu. Albo wcisnąć mu kawę, kanapkę i wszystko, co akurat będzie w okolicy kuchni, żeby tylko upewnić się, że ów obcy nie pójdzie spać z pustym brzuchem. Nawet jeśli ten brzuch wcale nie był taki pusty i naprawdę lepiej by go już było nie dokarmiać.

Pierwszy przystanek w mojej kazachskiej wyprawie – katolicka parafia w miejscowości Żanaszar, którą odwiedzam nie bez powodu
Plan na najbliższe dni mam całkiem prosty. W cyklu opowieści z odległego Kazachstanu nie będę się specjalnie rozpływał nad Realem Madryt i wielkością najbliższego rywala tutejszego Kajratu. Bliższe będą mi raczej historie średniego, małego i najmniejszego kalibru, które wiążą Ałmaty i ich okolice z Polską i Polakami, a także ukazują faktyczny obraz tego odległego nam rejonu świata. A piłka nożna? Też będzie, bo o niej nawet w maleńkim Żanaszarze trudno zapomnieć. Dość powiedzieć, że kiedy piszę te słowa, za oknem paru chłopców biega po wysłużonym, parafialnym boisku i przeżywa być może najbardziej emocjonujący mecz w najbliższych tygodniach.
Bo kto by się tam przejmował jakimś Realem?
Z KAZACHSTANU, ANTONI FIGLEWICZ
CZYTAJ WIĘCEJ O LIDZE MISTRZÓW NA WESZŁO:
- Bolesny debiut Kajratu w Lidze Mistrzów. Udany mecz Sylwestrzaka
- Sensacyjny lider. Tak wygląda tabela Ligi Mistrzów
- Trela: Kopę lat! Wielkie firmy dawno niewidziane w Lidze Mistrzów
Fot. Newspix
