Reklama

Nowy sezon, ten sam Jean-Pierre Nsame

Szymon Janczyk

01 sierpnia 2025, 12:03 • 7 min czytania 25 komentarzy

Gol, gol, gol. Tak wyglądał ostatni tydzień Jean-Pierre’a Nsame w Legii Warszawa. W połowie lata napastnik z Kamerunu był wypychanym z klubu pośmiewiskiem z ogromną pensją. Koszmarnie pudłował nawet w sparingach. Postawa w trzech ostatnich meczach sprawia, że gdyby sondę na temat przyszłości Nsame przeprowadzono dziś, fani Legii chcieliby go zatrzymać, nie zważając na wysoką pensję i nowego, drogiego napastnika. Co stało się w międzyczasie? Nic szczególnego, to ten sam zawodnik, który przez rok rozczarowywał.

Nowy sezon, ten sam Jean-Pierre Nsame

„Nadzwyczajna seria słabych występów, jest właśnie tym: czymś nadzwyczajnym. Autokorekta dokona się sama, strzały przestaną trafiać w słupek, fortuna znów zacznie ci sprzyjać”. To fragment znakomitej książki „The Numbers Game”, w której Chris Anderson oraz David Sally tłumaczą futbol w sposób analityczny, pokazując, jak wiele zdarzeń, które dla zwykłego odbiorcy tkwią na granicy sensu i cudu, da się wyjaśnić w sposób absolutnie logiczny.

Reklama

Jedną z ważniejszych kwestii jest dla autorów pojęcie „powrotu do średniej”. – Woda zawsze odnajdzie swój poziom, po ekstremalnych liczbach nadejdą przeciętne – tłumaczą, wskazując na badania, które dowodzą, że na przestrzeni ostatnich dekad nawet większość najlepszych baseballistów nie powtarzała sezonu z historycznym, niesamowicie wyśrubowanym wynikiem. Zaliczali gorszy rok, wracali do średniej.

Średnia nie oznacza rzecz jasna tego, że nagle popadali w przeciętność. Średnia to ich optymalny poziom. Jeśli byli kapitalni, ich wyniki wciąż były wybitne, po prostu nie tak dobre, jak najlepszy. Jeśli byli kiepscy, ich wyniki wciąż były mierne, lepszy rok okazywał się odstępstwem od reguły. Istotą tego wywodu jest to, że gdy na przestrzeni lat osiągasz powtarzalne, dobre wyniki to z dużym prawdopodobieństwem wrócisz na ten poziom nawet po roku totalnej posuchy.

Brzmi całkiem jak Jean-Pierre Nsame, prawda?

Odrodzenie. Jak Jean-Pierre Nsame znów stał się bramkostrzelnym napastnikiem?

Jean-Pierre Nsame przez wiele lat był strzelcem wybitnym. Gdy wszedł na poziom strzelania przynajmniej dziesięciu sztuk w sezonie, kontynuował to przez sześć sezonów. Niewiele zabrakło do siedmiu – to wtedy sięgnęła po niego Legia Warszawa. Można było więc zakładać, że to facet, który co jak co, ale trafiać do bramki potrafi. 

Wiadomo, że z upływem lat pewne rzeczy ulatują. Trzydziestodwuletni Nsame z poważną kontuzją w medycznej kartotece to nie ten sam chłopak, który rozniósł ligę szwajcarską strzelając 32 gole, co do teraz stanowi rekord rozgrywek w tym kraju. Gdy piłkarz się starzeje, cierpi jego szybkość, zwinność, w jakimś stopniu także koncentracja, sprawy, które wpływają na to, jak zachowujesz się w polu karnym.

Są jednak rzeczy, których – jak jazdy na rowerze – taki killer nie zapomni nigdy. Nsame, nawet starszy, wolniejszy, wciąż ma zmysł w szesnastce rywala. Obraz napastnika, który dostaliśmy w ostatnim okresie, był więc iluzją, wspomnianą przez Andersona i Sally’ego „nadzwyczajną serią”. Kilka tygodni temu Jean-Pierre był przecież wyszydzany za to, co wyczyniał w sparingach. Dwa pudła z bliska, w zasadzie do pustej bramki, pamiętacie jeszcze?

Teraz Jean-Pierre Nsame wygląda jak zupełnie inny piłkarz, ale nie dajcie się zwieść

Nie musimy cofać się o miesiące, wystarczą tygodnie, na podstawie których pół Warszawy modliło się o to, żeby ktokolwiek zechciał przygarnąć koślawego strzelca z wysokim kontraktem; żeby zastąpił go ktokolwiek, kto kopnie w prostokąt. Umówmy się: w tym okresie nie wydarzyło się nic nagłego, co sprawiłoby, że Nsame zmieniłby się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

Wytłumaczeniem fenomenalnej formy Jean-Pierre’a z ostatnich tygodni, strzelania gola za golem, dochodzenia do sytuacji za sytuacją, jest to, że to ten sam Nsame, którego Legia Warszawa ściągnęła rok temu, z tym samym zestawem atutów i defektów. Po prostu przestał prześladować go pech.

Kontekst jest taki, że straciliśmy trzynaście punktów z miejscami 13-18, gdzie dominowaliśmy, nie było pressingu, bo rywal był schowany w polu karnym, ale nie mieliśmy nikogo, kto inteligentnie poruszał się w szesnastce, zdobywał bramki. To miał robić Nsame. W poprzednim sezonie 50% napastników pressowało lepiej od niego, wcześniej: 80%. A Young Boys gra jak Red Bull, pressuje intensywniej niż Legia. Im nie przeszkadzał taki wyjątek w składzie, bo Nsame potrafił strzelić 21 bramek w mniej niż 2000 minut. O to wszystkim chodziło – tłumaczyli Weszło działacze Legii Warszawa, próbując odkłamać obraz napastnika namalowany przez Goncalo Feio, który najpierw go ubóstwiał, wychwalał i naciskał na transfer, żeby potem nagle z niego zrezygnować w stylu typowym dla tego trenera: manipulując, wybierając kozła ofiarnego, który odsunie winy od faktycznego źródła problemów.

Feio, Zieliński i Mozyrko – od współpracy do wojny. Kulisy konfliktu w Legii!

Taki teraz jest Jean-Pierre Nsame. Skuteczny, po prostu, choć nie może umknąć też to, że ambicja i zaangażowanie sprawiają, że widzimy go i w pressingu, i w obronie, i wszędzie tam, gdzie się da. Nie oszukujmy się: Nsame funkcjonował na poziomie drużyny z Ligi Mistrzów, więc nawet jeśli w pressingu „po prostu odcinał szóstkę”, to nie mógł być tylko drzewem posadzonym w polu karnym.

Dobra forma nie jest dana na zawsze. Ale zła też nie

Nsame wrócił więc do średniej. Nie wiadomo, jak długo potrwa ten renesans formy, lecz jeśli sam zainteresowany będzie wytrwały w swoim podejściu, może ciągnąć się jeszcze długo, oj długo. Bo przecież powroty do średniej nie dzieją się same. Są piłkarze, którzy zaliczają nagłe zjazdy, odcinają kupony, przestają robić to, co robili latami.

I to też da się wytłumaczyć. Gdy przestaje ci się chcieć, nie pomoże nawet analityka i matematyka. Nieprzypadkowo powrót do średniej Jean-Pierre’a Nsame zbiegł się z informacjami o tym, że facet wziął się za porządne treningi, zafundował sobie specjalne przygotowania, pracował ciężej i lepiej, żeby znów grać tak, jak gra. Utrzymanie pewnego poziomu wymaga codziennego wysiłku, dopiero on przekłada się na to, co widzimy w najważniejszych momentach.

Mówiąc wprost: gdyby Nsame był zaniedbany fizycznie, rozleniwiony, moglibyśmy wyrzucić do kosza wszelkie teorie, bo sam z siebie nie zacząłby strzelać tylko dlatego, że kiedyś to robił.

Edward Iordanescu - trener Legii Warszawa

Trener Iordanescu uwierzył w swojego napastnika

Natomiast da się też usłyszeć, że dodatkowe treningi, personalne obozy przygotowawcze, to żadna nowość w przypadku tego piłkarza. Jean-Pierre Nsame podobne indywidualne zajęcia miał pół roku temu. I rok temu, czyli zaraz przed tym, jak skreślił go Goncalo Feio. Jego forma miała być wówczas tak samo dobra pod względem fizycznym, to jest — z powodu dodatkowych zajęć, które sobie aplikował, był nieco ociężały, wręcz przetrenowany i tak duże obciążenia, które sobie narzucał, odbierano wręcz negatywnie.

Nsame był jednak pracowity. Podczas zeszłorocznego obozu Legii zaczynał dzień od wizyty na siłowni o poranku, gdzie szlifował to, czego jego zdaniem mu brakowało. Tkankę tłuszczową otrzymywał na poziomie niższym niż dziesięć procent. Czyli i wtedy, i teraz Kameruńczykowi się chciało, pracował nad sobą, próbował stać się lepszy — może nawet za bardzo.

Właśnie dlatego w Warszawie uważają, że kluczem była zmiana trenera. Edi Iordanescu po prostu zaufał piłkarzowi, dał mu czas, żeby forma, nad którą pracował, zaskoczyła. Potraktował go sprawiedliwie, czego nie zrobił Goncalo Feio, dla którego Nsame był winny bez względu na to, co zrobi. Przez niego Jean-Pierre nie musiał nawet się starać, bo wiedział, że nie zmieni to jego położenia. To zniechęca. Inna rzecz, że Iordanescu potrafi też wykorzystać takiego piłkarza, czego nie umiał Goncalo i co nie mogło się udać w St. Gallen — ratunkowe wypożyczenie wrzuciło Nsame w tryby zespołu, który gra z kontrataku, do czego ten po prostu się nie nadaje.

Opanowanie i zdolność do przekazania wiedzy powinny być podstawą pracy z zawodnikami. Gdy badacze obserwowali treningi dwóch najlepszych szkoleniowców w akademickiej koszykówce w USA, dostrzegli, że połowę czasu poświęcali oni na konkretne, merytoryczne uwagi do swoich podopiecznych – to znów fragment „The Numbers Game”.

Albo następny:

Skrzypek Nathan Milstein widział, że inni ćwiczą dłużej od niego i zapytał swojego mentora, jak wiele godzin powinien poświęć na trening. Odpowiedział: jeśli ćwiczysz palcami, żadna liczba nie będzie wystarczająca. Jeśli ćwiczysz także głową, wystarczą dwie godziny.

Puenta jest oczywista: dobry, właściwy trening z dobrym, uczciwym trenerem, potrafią czynić cuda. Na przykład takie jak ten, że Jean-Pierre Nsame znów strzela gole.

CZYTAJ WIĘCEJ O LEGII WARSZAWA NA WESZŁO:

SZYMON JANCZYK

Fot. Newspix

25 komentarzy

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Ekstraklasa

Reklama
Reklama