Legia Warszawa po przerwie reprezentacyjnej wygrywa 4:1 z Radomiakiem Radom, więc teoretycznie wszystko powinno być w porządku i należałoby Wojskowych wyłącznie chwalić. Kto jednak widział mecz, ten wie, że długimi fragmentami to nie gospodarze byli dziś tak dobrzy, tylko raczej goście beznadziejnie słabi w kluczowych momentach. No i trudno udawać, że nic się nie stało na początku drugiej połowy.

Zapewne z 99,9% obserwatorów było przekonanych po powtórkach, że Radomiak dostanie zaraz rzut karny, bo Ruben Vinagre zaliczył klasyczny „stempel” na nodze pojedynkującego się z nim Romario Baro. Sędziowie za takie zagrania w środku pola często od razu rozdają żółte kartki. O dziwo jednak Szymon Marciniak po naradzie z wozem VAR kazał grać dalej. Trudno to zrozumieć, nawet jeśli znajdą się tu delikatne odcienie szarości (Vinagre chyba pierwszy zagrał piłkę).
Z całą pewnością arbiter wywołałby nieporównywalnie mniejszą dyskusję, gdyby w tej sytuacji wskazał na jedenasty metr.
Legia Warszawa – Radomiak Radom 4:1. Wysokie zwycięstwo po fatalnych błędach gości
Nie zrobił tego, a potem Radomiak sam się załatwił. Najpierw Ibrahima Camara pomylił kolory i nie będąc nawet jakoś szczególnie atakowanym wybił piłkę wprost pod nogi rywala. Następnie Filip Majchrowicz po nie do końca udanym piąstkowaniu nie zdołał się odpowiednio pozbierać i przepuścił między nogami co najwyżej średnio udany strzał Damian Szymańskiego.
A po chwili Majchrowicz kompromitująco skiksował na przedpolu i Mileta Rajović podniósł ręce w geście triumfu jeszcze przed dopełnieniem formalności. Bramkarz Radomiaka zawalił nawet gorzej, niż Dawid Kudła dwa dni temu w Gdańsku. Tutaj piłka zdawała się lecieć w bardziej kontrolowany sposób, w lepszym tempie, wystarczyło ją normalnie kopnąć. Nie udało się.
Mecz tak się ułożył, że końcówkę oglądało się już trochę jak benefis, w którym wchodzą kolejni debiutanci, a Paweł Wszołek zostaje przydzielony do rzutu karnego (ręka Jana Grzesika), żeby móc celebrować zostanie świeżo upieczonym tatą. Nie uderzył najlepiej, piłka była w zasięgu Majchrowicza, ale ten znów nie zaliczył skutecznej interwencji.
Edward Iordanescu na pewno będzie miał dużo zastrzeżeń do postawy swojej drużyny. Do przerwy grała wolno i przewidywalnie, jakby faktycznie mocno odczuwała trudy cięższych treningów podczas przerwy reprezentacyjnej. Dopiero pokaz wielkiej klasy Juergena Elitima – dwa udane dryblingi i precyzyjne wykończenie – sprawiły, że przynajmniej wynik się zgadzał.
Poza Kolumbijczykiem na pochwały zasłużyli bardzo udanie debiutujący Kamil Piątkowski i bardzo aktywny w ofensywie Bartosz Kapustka. Minusem strasznie nieporadny na skrzydle Ermal Krasniqi i brak czystego konta. Camara cudownie asystował piętą Dieguezowi, podwyższając sobie notę po wcześniejszych wpadkach.
Radomiakowi brakowało atutów z przodu. Capita został schowany do kieszeni, Tapsoba tradycyjnie głównie rozbijał się z obrońcami, Maurides po zmianie „wyróżnił się” jedynie fatalnym wykonaniem rzutu wolnego z siedemnastu metrów. Przebłyski miał Rafał Wolski, ale brakowało mu wsparcia. Coś w sobie ma Romario Baro, potrafi poklepać i przyspieszyć grę, ale jednocześnie regularnie za dużo kombinuje i naraża zespół na problemy. Joao Henriques musi znaleźć w tym wszystkim odpowiedni balans.
Z jednej strony kibice Legii mogą być optymistami, bo skoro po przeciętnej grze wygrywasz 4:1, to co będzie, gdy zawodnicy osiągną optymalną formę? Druga strona medalu jest taka, że klocków do poukładania jest jeszcze naprawdę sporo, a czasu mało, wyniki muszą być tu i teraz.
Radomiak po fajnym starcie sezonu wyhamowuje. W ostatnich pięciu kolejkach wywalczył jeden punkt.
Zmiany:
Legenda
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Michał Żewłakow o pensjach piłkarzy Legii Warszawa: „Niewątpliwie wydatki wzrosły”
- Edward Iordanescu po meczu z Radomiakiem: „Musimy być pragmatyczni i zdobywać punkty”
Fot. FotoPyK