Rzeczywistość sympatyka reprezentacji Polski skutecznie oduczyła nas czerpania radości z nowych otwarć, małych kroczków do przodu, poprawy nastrojów, lepszej atmosfery… Przeżywamy to tak często, że ostrożność sugeruje nie budować wielkiej narracji wokół drobnych spraw, które prędko okazywały się ulotne jak miłostki w tureckich serialach. Głupio byłoby jednak nie pochwalić debiutu Jana Urbana tylko dlatego, że poprzednicy szybko grzebali wszelkie iskierki nadziei.

Będę więc Urbana chwalił. Delikatnie, subtelnie, bez przesadnej pompy i z zastrzeżeniem, żeby trzymać rączki na kołderce. Wypada być sprawiedliwym wobec tego, że w trudnym przecież momencie, ostatnim, w którym można było jeszcze eliminacje uratować, zrobił nawet ciut więcej niż to, czego od niego wymagano. W pełni zaakceptowalibyśmy porażkę z Holandią, uznając, że trzeba się skupić na ograniu Finów.
O czterech punktach nikt nie myślał, cztery punkty dają spokój, satysfakcję i sprawiają, że wokół kadry znów da się oddychać świeżym, rześkim powietrzem.
Jan Urban ma to, czego chciał. Reprezentacja Polski wypunktowała Finlandię korzystając z przestrzeni
Można szukać symboliki w tym, że tak pewna wygrana z niżej notowanym rywalem nie przytrafiła się Michałowi Probierzowi przez prawie dwa lata kadencji na stanowisku selekcjonera, tymczasem Janowi Urbanowi zdarzyła się już w drugim występie. I nie zmienia tego nawet stracony rzutem na taśmę gol, bo w momencie, w którym padł, nie groziło nam nic więcej niż popsuty wieczór Łukasza Skorupskiego, który uśmiechał się już na myśl o czystym koncie. Skupienie się na samym wyniku byłoby spłaszczeniem tematu, bo wyniki bywają mniej lub bardziej losowe.
Lepiej skupić się na tym, skąd się to zwycięstwo wzięło. Bo to droga do osiągnięcia takiego wyniku sprawia największą satysfakcję, najbardziej odróżnia teraźniejszość od przeszłości.
Bardzo zgrabnie wyszło ekipie Polskiego Związku Piłki Nożnej przemycenie kluczowego fragmentu premierowej odprawy Jana Urbana w roli selekcjonera. W materiale wideo z pierwszego spotkania z kadrowiczami znalazła się tylko krótka, ale wymowna zwłaszcza po obejrzeniu obydwu spotkań wstawka — o tym, że najważniejsza dla trenera jest przestrzeń; miejsce na to, żeby się rozpędzić i zdobyć przewagę nad rywalem. Z Holandią z przestrzeni korzystaliśmy dobrze, z Finlandią wręcz wzorowo.
Nie wiem, co Jan Urban powiedział piłkarzom na temat zdobywania przestrzeni, gdy zagłębił się w szczegóły i nakreślił, jak można wykorzystać tę broń w konkretnym meczu czy nawet jego momencie, lecz po efektach wnioskuję, że trafił w sedno. Gola numer dwa strzeliliśmy dlatego, że Lewandowski wykorzystał przestrzeń pomiędzy stoperami i za ich plecami, idealnie wcinając się w wolne miejsce na boisku. Wyglądał jak zawodnik Barcelony i tak też został obsłużony.
Gol numer trzy znakomicie pokazał, że Urban wiedział co mówi. Tym razem przestrzeń zdobyliśmy dzięki temu, że Lewandowski świetnie się z piłką zabrał, zezłomował rywala i rozprowadził akcję do Jakuba Kamińskiego. To nie była głęboka obrona z nadzieją na to, że uda się zawiązać kontratak. Kultura gry, panowanie nad piłką oraz przebiegiem spotkania — tak powinniśmy wyglądać, gdy naprzeciwko staje drużyna pokroju Finlandii.
Polska wie, co ma grać i to robi. Organizacja gry atutem reprezentacji
W uszach dźwięczy mi jeszcze jeden cytat. Ten, w którym Robert Lewandowski przyznał, że największą różnicę w Rotterdamie zrobiło to, że zespół zagrał to, co ćwiczył na treningach. Miło było zobaczyć we wrześniu drużynę narodową, do której możemy przykleić komplementy o organizacji gry. Tego bardzo nam w ostatnich latach brakowało, bo zwartą grupę dostrzegaliśmy głównie wtedy, gdy z racji gry w niskiej obronie wszyscy skupiali się na skrawku przestrzeni, którzy zostawiali nam dominujący rywale.
Polska Urbana wiedziała kiedy i jak użyć pressingu przeciwko górującym nad nami Holendrom. Wiedziała też, jak korzystać z niego z Finami, ze świadomością, że tym razem trzeba szukać wyższego, bardziej agresywnego doskoku, często w okolicach bramki rywala. W ten sposób piłkę odzyskał Jakub Kamiński, tak dwukrotnie doprowadziliśmy do wrzenia w polu karnym przeciwnika. Bardzo dobrze na wyprzedzenie grali stoperzy, bardzo dobrze robili to środkowi pomocnicy.
Ba, w Rotterdamie świetnie pracował Lewandowski, którego przecież nikt za odcięcie szóstki nie doceni, tymczasem w tej nieoczywistej roli nasz kapitan spisał się więcej niż poprawnie, zaliczając najlepsze zgrupowanie od bardzo, bardzo długiego czasu.

Nigdy nie szedłem w kierunku odmawiania reprezentantom Polski ambicji czy zawziętości, bo uważałem to za argument bzdurny. Nie znam człowieka, który nie dałby się pokroić za możliwość gry w narodowych barwach. Mądrość trenera pozwala jednak ambicje poszczególnych jednostek ukierunkować tak, żeby przysłużyła się drużynie. Na nic zda ci się nóż w zębach, gdy nie do końca wiesz, co w ogóle masz zrobić na boisku.
Potrzebowaliśmy tylko i aż tego, żeby ktoś dał zawodnikom mapę. Ktoś, czyli dowolny selekcjoner. Jan Urban na pierwszym zgrupowaniu zdecydowanie się z tego zadania wywiązał.
Optymizm domeną nowych początków. Oby Jan Urban go utrzymał
Teraz wypada tylko życzyć mu tego, żeby to, co zaczął budować, nie uleciało wraz z kolejnymi zgrupowaniami. Momentów, w których wydawało nam się, że atmosfera jest oczyszczona, że zespół podniósł się mentalnie, mamy w pamięci zbyt wiele, aż nadto. Życiową prawdą jest przecież to, że względnie łatwo dźwignąć grupę ludzi, która bardzo chce się odkuć po tym, jak dostała po tyłku. Nie trzeba chyba przypominać, jak optymistycznie reagowali kadrowicze zaraz po tym, gdy Michał Probierz wskoczył za Fernando Santosa.
Faktem jest jednak, że tym razem mówią o tym nie tylko cytaty z mixed zony, lecz i boisko. Widać było po kadrze odzyskaną świeżość, zacięcie, nowy pomysł. Może ktoś wyciągnie zaawansowane dane z tego meczu i powie, że to wcale nie była odwaga czy ofensywna piłka, ale pierwsze wrażenie jest takie, że obejrzeliśmy dokładnie to, na co nas stać. Żadnych frazesów, hucznych zapowiedzi, po prostu poukładany i energiczny zespół, który potrafi bardzo szybko przejść z obrony do ataku, wykorzystać wysoki odbiór piłki, ma świadomość, że płaskie wycofanie futbolówki w pole karne ma więcej sensu niż posłanie trzydziestu wrzutek w gąszcz głów.
Jeśli reprezentacja Polski ma być ofensywna, to przecież właśnie taka. Żadna z nas husaria, która popędzi na hurra, nie licząc się z konsekwencjami. Pomiędzy futbolem przeznaczonych dla hegemonów i tym, który zarezerwowany jest dla maluczkich, jest szara strefa, w którą powinniśmy się wpasować, żeby przy odrobinie szczęścia znaleźć swoje pięć minut i dobry strzał z Holandią, albo pięćdziesiąt minut i pięć dobrych strzałów z Finlandią.
Jan Urban przecież tak właśnie prowadzi swoje zespoły — próbując przemycić jak najwięcej ze swojej wyidealizowanej wizji futbolu do rzeczywistości, która zmusza go do szukania rozwiązań dalszych od swoich przekonań. Gdy miał szybkie skrzydła w Górniku Zabrze, to ustawiał pod nie zespół. Zawsze jednak udawało się w to wplatać piłkę pozytywną, proaktywną i myślę, że tak właśnie wypadliśmy przeciwko Finlandii.
Kadra Michała Probierza wyglądała tak, jakby mogła wypuścić każdy wynik z każdym rywalem. Kadra Jana Urbana zamknęła mecz, zanim Finlandia w ogóle oddała strzał, który zainteresowałby naszego bramkarza bardziej niż przelatująca w pobliżu mucha. Niczego więcej nie potrzeba, żeby stwierdzić, że to był dla nas udany wrzesień, że tego właśnie potrzebowaliśmy.
WIĘCEJ O REPREZENTACJI POLSKI NA WESZŁO:
- Wreszcie mamy kadrę, której chce się kibicować
- Robert Lewandowski z pierwszym golem w sezonie! Seria przełamana
- Matty Cash z kolejnym trafieniem w kadrze! Polska prowadzi z Finlandią [WIDEO]
SZYMON JANCZYK
fot. Newspix