Co za dni przeżywa Afimico Pululu! Napastnik Jagiellonii niespodziewanie stał się specjalistą od rozstrzygania meczów w doliczonym czasie gry. Na przestrzeni tego tygodnia zapewnił swojej drużynie zwycięstwo w Serbii oraz trzy punkty w starciu z Widzewem. Chociaż, tak po prawdzie, znacznie większy wkład w tę zdobycz ma Jesus Imaz, który dorzucił swoją cegiełkę przy każdej z trzech bramek.

Gdy na tablicy świetlnej wybijała 90. minuta, wydawało się, że jest po meczu. Smutno patrzyło się na Jagiellonię, która po godzinie gry przegrywała 1:2 i nie wiedziała, jak sforsować mądrze broniący Widzew. Oglądaliśmy powolne pchanie akcji od lewej do prawej, bezradne wymiany piłki pomiędzy stoperami i wrzutki, z których niewiele wynika.
I wtem, nagle przyszło przebudzenie.
Gol na 2:2? Idealna wrzutka Jacksona, Vital zgrywa piłkę i Imaz pakuje ją do siatki. Mogło szokować, ile miejsca zostawił piłkarzom Jagi rywal, zupełnie tak, jakby myślami był już w autokarze do Łodzi.
Gol na 2:3? No, tu wyszło jeszcze większe gapiostwo, tyle że nie całej obrony, a jej lidera – Mateusza Żyro. Stoper niefortunnie obrócił się z piłką i nim się obejrzał, to zabrał mu ją Imaz, podał do Pululu, ten sprytnie podciął futbolówkę nad bramkarzem…
Jagiellonia – Widzew 3:2. Piorunująca końcówka
W takich okolicznościach Jagiellonia zdobywa pierwsze punkty w sezonie Ekstraklasy. Nie może jeszcze po tym spotkaniu stwierdzić, że wróciła na dobre tory – wciąż zdecydowanie za dużo niedociągnięć. Ale zagrała znacznie, znacznie lepiej niż z Bruk-Betem. W swoim stylu ruszyła na rywala od pierwszej minuty. Tak jak często w zeszłym sezonie, szybko otworzyła wynik. Pomógł jej w tym rywal, pewnie, bo gdyby nie pierdołowatość Visusa, Imaz i Drachal nie weszliby z piłką do bramki.
Widzew, choć zwycięstwo miał na wyciągnięcie ręki, daleki jest jeszcze od dyspozycji, o którą jego kibice posądzali go po letnich transferach. Jesteśmy raczej w grupie, która woli tonować nastroje względem łódzkiego zespołu, które niezdrowo urosły w ostatnich tygodniach. Wielkie oczekiwania widać było dziś chociażby po Mariuszu Fornalczyku, który wprawdzie kończy mecz z udziałem przy bramce na 1:2 (Abramowicz wypluł jego strzał, co wykorzystał Bergier), ale tak ogólnie trudno ocenić go pozytywnie. Nie siedzimy oczywiście w głowie zawodnika, więc to czysty domysł, ale wygląda jak ktoś, kto narzucił na siebie trochę za duże oczekiwania. Zupełnie jakby musiał błyszczeć od pierwszej kolejki, skoro ktoś wydał na niego 1,5 miliona euro.
W efekcie irytuje, podejmuje złe decyzje, gra niedokładnie, no i całą swoją mimiką zdaje się krzyczeć do kibiców: jestem zagrzany. Nie minęło nawet dziesięć minut meczu, a już obejrzał żółtą kartkę za chamskie i zupełnie niepotrzebne odepchnięcie rywala. Ma na koncie kiks po strzale zza szesnastki, nietrzymanie spalonego, indywidualną akcję skończoną niecelnym strzałem na krótki słupek, który nie miał szans powodzenia, wreszcie kontrę zakończoną strzałem w przeciwnika, gdy szło się dwóch na dwóch.
Elegancko zagrał dziś za to inny z nowych nabytków, ten co do którego oczekiwania są znacznie mniejsze – Sebastian Bergier. Napastnik zrobił to, co do niego należało, czyli wykończył dwie setki. Przy obu z nich widzewiakom pomógł Leon Flach, który dawał się ogrywać jak na szkolnym turnieju halowym. Pierwsza bramka to wykończenie zespołowej akcji Akere i Alvareza (świetnie pograli), a druga to dobicie wspomnianego strzału Fornalczyka.
Niemniej – cały Widzew wciąż szuka swojej tożsamości. Akere jeszcze nie potwierdza, że może być gwiazdą ligi. Jego zejścia do środka i strzały wciąż są mocno chaotyczne. Selahi wygląda na niezłego drwala, obrona dalej popełnia błędy, no cóż – trudno nam po tych dwóch kolejkach przesądzać, że łodzianie będą bić się o puchary.
Zmiany:
Legenda
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Czy Raków przepłaca za Tomasza Pieńkę? Dużo znaków zapytania
- Gual opuści Legię? Tak byłoby lepiej dla wszystkich
- Żylina pudłowała, a Wisła przenudny Raków ukarała
Fot. newspix.pl