– Odizolowałem się. Tak ustaliłem sam ze sobą, gdy poczułem, że ta atmosfera negatywnie na mnie wpływa. Teraz liczy się zdanie trenera klubowego, asystentów i selekcjonera. Może trochę tracę, bo nie przeżywam emocjonalnie tego, co się dzieje na trybunach – czy jest wsparcie, czy nie – ale jest to poza mną. Cieszę się treningiem, meczem, atmosferą w szatni. Żyję drużyną i koniec. Poza tym można się śmiać, ale jednak jestem piłkarzem reprezentacji Polski. W wąskim gronie najlepszych. Oczywiście w tym wąskim gronie są wybitne postaci i znacznie od nich słabsi. To normalne. Ale ja też zakładam koszulkę z orłem. Dostaję ją jako reprezentant, kto inny może ją sobie co najwyżej kupić. I poczuć się kibicem reprezentacji – mówi w rozmowie z Gazetą Wyborczą Jakub Wawrzyniak.
FAKT
Inter i Udinese walczą o Kapustkę. Zaczęło się…
Jak dowiedział się Fakt, nie tylko działacze Borussii Dortmund, ale również Interu i Udinese interesują się piłkarzem Cracovii Bartoszem Kapustką (18 l.). Wszystko wskazuje na to, że pomocnik nigdzie nie wybierze się zimą. Chce pojechać na Euro, a zmiana otoczenia mogłaby mu w tym przeszkodzić. Do pozostania minimum na pół roku chce namawiać go selekcjoner Adam Nawałka (57 l.), który widzi w zawodniku jednego z dżokerów podczas turnieju we Francji.
Z jednej strony jest trochę piłki zagranicznej – przeczytacie relację z El Clasico i Aubameyangu wyprzedzającym w klasyfikacji strzelców Lewandowskiego, z drugiej zaś trochę krajowego podwórka.
– Wyjątkowy występ Zieńczuk uczcił bramką
– Probierz wreszcie obudził zawodników Jagi
– Nos nie zawiódł Czerczesowa
– Podbeskidzie nie umie grać u siebie
– Zagłębie Sosnowiec bez paliwa
Lech wyrównuje rachunki. Nie lubimy cytować tekstów pomeczowych, ale poniedziałkowa prasa daje niewielki wybór.
Piłkarze mistrza Polski, którzy fatalnie rozpoczęli sezon, znakomicie zainaugurowali rundę rewanżową. Po zwycięstwie w Szczecinie Kolejorz wydostał się wreszcie ze strefy spadkowej i traci już tylko pięć punktów do miejsca nr 8, czyli najniższego, jakie zagwarantuje grę w grupie mistrzowskiej po 30. kolejce.
GAZETA WYBORCZA
GW jak co poniedziałek bije na głowę konkurencję. Wystarczy otworzyć dział sport, gdzie dziś wita nas duży wywiad z Jakubem Wawrzyniakiem. Moje słowa nic nie znaczą.
Dlaczego tak uciekasz od rozmowy o klasowych graczach z twojej pozycji?
– Nie interesuję się specjalnie piłką, mam problem z zapamiętywaniem nazwisk. Mogę trzy razy z człowiekiem rozmawiać, a potem spytać go, jak ma na imię, choć wydaje się sympatyczny. Meczów nie oglądam, bo mam inne, przyjemniejsze sprawy na głowie. Ligę Mistrzów rzadko.
(…)
Myślisz, że pozbędziesz się kiedyś internetowego wizerunku fajtłapy? Bo teraz jest tak, że jeśli zagrasz dobrze, to nikt nie zauważy, a jak się poślizgniesz, jak w meczu z Niemcami za Smudy, to internet zaleją tysiące złośliwych memów.
– A myślicie, że Jakuba Wawrzyniaka to interesuje? Nie interesuje.
I nigdy nie interesowało?
– Krótko po poślizgnięciu, po którym straciliśmy gola na 2:2 i szansę na pierwsze zwycięstwo z Niemcami – tak. Przejmowałem się. Dużo się o mnie mówiło, złośliwie pisało, wyśmiewało. To przeszkadzało. Ale od pewnego czasu jestem absolutnie obojętny, nawet chyba źle bym się czuł, gdyby tego wszystkiego zabrakło, nie działo się gdzieś tam obok.
Jakim cudem zobojętniałeś?
– Odizolowałem się. Tak ustaliłem sam ze sobą, gdy poczułem, że ta atmosfera negatywnie na mnie wpływa. Teraz liczy się zdanie trenera klubowego, asystentów i selekcjonera. Może trochę tracę, bo nie przeżywam emocjonalnie tego, co się dzieje na trybunach – czy jest wsparcie, czy nie – ale jest to poza mną. Cieszę się treningiem, meczem, atmosferą w szatni. Żyję drużyną i koniec. Poza tym można się śmiać, ale jednak jestem piłkarzem reprezentacji Polski. W wąskim gronie najlepszych. Oczywiście w tym wąskim gronie są wybitne postaci i znacznie od nich słabsi. To normalne. Ale ja też zakładam koszulkę z orłem. Dostaję ją jako reprezentant, kto inny może ją sobie co najwyżej kupić. I poczuć się kibicem reprezentacji.
Posiadanie i pożądanie, czyli felieton Wojciecha Kuczoka.
Tymczasem składam wyrazy szacunku dla tych fanów, którzy zapełnili stadiony w Warszawie i w Łęcznej, a także na wszystkich innych stadionach Europy, kosztem najwspanialszego święta piłkarskiego na kuli ziemskiej. Jako nieuleczalny esteta kocham wiernie, ale spozieram na boki, albowiem piękno nie powinno się marnować, wszak samo na siebie nie spojrzy, samo się na swój wzrok nie wystawia. Oto więc sercem rozmigotanym byłem z moimi ulubieńcami, spozierałem na coraz ciekawiej wyglądający wynik, ale głód piękna zaspokajałem tak samo jak tęgie miliony ludzi, patrząc na to, co wyprawiali Katalończycy w stolicy Hiszpanii, jęcząc wprost i wkrzyw z zachwytu. A zatem, kiedy już na dociekliwie ponowione pytanie odpowiadam: “Barcelona”, czynię tak z pamięci o zachwytach, których w minionej dekadzie dostarczały jedenastki Rijkaarda, Guardioli, a teraz Luisa Enrique: to Barcelona u szczytu formy gra najpiękniejszą piłkę w historii tej dyscypliny – sobotni wieczór tylko to potwierdził. Śmiem skalać teraz uczucia religijne wszystkich polskich wyznawców Realu – mniemam bowiem, że zostali kibicami “Królewskich” z przekory. Patronuje im Tanatos, w dzieciństwie byli po stronie wilka, a nie zająca, w dorosłym życiu głosują raczej przeciw niż za, ze stomatologiczną werwą lubią szukać dziury w całym. Jeszcze niedawno pytanie: “Barça czy Real?”, brzmiało jak: “Kawa czy herbata?”, jedno nie wykluczało drugiego, ja tam herbatą popijam kanapki, a potem całe śniadanie zalewam espresso, żeby nie zapaść w sen nażartego misiołaka. Teraz Madryt i Barcelona są jak Allah i Jezus, chrześcijańskim islamistą być nie sposób, trzeba, psiakrew, coś wybrać albo wypiąć się na wszystkie religie.
Rafał Stec pisze o niemowlakach większych niż bramka, a Dariusz Wołowski pyta, czy Real jest już nie tylko trafiony, ale i również zatopiony. Patrzymy jednak w tekst po kolejce Ekstraklasy. Kroki czy skoki Bartosza Kapustki.
Zawodnik Cracovii to dziś diament polskiej piłki. Chcą go kluby z zagranicy, ale podejmie wyzwanie, jeśli przekonają go, że będzie tam szczęśliwy. Zaraz po meczu z Gibraltarem, debiucie w kadrze podkreślonym bramką, telefon Bartosza Kapustki od SMS-ów niemal eksplodował. Były gratulacje, pochwały, były też dobre rady. W tym ta od trenera kadry U-18 Rafała Janasa. – Napisałem mu, żeby twardo stąpał po ziemi, bo to jego najważniejszy moment w życiu – opowiada selekcjoner. Twarde stąpanie po ziemi 19-letniemu rozgrywającemu przyda się teraz jeszcze bardziej. Po dwóch meczach towarzyskich kadry – z Islandią i Czechami – jest na ustach wszystkich. Liczni doradcy przekrzykują się, kiedy Kapustka powinien wyjechać z kraju. Jeszcze trochę poczekać, jak Robert Lewandowski, który z Polski wyfrunął dopiero jako mistrz i król strzelców? Czy posłuchać obozu „milikowców” zachęcających Kapustkę, by wzorem napastnika Ajaxu Amsterdam ekstraklasę opuścił już teraz?
RZECZPOSPOLITA
Piotr Żelazy pisze po weekendzie: Przymknięte oko prezesa Legii.
Kibice mieli szczęście, że mogli tego gola w ogóle zobaczyć. Wcześniej dziesięciolecie istnienia grupy Nieznani Sprawcy świętowała trybuna ultras w Warszawie – tak zwana Żyleta. Obiektywnie trzeba przyznać, że widowisko było imponujące – aż pięć różnych opraw. Należy pamiętać jednak też o tym, że stosowanie środków pirotechnicznych jest według polskiego prawa zakazane podczas imprez masowych. W dodatku dym z setek odpalanych rac powodował, że często nie było widać tego, co się dzieje kilkanaście metrów dalej – na murawie. To jednak kolejny dowód na to, jak mocna jest pozycja kibiców w warszawskim klubie. Oczywiście bez przyzwolenia ze strony prezesa klubu Bogusława Leśnodorskiego do takiego pokazu nie mogłoby dojść. Nikt takiej ilości rac – szczególnie w dobie zagrożenia terrorystycznego i wzmożonych kontroli – nie byłby w stanie na trybuny przemycić. Kara – przynajmniej finansowa – także wydaje się nieunikniona i Leśnodorski doskonale o tym wiedział. Legia wciąż jednak ogląda z dość znacznego dystansu plecy Piasta Gliwice. Traci do lidera aż osiem punktów. To dokładnie taka sama różnica jak w Bundeslidze między Bayernem a Borussią Dortmund.
COP się zwinął, stal rdzewieje. To już Stefan Szczepłek.
W ekstraklasie grało pięć klubów z Podkarpacia: Stal Mielec, Stal Rzeszów, Stal Stalowa Wola, Siarka Tarnobrzeg i Igloopol Dębica. Mielczanie byli dwukrotnie mistrzami Polski, a kiedy w tamtejszej Stali występowali: Grzegorz Lato, Henryk Kasperczak, Andrzej Szarmach, Jan Domarski czy Zygmunt Kukla, nawet Hamburger SV i Real Madryt miały przed nimi pietra. Hiszpanie (z Vicente Del Bosque) mogli sobie drwić, kiedy położono ich na piętrowych łóżkach hotelu Jubilat, ale kiedy wyszli na sąsiadujące z nim boisko, musieli się namęczyć, żeby wygrać. Dziś wszędzie tam czuć tylko zapach wspomnień. Przemysł wciąż ten sam, pojazdy na gąsienicach ze Stalowej Woli i śmigłowce z Mielca dobrze się sprzedają, ale nie ma to żadnego związku z sytuacją klubów. Od kiedy państwo przestało na nie łożyć, ludzie biorą sprawy we własne ręce i nie zawsze im się udaje. Niewątpliwie udało się państwu Witkowskim, których firma Termalica Bruk-Bet z Niecieczy sponsoruje piłkarzy, skutecznie rywalizując z najlepszymi w kraju. Swój prywatny wkład w historię polskiego futbolu ma też Kazimierz Greń, do niedawna prezes Podkarpackiego Związku Piłki Nożnej. Pod stadionem w Dublinie obdarowywał rodaków biletami na mecz reprezentacji, oni wciskali mu za to pieniądze, a on nie chciał brać. PZPN zawiesił Grenia za tę inicjatywę, a on nie może się z tą niesprawiedliwością pogodzić. Doszło do tego, że dziś groteskowy prezes jest najbardziej znaną postacią w rzeszowskim okręgu. Kiedy na czele rankingu popularności znajdowali się piłkarze i trenerzy, Podkarpacie należało do futbolowych potęg.
SUPER EXPRESS
Dwie strony w relacjach, zacytujemy z braku laku. Prijović odkupił winy.
Odkąd na początku października Czerczesow został trenerem Legii, notowania Prijovicia drastycznie spadły. Szwajcar wchodził na boisko z ławki, a po meczu z Lechem (0:1), kiedy to chciał się bić z Igorem Lewczukiem (30 l.), został przesunięty do rezerw. Ostatecznie wrócił do drużyny, ale wielkiego pożytku z niego nie było. Aż do meczu ze Śląskiem. Tradycyjnie wszedł do gry jako rezerwowy i w 72 minucie z metra wepchnął piłkę do bramki.
Obok wymarzony jubileusz Zieńczuka. Mecz numer 400 w Ekstraklasie skrzydłowego, gol podcinką w stylu Frankowskiego i pewna wygrana… Teraz przed Ruchem derby z Piastem. Czy „Niebiecy” zatrzymają lidera? – Idą jak tsunami, ale przecież potrafiliśmy ich w tym sezonie pokonać. Nie pojedziemy do Gliwic w roli chłopców do bicia – zapewnia Zieńczuk.
I jeszcze strona poświęcona El Clasico. Tekst o tym, że Barca strzelała do Realu jak do kaczek i hasło Cristiano Ronaldo do Beniteza: Albo on, albo ja.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Wielka bitwa o Kapustkę.
Prawie wszyscy mają apetyt na Kapustkę. Inny fragment.
Agent piłkarza Cezary Kucharski nie chce się wypowiadać o przyszłości Kapustki, tym bardziej że wokół niego toczy się gra menedżerska. Bardzo możliwe, że wkrótce piłkarz zwiąże się z agencją Bartłomieja Bolka, który w swojej „stajni” ma m.in. Łukasza Piszczka i Pawła Olkowskiego. Kucharski zaznacza: – Zainteresowałem Borussię Dortmund Bartoszem już wiosną. Od tego czasu obserwują go bardzo uważnie. (…) – On dopiero uczy się życia piłkarza na świeczniku. Na razie jest wyłącznie chwalony, ale po słabszym meczu przyjdzie też krytyka i musi umieć na nią dobrze reagować. Czy już powinien decydować się na transfer? Za granicą nikt się nie będzie oglądał na to, że kosztowałeś 4 czy 5 mln euro. Jesteś dobry, to grasz. Jesteś słaby, to ławka albo trybuny. Tyle że zwlekanie też czasem szkodzi. Pamiętacie, za ile milionów podobno miał być sprzedany Ondrej Duda? A kiedy on ostatnio zagrał naprawdę dobry mecz? Dlatego wierzę, że Adam Nawałka mądrze poradzi Kapustce, co ma robić – ocenia ekspert nc+ Grzegorz Mielcarski.
Relacje pomeczowe odpuszczamy, ale pomiędzy nimi jest m.in. rozmowa z Igorem Lewczukiem. Cały czas gonimy Piasta.
Wygywacie, ale nie odrabiacie strat do Piasta. Kiedy zaczniecie gonić?
– Gonimy cały czas. Czekamy aż się zmęczy. Piast musi się oglądać za siebie.
U trenera Stanisława Czerczesowa gra pan wszystkie mecze od deski do deski. To moment Igora Lewczuka?
– Mam nadzieję, że to mój czas. Chciałbym, żeby to trwało jak najdłużej, ale zdaję sobie sprawę jakie mam mankamenty i co muszę poprawić.
Ja na Euro? Bez jaj! Rozmowa Piotra Wołosika z Bartłomiejem Drągowskim.
Pytanie z innej beczki. Spodziewa się pan powołania na Euro?
– A kto tak napisał?
”Przegląd Sportowy”.
– A… to fajnie (smiech).
To była dyskusja między innymi o tym, czy na Euro powołać młodego bramkarza i najczęściej wymieniano pana.
– Bez przesady. Nie róbmy sobie jaj z moim powołaniem do kadry, bo przecież mamy wielu dobrych bramkarzy. Dzisiaj jakoś nie wyobrażam sobie siebie w dorosłej reprezentacji. Dlatego o Euro nie myślę.
A gdyby ktoś nie pamiętał, ten sam dziennikarz dopiero co pytał o kadrę Jacka Góralskiego. I dostał mniej więcej podobną odpowiedź.
Futbol to nie tylko statystyki. Gdyby decydowały one, w kadrze zamiast Mili byłby Cetnarski.
Dzisiaj Mila wreszcie ma wystąpić w podstawowym składzie Lechii. – Ze zgrupowania reprezentacji wrócił w świetnej formie. Aż przyjemnie patrzeć, z jakim zapałem pracuje na treningach. Widać po nim, że występ w kadrze go odbudował. Z Cracovią zagra w podstawowym składzie i nie mam zamiaru robić z tego tajemnicy – mówi trener gdańszczan Thomas von Heesen. Mila to w reprezentacji stały element układanki. Mateusz Cetnarski z Cracovii byłby w tym sezonie ciałem o ile nie obcym, to na pewno nowym. (…) Statystyki potwierdzają jego wysoką dyspozycję. Widać, że Cetnarski jest na fali wznoszącej. Trener Pasów Jacek Zieliński może triumfować, bo od pierwszych dni pracy z Cracovią zapowiadał, że ma zamiar odważnie na niego postawić. Nawet wtedy, gdy chyba tylko on wierzył, ze ten plan może się powieść.
Liczby robią bowiem różnice. Mila: 483 minuty, zero goli, zero asyst, 84 proc. celnych podań. Cetnarski: 1047 minut, 6 goli, 4 asysty, 85 proc. celnych podań.