Kiedy w 2012 roku trafiał do Realu Madryt, miał na karku niespełna 27 lat. Przyszedł pod koniec okienka transferowego. Niepozorny, niski, chudy, wyglądający nieco jak dzieciak, który przyjechał na Bernabéu z rodzicami na wycieczkę, odłączył się od nich i został niespodziewanie wplątany w łańcuch omyłek, zakończony prezentacją przed fanami Królewskich. Ale to właśnie ten mały gość stał się jednym z najważniejszych ogniw Realu przez dobrze ponad kolejną dekadę. A na opisanie tego, co robił na boisku, przychodzi do głowy przede wszystkim jedno słowo: magia.

Wypadałoby tu przede wszystkim napisać: tak, jestem fanem Realu Madryt. To nie będzie obiektywne pożegnanie. To list pochwalny, podziękowania za 13 lat spędzonych w białej koszulce. Jednak kto jak kto – Luka Modrić na to zasłużył. Po prostu.
Luka Modrić odchodzi z Realu Madryt. Odchodzi jako legenda
W 2018 podniósł nad głowę Złotą Piłkę. Kilka miesięcy wcześniej – wraz z kolegami – doprowadził reprezentację Chorwacji do finału mistrzostw świata. Osiągnęli wtedy sukces, którego nikt po tej niepozornej ekipie nie oczekiwał. W grupie pokonali Argentynę Leo Messiego – fakt, że wówczas słabą – a w fazie pucharowej odprawili Duńczyków, Rosjan, Anglików. Ulegli dopiero najlepszym na świecie Francuzom.
Wszystkim tym dyrygował Lukita.
Podobnie jak – razem z Tonim Kroosem – dyrygował poczynaniami Realu, który w 2018 roku sięgnął po trzecią Ligę Mistrzów z rzędu. Wraz ze srebrem mistrzostw – docenionym ze względu na rozmiary sukcesu Chorwatów – zrodziło to pytanie: czy to aby nie moment, by wybrać innego zdobywcę Złotej Piłki? Przerwać dominację Leo Messiego i Cristiano Ronaldo? Głosujący uznali, że tak.

Luka Modrić prezentujący swoją Złotą Piłkę fanom Realu Madryt. Fot. Newspix
Najważniejszą indywidualną nagrodę w świecie piłki zdobył więc wówczas najbardziej niepozorny gość, jaki mógł to zrobić. Człowiek, który właściwie zawsze pozwalał przemawiać przede wszystkim piłce, przekazywać to, co sam chciał powiedzieć. Była w tym jakaś sprawiedliwość dziejowa. Luka wygrał, ale tak naprawdę było to zwycięstwo wszystkich Iniestów, Xavich, Kroosów czy nawet Sneijderów tego świata.
A więc wielkich piłkarzy, kluczowych postaci swoich zespołów, ale pozostających w cieniu kolegów czy rywali. Modrić z tego cienia ostatecznie się wyrwał. I chwała mu za to.
***
Chorwatowi nie udało się pożegnać z Realem tak, jak zrobiła to pozostała dwójka, która przez długie sezony definiowała środek pola Królewskich. Casemiro odszedł do Manchesteru United po zdobytej podwójnej koronie w 2022 roku, żegnając się Ligą Mistrzów i finałem, w którym był kluczowy dla zwycięstwa Realu. Toni Kroos na emeryturę przechodził po Euro 2024, ale z Los Blancos też żegnał się dubletem. A w finale Ligi Mistrzów z Borussią to jego dośrodkowanie spadło idealnie na głowę Daniego Carvajala.
Luka niczego w tym ostatnim sezonie nie wygrał.
W pewnym sensie to spięcie klamrą jego kariery w Madrycie. Przyszedł w 2012 roku, bo – i dzięki mu za to – koniecznie chciał go Jose Mourinho. Ale na koniec pierwszego sezonu nie podniósł żadnego z trzech dostępnych trofeów, a do pewnego momentu wydawał się na Bernabéu elementem wręcz zbędnym. Choć portugalski trener w niego wierzył, dawał mu szansę, to z czasem przyznał, że Luka nie gra na wymaganym poziomie i odstawił na ławkę, z której – owszem – Chorwat regularnie się podnosił, ale jednak nie taki był plan, gdy do klubu przychodził.
Ja sam wierzyłem. Może była to nastoletnia naiwność – miałem w końcu 16 lat – ale pamiętam wejście Modricia na boisko na kilkanaście minut meczu Superpucharu Hiszpanii przeciwko Barcelonie, jego debiut. Nie miałem wcześniej wielu okazji, by go oglądać, nie śledziłem przesadnie Premier League, pamiętałem bardziej jego występy w barwach Chorwacji. Dlatego z ciekawością spojrzałem na te pierwsze minuty Luki w Realu.
I do dziś ich nie zapomniałem.
Modrić od początku zdawał się panować nad czasem i przestrzenią. Gdy przyjmował piłkę, wyglądało na to, że w głowie z miejsca ma pięć opcji na to, co z nią zrobić, w zależności od tego, jak ruszą się rywale i partnerzy. Na boisku wyglądał, jakby pływał, unosił się nad murawą. Poruszał się z jednej strony z gracją mistrzów z dawnych lat, a z drugiej – jak pomocnicy współcześni, bardziej fizyczni. Łączył epoki. W pewnym sensie stał się dla mnie tym gościem, którym miał być Kaká,, a którym nigdy w Realu Brazylijczyk nie został. Człowiekiem od magii, ale magii użytkowej, nie na pokaz, nie dla fajerwerków.
Magia Luki polegała bowiem na tym, że panował nad piłką w sposób doskonały. Że zawsze był gotów przyjąć podanie od kolegi. Że wiedział dokładnie, gdzie i komu zagrać. Że potrafił samym przyjęciem wymanewrować kilku rywali. Że każde jego zagranie było podporządkowane dobru drużyny, a nie jego samego.
Już wtedy poczułem, że jeśli wszystko pójdzie dobrze, będzie gwiazdą. Ale za nic nie spodziewałem się, że odejdzie z Realu dopiero wtedy, gdy sam będę dobijać do trzydziestki.
***
Jego długowieczność jest dla mnie nieprawdopodobna. W świecie coraz większych wymagań fizycznych, on – mały, niepozorny – dostosował się. Znalazł sposoby na to, by pozostać w formie przez lata. I nawet jeśli momentami w ostatnich sezonach odstawał, to jednak zawsze trafiał się moment, gdy był kluczowy. Były mecze gdy wchodził na boisko z ławki i wszystko odmieniał, jak generał wkraczający do bitwy w kluczowym momencie.
Albo Gandalfa wracający piątego dnia o świcie pod Helmowy Jar. Bo w porównaniu do innych graczy Realu, to metryka Luki przypominała tę Gandalfa właśnie.
Modrić, który trafił do Madrytu teoretycznie bliżej końca kariery niż dalej, przetrwał w nim kilka różnych epok. Dwa lata po jego transferze, ze stolicy Hiszpanii odszedł Xabi Alonso. Hiszpan zagrał jeszcze trzy sezony w Bayernie, trenował ekipę młodzieżową Królewskich, potem pracował w Realu Sociedad B, przeszedł do Bayeru Leverkusen, gdzie spędził ponad dwa sezony, by w końcu wrócić do Realu, już w roli pierwszego trenera.
I kogo tam zastał? Lukę Modricia oczywiście.
Chorwat to łącznik. Jedyny pozostały z ery Jose Mourinho, jeden z dwóch – z Danim Carvajalem – z kadry na Klubowych Mistrzostwach Świata który świętował Decimę jako piłkarz Królewskich. Człowiek zresztą w dużej mierze za ten sukces odpowiedzialny, bo to on dośrodkował piłkę idealnie na głowę Sergio Ramosa w 93. minucie finału. Takich momentów Luka ma więcej. Można o nich nie pamiętać, bo często to asysty albo kluczowe podania. Ale gdy człowiek zaczyna analizować, to Chorwat zawsze gdzieś tam był, krył się w cieniu tych wielkich sukcesów.
A więc była TA asysta z 2014 roku. Był gol z Manchesterem United sezon wcześniej, który odmienił wszystko w jego madryckiej karierze. Była kolejna asysta – w finale z 2017 roku, do Cristiano Ronaldo. Były kluczowe podania w meczach z PSG – po genialnym wyprowadzeniu piłki chwilę wcześniej – i Chelsea, do Rodrygo, na wagę dogrywki, w sezonie 2021/22. Było kręcenie obrońcami Barcelony w jednym z ligowych Klasyków. W innym – nieco przypadkowa, ale jednak asysta do Jude’a Bellinghama na wagę wygranej.
A przede wszystkim – niezmiennie, niezależnie od statusu, doświadczenia i stażu w tej ekipie – zawsze była ciężka harówka. Hektolitry potu, kilometry dystansu. Odbiory, przechwyty, wślizgi – jak ten na Leo Messim w dwumeczu z PSG. Luka był wszędzie, zawsze materializował się na boisku tam, gdzie akurat było trzeba.
Jego rolą było być równocześnie mózgiem, płucami i sercem Realu. I z każdego z tych zadań wywiązywał się fantastycznie.
***
Z czasem stał się też jego rękami – tymi podnoszącymi trofea, bo został kapitanem. Nikt nie mógł przewidzieć, że kiedyś do tego dojdzie. W Madrycie opaskę przyznaje się po stażu, a Luka przyszedł już jako piłkarz doświadczony, nie młodzian. Ale jednak. Odchodzili wszyscy, którzy byli przed nim – Sergio Ramos, Cristiano Ronaldo, Karim Benzema. W końcu więc to on wyprowadzał zespół na murawę. I trudno wyobrazić sobie do tego lepszą osobę.
I on też, jak się rzekło, dźwigał na końcu trofea. W Realu zdobył ich 28. Najwięcej w historii klubu. Wyrównał – podobnie jak Dani Carvajal, Toni Kroos i Nacho – rekord Paco Gento. Zdobył sześć razy Ligę Mistrzów. Czterokrotnie wygrywał La Ligę. Dwa razy Puchar Króla. Po pięć razy Superpuchar Hiszpanii, Superpuchar Europy i Klubowe Mistrzostwo Świata.
A więc Luka – za wszystkie te trofea, za wszystkie lata. Za 597 meczów, 43 gole i 95 asyst. Ale przede wszystkim za tę magię, którą czuło się, gdy byłeś na boisku. Po prostu dziękuję.
I choć pożegnanie nie wypadło tak, jak można mieć było nadzieję – i nie chodzi tylko o to, że KMŚ wygrać się nie udało, a o to, jak wypadł ten ostatni mecz – to to prawdziwe miało miejsce, gdy ostatni raz Modrić był na Bernabaeu. Kiedy schodził z boiska, a wszyscy na nim ustawili mu szpaler. Gdy uściskał żonę i dzieci, a potem… Toniego Kroosa, który się tam pojawił. Tak jak ściskali się wielokrotnie wcześniej przy okazji wygranych pucharów.
Luka Modrić to historia. Historia Realu Madryt. Historia piłki nożnej.

To właściwe pożegnanie. Na Bernabeu, w otoczeniu fanów Królewskich. Fot. Newspix
Historia, która nadal będzie pisana. Bo przecież Chorwat jeszcze nie kończy kariery. Postawił na AC Milan, kolejną legendarną markę, tą, w której grali przez lata wiekowi zawodnicy. Tam zaliczy – być może – ostatni etap kariery. I dobrze, bo cieszyć się grą Luki Modricia powinniśmy móc jak najdłużej.
To ginący gatunek, piłkarz z poprzedniej epoki, którego szanuje się wszędzie na świecie. Niewielu nam ich zostało. Oglądać go na boisku to przywilej i przyjemność.
SEBASTIAN WARZECHA
Fot. Newspix