Reklama

Los okrutnie zakpił z Nsame i postawił Legię w trudnej sytuacji

Paweł Paczul

01 września 2025, 11:49 • 3 min czytania 72 komentarzy

Żadna kontuzja nie cieszy, ale ta Nsame smuci podwójnie – tu już nie tylko futbol jest okrutny, tu po prostu los zakpił sobie w żywe oczy. Przez parę tygodni napastnik przeżywał prawdzie odkupienie, z niewypału transferowego stawał się gwiazdą Legii, a teraz najpewniej znów musi zniknąć, nie ze względu na słabą formę, nie ze swojej winy.

Los okrutnie zakpił z Nsame i postawił Legię w trudnej sytuacji

Ech, szkoda. Co to była za historia – napastnik szybko został określony kolejnym nieudanym pomysłem transferowym Legii i nawet jeśli krytykować Feio za podejście do piłkarza, to cóż: ten najzwyczajniej w świecie rok temu się nie bronił. Przyszedł, pokręcił się chwile po klubie, nie pokazał niczego ciekawego i został wypożyczony. Kiedy wrócił, mało kto w niego wierzył, miał być opcją w zasadzie na chwilę, dopóki Żewłakow i Bobić nie znajdą kogoś poważniejszego, a to on okazał się tym najpoważniejszym.

Reklama

Był kluczowym zawodnikiem w eliminacjach, w walce o Ligę Europy strzelał w czterech z pięciu meczów, w których grał, z kolei z Hibernian dał gola i piękną asystę do Wszołka. Być może nadużyciem byłoby stwierdzenie, że bez niego Legia nie grałaby jesienią w pucharach, ale z pewnością bardzo jej w awansie pomógł.

I trzeba zwracać uwagę też na jedną rzecz – jak Nsame bardzo tym wszystkim żyje. To dla kogoś może być pierdoła, ale emocje napastnika w trakcie meczu pokazywały wielkie zaangażowanie: ogromna radość po swoich golach, radość po asyście do Wszołka, kiedy w euforii klęknął i bił pięściami w murawę, z kolei gdy Rajović zmarnował patelnię na 3:0 z Larnaką, Nsame był przy nim pierwszy, żeby go szybko podbudować i powiedzieć pewnie coś w stylu: nic się nie stało, gramy dalej, jest jeszcze czas.

Nie wyglądał na zblazowanego 32-latka, który snuje się po boisku, tylko na gościa, dla którego kolejne mecze mają wielką wartość i chce z nich wyciągać maksa.

Jean-Pierre Nsame i kontuzja. Co zrobi Legia?

Cóż – wszystko się układało aż do wczoraj, kiedy bez kontaktu z rywalem złapał kontuzję i jak pisał Piotr Koźmiński, chodzi zerwanie ścięgna Achillesa, co może spowodować i pół roku przerwy (a gdy w Young Boys miał to samo, pauzował nawet dłużej, ponad siedem miesięcy). Dla kogoś młodszego to też byłby ból i żal, ale dla Nsame to może być kluczowa historia na finiszu kariery. Ma 32 lata, kontrakt z Legią kończy mu się w czerwcu 2026 roku, siłą rzeczy nie będzie miał zbyt wiele czasu, by powalczyć o jego przedłużenie na podobnych warunkach. Gdyby miał odejść – też trudno wierzyć, że znajdzie się ktoś, kto postawi w niego na tyle, żeby zapewnić równie komfortowe realia.

Innymi słowy: facet był na dobrej drodze, by grać o ostatni duży kontrakt w życiu, a nie ze swojej winy z tej drogi wypadł. Pozostaje liczyć, że oficjalne wiadomości będą lepsze niż te nieoficjalne, ale raczej nie należy się spodziewać, że cała historia skończy się na strachu i za tydzień Nsame będzie grał w piłkę jak gdyby nigdy nic.

Co oznacza też problem dla Legii, która traci swojego najlepszego napastnika. Zostaje z Rajoviciem – okej i ze Szkurinem – już nie okej, bo to nie jest zawodnik na ten poziom, o czym chyba wiedzieli wszyscy, tylko nie klub, gdy wydawał ponad milion euro. Można jeszcze przestawić Alfarelę, ale jemu daleko do odkupienia w stylu Nsame, po udanym początku sezonu Francuz szybko zgasł.

Innymi słowy – trochę to kiepski stan posiadania jak na ambicje Legii w Ekstraklasie i Lidze Konferencji. Transfery, które klub robi, działają na wyobraźnie, bo już przyszedł Piątkowski, a blisko ma być też Urbański, ale niespodziewanie powstał też problem na szpicy, przy kontuzji Nsame dziewiątkę należałoby jednak uzupełnić.

Ale czy Legia zdąży z tym ruchem, czy ma plan B i czy ma jeszcze środki na jego realizację?

CZYTAJ WIĘCEJ O LEGII WARSZAWA NA WESZŁO:

Fot. Newspix

72 komentarzy

Na Weszło pisze głównie o polskiej piłce, na WeszłoTV opowiada też głównie o polskiej piłce, co może być odebrane jako skrajny masochizm, ale cóż poradzić, że bardziej interesują go występy Dadoka niż Haalanda. Zresztą wydaje się to uczciwsze niż recenzowanie jednocześnie – na przykład - pięciu lig świata, bo jeśli ktoś przekonuje, że jest w stanie kontrolować i rzetelnie się wypowiedzieć na tyle tematów, to okłamuje i odbiorców, i siebie. Ponadto unika nadmiaru statystyk, bo niespecjalnie ciekawi go xG, półprzestrzenie czy rajdy progresywne. Nad tymi ostatnimi będzie się w stanie pochylić, gdy ktoś opowie mu o rajdach degresywnych.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Ekstraklasa

Reklama
Reklama