Reklama

Probierz jako kolejny poległ na zarządzaniu piłkarzem formatu Lewandowskiego

Szymon Janczyk

09 czerwca 2025, 19:09 • 9 min czytania 67 komentarzy

Michał Probierz często zastanawia się, dlaczego polscy trenerzy nie pracują w ligach zagranicznych. Chociaż „zastanawia się” to chyba zwrot niewłaściwy, bo Probierz z pełnym przekonaniem stwierdza, że to tylko i wyłącznie kwestia uprzedzeń, stereotypów. Ostatnie wydarzenia pokazują jednak, że niekoniecznie, że to jednak kwestia tego, co kto potrafi lub czego nie potrafi.

Probierz jako kolejny poległ na zarządzaniu piłkarzem formatu Lewandowskiego

Zostawmy już kwestię typowo piłkarską, trenerską. Wiadomo, że Michał Probierz ze swoim stylem i podejściem do futbolu do zachodniej piłki po prostu się nie przebije, bo nie ma do zaoferowania nic ciekawego, czego nikt na wspomnianym zagranicznym rynku nie ma. Nie tylko on, żeby nie było. Bardzo ciekawie diagnozował to Alex Stewart z firmy Analytics FC, która zajmuje się między innymi profilowaniem trenerów. W książce Michała Zachodnego „Jak (nie) grać w Europie”, o polskich szkoleniowcach czytamy:

Reklama

„Patrzę na polską ligę i widzę, że większość drużyn jest do siebie podobnych. Będąc przy piłce, rozgrywają dość wolno, nie ma zbyt wielkiej intensywności akcji względem średniej europejskiej. Większość zespołów stara się łączyć posiadanie piłki i niską obronę. Powoli przemieszczają się w stronę bramki, ale w ataku nie są w stanie utrzymać się zbyt długo przy piłce. Czy to dlatego, że liga nie posiada szybszych, zdolnych do bardziej intensywnej gry zawodników? A może zawodników ograniczają trenerzy? Przyglądając się mapie trenerów Ekstraklasy, nie dostrzegam tego, co można zauważyć w Skandynawii, Niemczech, Austrii. Nie macie drużyn grających bezpośrednio, szybko do przodu i wysokim pressingiem. Jakby do Polski nigdy nie dotarł styl przypisywany zespołom i trenerom ze szkoły Red Bulla. To wręcz niezwykłe, że nikt tego nie próbuje”.

Jak (nie) grać w Europie. Polskie kluby jak oksfordzki trawnik

W międzyczasie coś drgnęło, pojawiła się nowa fala, ale nie chodzi o to, żeby wszystkich wrzucić do tej samej szufladki, bo w żadnym przypadku, w żadnym kraju tak nie jest. Nie drgnęło jednak w przypadku pokolenia Michała Probierza, które wywodzi się z innej szkoły, które wyrosło w innych warunkach. W zrobieniu kariery przeszkadza im jednak nie tylko to, jak grają ich zespoły, bo piłka nożna to nie tylko dziewięćdziesiąt minut na murawie.

Zarządzanie wielkim piłkarzem — na tym poległ Michał Probierz

Nieprzypadkowo największy problem Robert Lewandowski ma z trenerami z rodzimego rynku, zwłaszcza z tymi, których niesłusznie wyniesiono do rangi selekcjonera. Nieprzypadkowo w rozmowie z Wirtualną Polską podkreśla, że radą i doświadczeniem służy każdemu, także w klubie. Ci, którzy nie doświadczyli funkcjonowania w świecie wielkiej piłki, nie potrafią jednak zrozumieć tego podejścia, przyjąć konstruktywnej krytyki.

Ludzie tacy, jak Robert Lewandowski, znaleźli się na szczycie, bo traktują merytoryczną i konstruktywną rozmowę o tym, co można poprawić, jako paliwo oraz motywację do rozwoju. Ci, którzy takiej mentalności nie rozumieją, odbierają to jako atak, podważanie własnych umiejętności. Standardy, które wyznacza sobie i otoczeniu Robert Lewandowski, pomogły mu przedłużyć karierę do chwili obecnej. Mało kto kojarzy, że Kamil Glik, który tak ucieszył się z detronizacji kapitana, to przecież jego rocznik.

Być może bohaterowie historii o bieganiu z tacą po hotelowych korytarzach w środku nocy podczas zgrupowania, dla których nie wyklucza się to ze słowami o „dumie i zaszczycie” z tytułu gry w kadrze, mogliby zajść jeszcze dalej, gdyby kierowali swoimi karierami w podobny sposób. Podobnie z trenerami. Nikomu nie jest miło słyszeć, że to, co robi, jest kiepskie, szkodliwe lub w najlepszym przypadku bezsensowne. Jeśli jednak mówi to osoba pokroju Lewandowskiego, nie warto się na to obrażać, trzeba znaleźć drogę do współpracy.

Od dawna widać było, że wizja świata oraz piłki Roberta i wielu innych członków tej grupy, rozjeżdża się, po prostu do siebie nie pasuje. Ciężko jednak winić za to akurat tę osobę, która nie zgadzała się na przeciętność i próbowała wymóc najwyższe standardy. Zlatan Ibrahimović w swoich biografiach podkreślał, że zdaje sobie sprawę, że bywa irytujący, bo wymaga od innych tego, żeby byli na jego poziomie, co zwyczajnie nie jest możliwe. Dodawał jednak, że nie robi tego z negatywnych pobudek, po prostu chce iść w górę, zwyciężać, bo ma to zakodowane w głowie.

Afera o opaskę kapitańską to kolejny dowód na to, jak fatalnie wybieramy kolejnych selekcjonerów. Oni nie tylko nie zasługują na tę pracę z powodów czysto sportowych. Oni nie powinni jej dostać, bo nie mają pojęcia, jak zarządzać piłkarzami z poziomu, z którymi sami nigdy się nie zetknęli.

Nie tylko Robert Lewandowski. Wielcy piłkarze mają swoje ego, które trzeba rozumieć

Wielcy piłkarze mają wielkie ego, to fakt, który trzeba zaakceptować, z którym trzeba się obchodzić. Ci, którzy wytykają Robertowi Lewandowskiemu, że zwalnia selekcjonerów, że przesadnie wtrąca się do kwestii taktycznych, pracy sztabu szkoleniowego, że kręci nosem, krytykuje i tak dalej, muszą chyba prześledzić dokładniej historię innych zawodników z poziomu, na którym Lewandowski na co dzień funkcjonuje. Łatwo zapomnieć, że:

  • Messi też zrezygnował z gry w reprezentacji kraju, nawet jeśli ostatecznie wrócił do niej, zanim rezygnacja zdążyła się spełnić;
  • Ronaldo też zwalniał selekcjonerów, też okazywał niezadowolenie, oczekiwał układania kadry pod niego i odpuszczał międzynarodowe mecze;
  • Ibrahimović zawiesił karierę w kadrze na kilka lat.

I tak dalej, i tak dalej. Żeby nie kopać w przeszłości — świeżutki jest konflikt Kyliana Mbappe z selekcjonerem reprezentacji Francji, nie tak dawno przez trenera z gry w kadrze zrezygnował Thibaut Courtois. To nie „takie nasze, polskie”. Mentalność najlepszych sportowców jest złożona, sprawia problemy w zarządzaniu nimi. Najlepsi trenerzy są tam, gdzie są, nie tylko dlatego, że ogarniają to, jak dostać się w półprzestrzeń i najlepiej wprowadzić piłkę w tercję ataku.

Oni wiedzą, jak pracować nie tylko z zespołem, lecz przede wszystkim z wybitnymi jednostkami, które na końcu rozstrzygają o tym, czy drużyna odniesie sukces.

Niech płonie, wszystko git, fajnie jest

Różnica w przypadku Roberta Lewandowskiego jest jednak znacząca. Większa część wybitnych piłkarzy nie ma do czynienia z tak gwałtownym przeskokiem w przypadku zmiany piłki z reprezentacyjnej na klubową. Skoro Lionel Messi potrafił zmęczyć, sfrustrować tym, jak wygląda rzeczywistość w lekko chaotycznej argentyńskiej federacji, to pomyślcie, jak ktokolwiek inny zareagowałby na to, z czym Lewandowski stykał się w przypadku Polskiego Związku Piłki Nożnej. Komu starczyłoby siły, cierpliwości, żeby przez kilkanaście lat niestrudzenie to znosić?

Nie ma sensu porównywać Lewandowskiego z Ronaldo. Ronaldo też nie zniósłby rzeczywistości polskiej piłki

Dlatego ciągłe porównania Roberta do Cristiano Ronaldo nie mają większego sensu. Daję sobie uciąć rękę, że gdyby Ronaldo musiał użerać się z ludźmi, z którymi w naszej federacji użera się Lewandowski, nie skończyłoby się na komentarzu „poziom pewnych osób jest żenujący”, na który były już kapitan pozwolił sobie w rozmowie z Mateuszem Święcickim, zauważając, że to, co wyprawia się w PZPN „w dzisiejszych czasach jest nieakceptowalne”.

Polak jest przypadkiem wielkiej wręcz wyrozumiałości i cierpliwości, że, nie szukając ładnych słówek, nie rzucił tego wszystkiego w pizdu, oszczędzając sobie nerwów i problemów. Lewandowski owszem marudził, zwalniał selekcjonerów, najpewniej nie był najlepszym kapitanem, lecz mimo to nigdy nie powiedział „nie” kadrze. Odpoczął tylko raz, przy okazji meczu z Węgrami. Mało tego — to, że nie odpuszczał nawet z Andorą, mogło sprawić, że sprzed nosa umknie mu rekord Gerda Muellera. Przez kontuzję, której doznał na zgrupowaniu, opuścił kluczowy moment sezonu klubowego w Europie.

Probierz, Lewandowski, Kulesza. Razem mogli mieć wszystko…

Tym, którzy narzekają, że Robert Lewandowski wybiera sobie mecze, przypomnę, że to ostatni napastnik tej generacji, który wciąż funkcjonuje na najwyższym poziomie z takimi efektami. Wiąże się z tym pewien bagaż, o którym napomknął sam zainteresowany. Intensywność sezonu ligowego sprawiła, że ostatnie miesiące Lewandowskiego upłynęły pod znakiem dozowania gry, próby złapania oddechu w rozpędzonym terminarzu.

Od początku roku Robert rozegrał osiem pełnych spotkań, w dwudziestu albo wchodził na boisko z ławki rezerwowych, albo był zmieniany przed końcem spotkania. Siedem razy nie zagrał wcale. Jeszcze mocniej problemy widać, gdy spojrzymy na bilans od kwietnia. Tylko jeden pełny mecz, siedem niepełnych, jedno wejście z ławki, pięć opuszczonych spotkań. Miał pełne powody do tego, żeby odpuścić przyjazd na zgrupowanie reprezentacji Polski, na co zresztą dostał otwarte pozwolenie od selekcjonera.

Michał Probierz okazał mu zrozumienie, obiecał wsparcie, wziął go w obronę. Potem zadzwonił do niego, żeby zakomunikować mu, że zabiera mu opaskę kapitańską, próbując jeszcze wmówić mu, że chodzi o jego dobro, bo przecież „potrzebował odpoczynku”. Gdy Robert Lewandowski zaproponował mu, żeby rozegrać to inaczej, że sam chciałby pożegnać się z opaską i przekazać światu komunikat może nawet nie do końca prawdziwy, trochę wygładzony, na wierzch wyszła nie tylko małostkowość selekcjonera, ale przede wszystkim brak obycia na piłkarskich salonach, o którym rozprawiam od początku.

Michał Probierz rozwiązał sprawę opaski kapitańskiej tak, jakby nadal prowadził Cracovię

Wybitnymi piłkarzami trzeba zarządzać, ich ego trzeba rozumieć, czasami łechtać. Lewandowski sam zżymał się na to, że często jest odbierany jako produkt, ale o produkcie, jakim jest, też przecież trzeba pamiętać. Michał Probierz z rozbrajającą naiwnością stwierdził, że może tak po prostu uderzyć w jedną z najbardziej medialnych postaci w świecie futbolu i reszta globu przejdzie nad tym do porządku dziennego. Żyjemy w erze Donalda Trumpa, który przesunął granice tego, co, komu i w jaki sposób wolno, lecz roztropność selekcjonera i tak zaskakuje.

Gdyby Michał Probierz miał jakiekolwiek pojęcie o funkcjonowaniu w świecie wielkiej piłki, zrozumiałby, że Robert Lewandowski może i trochę walczy o swoje ego, o swój wizerunek, ale nie robi tego z powodów czysto egoistycznych. Jest globalną marką, co wiąże się z pewnymi konsekwencjami oraz konwenansami. Proponując odłożenie tej sprawy, rozegranie jej w inny sposób, rzucił koło ratunkowe selekcjonerowi, ale to on, trener, zagrał pod siebie, bo nie potrafił przewidzieć następstw swoich decyzji i zrozumieć, że stawka jest naprawdę duża.

Kłótnik, paliwoda. Michał Probierz – trener znany ze wszystkiego poza trenowaniem

Po tym wybryku Probierz traci prawo do wymądrzania się o tym, jak to polski trener jest niesłusznie dyskryminowany. Nie wątpię, że nadal będzie to robił, lecz będą to opowieści zupełnie nieznaczące, karykaturalne. Ot, Szymon Hołownia rozprawiający o tym, jak wgniótłby w ziemię Władimira Putina. Różnica polega na tym, że Hołownia mówił poniekąd do ściany, nie wygłaszał swoich mądrości na przykład na mównicy w ONZ. Selekcjoner tymczasem naprawdę wszedł na salony i narobił sobie wstydu.

Michał Probierz sprawę opaski kapitańskiej rozwiązał tak, jakby nadal był trenerem Jagiellonii Białystok. Lub, sięgając do sytuacji, które zdarzyły się naprawdę — jakby dowodził Cracovią i degradował w hierarchii drużyny Janusza Gola. Problem w tym, że ktoś — Cezary Kulesza — niestety sprawił, że człowiek, który nie powinien zarządzać kimś z poziomu wyższego niż wspomniany Janusz Gol (z całym szacunkiem dla Gola), dorwał się do roboty, do której nie ma żadnych kwalifikacji.

To, w jaki sposób selekcjoner się tłumaczył, jak (nie) wyjaśniał, co zaszło na konferencji prasowej reprezentacji Polski, tylko to wszystko potwierdza. Ostatnio często rozmawialiśmy o tym, kto jest człowiekiem „formatu prezydenckiego”. Michał Probierz z całą pewnością nie jest trenerem ani człowiekiem „formatu selekcjonerskiego”. Niby wiedzieliśmy to od dawna, lecz szkoda, że musieliśmy się o tym tak dobitnie przekonać.

WIĘCEJ O REPREZENTACJI POLSKI NA WESZŁO:

SZYMON JANCZYK

fot. Newspix

67 komentarzy

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Piłka nożna

Reklama
Reklama