Czasy, gdy kandydaci do zwycięstwa w Lidze Mistrzów startowali w eliminacjach, minęły bezpowrotnie. Dziś, dla drużyn przebijających się latem przez kwalifikacje, szczytem pozostaje przezimowanie wśród najlepszych. Większość bije się jednak tylko o prawo dostarczania punktów możnym.

W słowniku tenisowym powszechnie używane jest słowo „kwalifikant”. To określenie zawodnika, który dostał się do turnieju przez eliminacje. Jako że zakorzeniony jest tam system rozstawień, na którego podstawie ustala się drabinkę, kwalifikanci pozostają nimi do samego końca zmagań. Kiedy dochodzą do dalszych etapów, ich przebijanie się przez eliminacje używane jest często do podkreślenia skali sensacji.
W futbolu jednak ścieżki dojścia do faz zasadniczych łatwo się zapomina. Wszyscy zdają się startować od zera, odkąd już zostaną przydzieleni do zgodnych z rankingiem koszyków. Wyjątkiem był późny Puchar Intertoto. W jego końcowym etapie zwycięstwo w danej edycji przyznawało się drużynie, która przetrwała najdłużej w Pucharze UEFA. Rywalizacja nie kończyła się więc wyłącznie na zdobyciu mandatu do turnieju głównego. Skoro wkrótce siedem drużyn zapewni sobie udział w nadchodzącej edycji Ligi Mistrzów, warto spojrzeć, jak daleko dochodzili w przeszłości ci, którzy musieli bić się w „Pucharze Lata”, zanim najlepsi w ogóle wstali z leżaków.

System, którym UEFA wybierała drużyny dopuszczone do Ligi Mistrzów, przez lata wielokrotnie się zmieniał. Jeszcze szesnaście lat temu, przed słynną reformą Platiniego, aż połowa miejsc rozdzielana była w letnich eliminacjach. W Polsce zmianę, która weszła w życie w 2009 roku, przedstawiano jako szersze uchylenie drzwi do elity klubom spoza najsilniejszych lig. Było to jednak tylko pozorne. Okrojono wprawdzie liczbę drużyn z najmocniejszych rozgrywek biorących udział w kwalifikacjach i sprawiono, że te, które musiały w nich grać, wpadały na siebie wzajemnie, a nie na mistrzów słabszych piłkarsko krajów. Jednocześnie jednak najsilniejszym przydzielono więcej miejsc gwarantowanych – 22 zamiast wcześniejszych szesnastu. Wisła Kraków trafiała więc wprawdzie w eliminacjach na Levadię Tallinn, a nie Barcelonę, ale jednocześnie dla takich „Wiseł” pozostawiono mniej miejsc.
Ostatni zwycięski kwalifikant
Taki system przetrwał do 2018 roku. Wtedy kolejne z najsilniejszych lig otrzymały gwarantowane cztery, zamiast dotychczasowych trzech miejsc w Lidze Mistrzów. 52 drużyny walczyły w lecie o ledwie sześć pozycji biorących. Pełnym sukcesem lato kończyło się więc tylko dla 11,5% startujących. W systemie sprzed reformy Platiniego trafiało się wprawdzie na trudniejszych rywali, ale przystępując do eliminacji, miało się ponad 26% szans na Ligę Mistrzów. Najświeższa reforma, sprzed roku, poszerzająca liczbę uczestników w fazie zasadniczej do 36, też zrobiła to nieproporcjonalnie. Z czterech dodatkowych miejsc, trzy przypadły najsilniejszym ligom, a tylko jedno klubom przebijającym się przez eliminacje. Liczba miejsc premiowanych awansem w kwalifikacjach zwiększyła się więc do 13,5%. Minimalnie więcej niż przed reformą. Wciąż jednak wyraźnie mniej niż w pierwszej dekadzie stulecia.
W tym kontekście nie może więc dziwić, że ostatni przypadek, gdy Ligę Mistrzów wygrał zespół startujący z eliminacji, świat widział w 2009 roku, czyli w ostatnim, kiedy giganci musieli brudzić sobie ręce sierpniowymi kwalifikacjami na piłkarskiej prowincji. Liverpool musiał wówczas drżeć w dogrywce ze Standardem Liege o awans do fazy grupowej. Juventus bił się z Artmedią Petrżałka, a Barcelonie przytrafiła się przykra porażka z Wisłą Kraków. To rodząca się ekipa Pepa Guardioli jako ostatni dotąd – a może na wieki? – „kwalifikant” sięgnęła wtedy po puchar. Z innych drużyn startujących wówczas w eliminacjach do półfinału dotarł Arsenal, do ćwierćfinału Liverpool, a do 1/8 finału Juventus, Atletico i Panathinaikos.
Finały Bayernu i Liverpoolu
W kolejnych latach liczba wielkich marek grających w eliminacjach systematycznie spadała. Wielkie firmy pojawiały się tam tylko, jeśli akurat wcześniejszy sezon mocno im nie wyszedł. Pierwszym finalistą w tamtym systemie okazał się Bayern Monachium z 2012 roku. Bawarski gigant sezon wcześniej zajął w Bundeslidze dopiero trzecie miejsce, co wówczas oznaczało konieczność gry z FC Zuerich o prawo występu w fazie grupowej. Drużyna Juppa Heynckesa gładko poradziła sobie ze Szwajcarami, a potem dotarła do decydującego o trofeum meczu na własnym boisku, w którym w dramatycznych okolicznościach uległa Chelsea.

Jak wygodne dla potęg stały się kolejne reformy, niech świadczy fakt, że gdy Bayern kolejny raz skończył ligę na trzecim miejscu – przed rokiem – eliminacjami nie musiał już sobie zaprzątać głowy. Bundesliga, paradoksalnie będąc w rankingu UEFA o jedno miejsce niżej niż trzynaście lat wcześniej, dorobiła się już w międzyczasie czterech gwarantowanych miejsc w Lidze Mistrzów.
Drugi raz podobna historia wydarzyła się sześć lat później, gdy Liverpool Juergena Kloppa dotarł do przegranego finału z Realem Madryt w Kijowie. The Reds zaczynali tamtą edycję sierpniową rywalizacją z TSG Hoffenheim, bo w Premier League finiszowali dopiero na czwartym miejscu. A wówczas jedynie trzy pierwsze ekipy miały zapewnioną grę w elicie. Teraz klubów z Anglii będzie sześć.
Silny APOEL
Podczas dziewięciu edycji, gdy do fazy grupowej przebijało się dziesięciu kwalifikantów, ich wychodzenie z grupy, a nawet dłuższa gra w decydujących rundach, nie była jeszcze niczym wyjątkowym. Taką drogą do półfinału w 2017 roku doszło Monaco, a siedem lat wcześniej Olympique Lyon. Znamienne jednak, że już wtedy przywilej długiej gry wśród najlepszych zdarzał się głównie startującym w eliminacjach przedstawicielom lig top 5.
Wyjątkami były FC Porto w 2015 roku, które też jest jednak wielką europejską marką, oraz APOEL Nikozja w 2012 roku. I to właśnie Cypryjczyków można uznać za najbardziej sensacyjnego kwalifikanta do Ligi Mistrzów. Nie tylko bowiem dotarł w tamtej edycji aż do najlepszej ósemki, gdzie zatrzymał go dopiero Real Madryt, ale też, w przeciwieństwie do wielkich marek z najsilniejszych lig, nie przystępował do eliminacji dopiero w ostatniej rundzie. Tamtą edycję rozpoczynał już 13 lipca. Musiał przebrnąć przez Skenderbeu Korcza, Slovan Bratysława i Wisłę Kraków, by w ogóle znaleźć się w fazie zasadniczej. W Polsce sądziło się wówczas, że trafiając na APOEL, „Biała Gwiazda” miała szczęście. W rzeczywistości jednak okazał się to jeden z najtrudniejszych rywali, jakich można było wylosować w eliminacjach ostatnich kilkunastu lat.
Po 2018 roku kluby z największych lig, pomijając francuską, przestały się pojawiać w eliminacjach Ligi Mistrzów. To automatycznie przełożyło się na znacznie niższy odsetek kwalifikantów, którzy byli w stanie przezimować w Champions League. Dla zdecydowanej większości uczestników eliminacji sufitem było zakwalifikowanie się do fazy grupowej, skasowanie olbrzymich premii od UEFA i – w najlepszym przypadku – uniknięcie ostatniego miejsca w grupie, co pozwalało wiosną grać w Lidze Europy. Z trzydziestu sześciu drużyn, które awansowały do Ligi Mistrzów przez eliminacje w ciągu sześciu lat obowiązywania tego systemu, z grupy wyszło tylko sześć, czyli niespełna 17%.
Najdalej doszedł rewelacyjny Ajax Amsterdam, półfinalista z sezonu 2018/2019, który prawo gry w tamtej edycji musiał wyszarpać letnimi rywalizacjami ze Sturmem Graz, Standardem Liege i Dynamem Kijów. Ćwierćfinały dwukrotnie osiągnęła Benfica, a w 1/8 finału po razie gościły Kopenhaga, PSV Eindhoven i Salzburg. W latach 2019-2021 w dwóch edycjach z rzędu żaden uczestnik kwalifikacji nie zdołał jednak nawet wyjść z grupy.
Rodzynek Lille
Kiepsko wypadli kwalifikanci także w pierwszych rozgrywkach po wielkiej zeszłorocznej reformie. Z siedmiu ekip sześć znalazło się wśród dwunastu najsłabszych, które pożegnały się z Europą najwcześniej, jak to możliwe. Do wiosny ocalało jedynie Lille, niespodziewanie sklasyfikowane w czołowej ósemce po pierwszej fazie zmagań. Zespół z północy Francji w 1/8 finału nie dał jednak rady Borussii Dortmund. Co znów charakterystyczne, najlepiej poradził sobie ten kwalifikant, który na co dzień gra w lidze zaliczanej do pięciu najsilniejszych na kontynencie, czyli też będący wielką firmą.
Wiele wskazuje więc na to, że wśród siódemki walczącej aktualnie o uzupełnienie najbliższej edycji Ligi Mistrzów, nie ma jej rewelacji. W przewidywanych przez profil Football Meets Data na portalu X koszykach, czterech z siedmiu zwycięzców eliminacji wyląduje w ostatnim, teoretycznie najsłabszym. Wśród dwunastu najniżej sklasyfikowanych drużyn będzie jeszcze piąty z nich.
[Projected 🔵 UCL league stage]
🟰 Matches played on 20 Aug did not affect the projected lineup
📊 Full projections and % for all teams in 🔵 UCL 🟠 UEL 🟢 UECL available on our page (in bio) pic.twitter.com/cp0ZaEmlrn
— Football Meets Data (@fmeetsdata) August 21, 2025
Jedynie Benfica i Club Brugge walczą o przebicie się do koszyka drugiego, czyli teoretycznie będą uznawane za faworytów, by do wiosny grać w Lidze Mistrzów. Dlatego słusznie pomstując we wtorek i środę, że do Ligi Mistrzów przedostają się mistrzowie Azerbejdżanu, Norwegii, czy Cypru, ale znów nie Polski, warto pamiętać, że to część większej całości, w której kilkadziesiąt drużyn wylewa przez całe lato siódme poty, by sowicie wynagrodzona garstka mogła służyć za dostarczycieli punktów dla możnych europejskiej piłki.
To aktualnie bardzo gęste sito, przez które zwykle są w stanie prześliznąć się ci, którzy sami są już całkiem duzi. Nie bez przyczyny najlepszymi kwalifikantami praktycznie rok w rok zostają drużyny z lig czołowej dziesiątki europejskiego rankingu.
Fot. Newspix.pl