Był taki moment w półfinałowym starciu z Aryną Sabalenką, gdy oczami wyobraźni widzieliśmy już Igę Świątek w finale Rolanda Garrosa. A skończyło się fatalnym trzecim setem, sporym rozczarowaniem i odpadnięciem z turnieju. Nie można jednak oceniać tego, co w stolicy Francji zrobiła Polka przez pryzmat tej jednej partii. Bo cały turniej to w jej wykonaniu wylanie fundamentów pod budowę dobrej formy. Teraz trzeba z tego skorzystać.
![Iga Świątek postawiła fundamenty. Teraz czas budować dalej [KOMENTARZ]](https://static.weszlo.com/cdn-cgi/image/width=1920,quality=85,format=avif/2025/06/iga-swiatek-31-scaled.jpg)
Iga Świątek odpadła z Roland Garros, ale udowodniła swoje
Już po półfinale pisałem, że Iga osiągnęła na paryskich kortach cel minimum. Co ważne – nie chodziło o wynik sam w sobie, a o to, jak grała. Bo to było problemem w tym sezonie i z tego, że jej gra nieustannie falowała i przytrafiały jej się mecze fatalne, brały się wyniki, które zdecydowanie nie zadowalały. Iga w końcu – dziś możemy to już napisać w pełni oficjalnie – nie wygrała od roku żadnego turnieju, a nawet nie zawitała w meczu o tytuł.
„Kryzys” stał się jednym z najczęściej używanych w rozmowach o Idze zwrotem. Polscy fani nie widzieli jej w końcu jeszcze tak długo bez triumfu, ale też – tak często obrywającej od rywalek w stylu momentami wręcz nieprzystającym wielkiej mistrzyni. Bo jej porażki często wynikały nie ze znakomitej gry przeciwniczek, ale też z jej własnych błędów, nerwowości, frustracji. Wszystkiego tego, co na korcie po prostu nie sprzyja i Iga się o tym przekonywała.
W Paryżu jednak odżyła, to na pewno.
Już we wcześniejszych rundach grała spokojniej. Lepiej kontrolowała lot piłki i poruszała się na nogach. Była cierpliwa, konstruowała dłuższe wymiany. Świetnie pracowała rotacjami. Nic nie wyprowadzało jej z równowagi – nawet gdy Jelena Rybakina rozbiła ją w pierwszym secie, to w drugim Iga była w stanie się podnieść i zacząć grać na swoim poziomie. Może jeszcze nie najwyższym, ale wystarczającym, by reprezentantkę Kazachstanu wyrzucić z turnieju. A potem świetnie grała też z Eliną Switoliną, gdzie prezentowała oznaki swojej gry – prowadziła wymiany, była stroną przeważającą.
I to wszystko jest po tym turnieju najważniejsze.
***
Świątek mentalnie od zawsze była stosunkowo krucha. Jeśli gra jej się układała, to bywała nie do ruszenia. Jeśli miała swoje problemy tenisowe, to szły za tym i emocjonalne reakcje, a za nimi czasem też kiepskie wyniki na korcie. W tym trwającym wciąż kryzysie Polki wszystko się zapętliło. Jej emocjonalność nie pozwalała złapać stanu flow, w którym wszystko wychodzi na korcie samo. Błędy nakręcały z kolei emocjonalne reakcje. Pojawiała się wspomniana frustracja, pojawiała złość, ale też smutek i łzy w oczach.
To wszystko sprawiało, że ogólny obraz gry Igi był w ostatnich miesiącach po prostu najgorszy w jej karierze. A przynajmniej od momentu, gdy stała się najlepszą zawodniczką świata.
Dlatego na starcie Rolanda Garrosa nie robiliśmy sobie wielkich nadziei, choć równocześnie wiedzieliśmy, że nie można niczego wykluczyć. Nie w przypadku zawodniczki, która trzy razy z rzędu – a cztery ogółem – wygrała na tych kortach. Znaliśmy drabinkę, owszem, zdawaliśmy sobie sprawę, jak trudna jest. Ale czy można było skreślić Igę? No nie. To byłoby jak skreślanie Nadala, też w Paryżu, czy Djokovicia w Australii. Błąd niewybaczalny. Bo to ten poziom, na którym ktoś zawsze gotów jest wygrać na tych konkretnych, ukochanych kortach. Nawet jeśli poza nimi po prostu mu nie idzie.
CZYTAJ TEŻ: DWA ŚWIETNE SETY, A POTEM KRYZYS O SOBIE PRZYPOMNIAŁ. ŚWIĄTEK GORSZA OD SABALENKI
Idze wygrać się nie udało i tak naprawdę zadecydował o tym jeden set. Set, w którym znów widoczne było wszystko to, co w jej formie i grze w tym roku najgorsze. Mnóstwo błędów, nieregularność z obu stron, brak pierwszego podania. Zamiast frustracji za to – pewne zrezygnowanie. Dołożyła się do tego, oczywiście, Aryna Sabalenka, która w trzeciej partii półfinału właściwie się nie myliła, ale jednak Iga w żaden sposób jej nie zaszkodziła, nie potrafiła sprawić, by Białorusinka błędy popełniała, choć w poprzednim secie była od niej lepsza.
Iga przegrała więc z kryzysem w kluczowym momencie, ale… wydaje się, że całym turniejem pokazała sobie, w jakim kierunku iść, by go pokonać.
***
Gdyby chodziło o tylko jeden dobry mecz, nie odważylibyśmy się napisać, że to krok w dobrą stronę czy wylane fundamenty. Takie spotkania Polka już w tym sezonie rozgrywała, a potem przegrywała gładko z mocniejszymi rywalkami (a czasem niekoniecznie mocniejszymi, pamiętamy o Alexandrze Eali). W Paryżu to jednak najpierw comeback z Rybakiną, potem dekonstrukcja gry Eliny Switoliny, która stawiała przecież naprawdę twarde warunki. A finalnie – świetna rywalizacja z Aryną Sabalenką.
Bo zapomnijmy na moment – nawet jeśli trudno – o tej trzeciej partii.
Zapomnijmy, bo Iga musi zrobić to samo. Musi skupić się na tym, co działo się w pierwszych dwóch setach. Pierwszego z nich, jasne, przegrała, ale choć zaczęła fatalnie, bo od 0:3 i 1:4 z podwójnym przełamaniem, to była w stanie się podnieść i doprowadzić do tie-breaka z najlepszą obecnie tenisistką świata. W drugim secie z kolei tę rywalkę pokonała i to będąc po prostu lepszą od niej. Na tamtym etapie meczu nie było co do tego wątpliwości, Świątek grała swój tenis i to Aryna walczyła ze wszystkich sił o to, by jakoś jej zagrania odeprzeć, co finalnie jej się nie udało.
Mamy więc – licząc od drugiego seta meczu IV rundy – sześć świetnych setów, granych na poziomie, z rywalkami z topu, bo z 11. (Rybakina), 14. (Switolina) i 1. (Sabalenka) tenisistką świata. Dwie z nich Iga ograła, przegrała dopiero z tą absolutnie najlepszą, ale po wspaniałej walce w dwóch z trzech setów.
***
„Jasne, było nieźle, ale finalnie liczy się wynik” powiecie. No i to prawda, nie ma co zaprzeczać. Dlatego zresztą cały ten wywód zacząłem od tego, że to wciąż porażka, że Iga od roku nie ma triumfu w turnieju i że to nadal kryzys. Ten turniej może być więc co najwyżej zaczątkiem, wspomnianymi już kilkukrotnie fundamentami. Teraz pora na dalszą część budowy. Przed Polką sezon gry na trawie… i można się zastanawiać, czy nie warto byłoby go sobie po prostu odpuścić. Iga nie broni na tej nawierzchni wielu punktów, na Wimbledonie raczej i tak nie powalczy o najwyższe cele.
Może więc przeskok na korty twarde i budowa formy pod amerykańskie turnieje będzie lepszym rozwiązaniem?
Z drugiej strony po takim występie w Paryżu dla Świątek cenne może okazać się po prostu granie w kolejnych meczach i podtrzymanie tej dobrej dyspozycji. Na trawie powinna występować bez przesadnej presji, bo nie ma tam wielkich oczekiwań. Dostanie nieco luzu, być może pozwoli jej to na lepszą grę i coś odblokuje. Obie dostępne na ten moment opcje mają więc swoje plusy i minusy i dopóki którejś z nich się nie przetestuje, nie będzie wiadomo, czy okazała się dobra.
Niemniej: Iga może – a nawet powinna! – w siebie po tym Roland Garros wierzyć. Bo choć wynik na pewno nie sprostał jej oczekiwaniom (bycie realistką to jedno, ale nie ma mowy o tym, by nie marzyła o kolejnej wygranej w Paryżu), to jednak gra powoli zaczynała to robić. To jest myślenie, na którym Polka musi się skupić. Powiedzieć sobie: byłam bliżej tego, czego u siebie szukam. Tej gry. Tego poziomu. Tej formy. To dobry kierunek marszu, trzeba iść dalej w tę stronę.
A nam pozostaje to obserwować i przekonać się, czy Iga dotrze do celu.
Miejmy nadzieję, że tak. Bo „kryzys” w jej przypadku już stanowczo zbyt długo funkcjonuje w naszym polskim, tenisowym słowniku. Dobrze byłoby móc go wykreślić.
SEBASTIAN WARZECHA
Fot. Newspix
Czytaj więcej o tenisie:
- Z czwartej setki rankingu do półfinału Szlema. Lois Boisson i jej wielki sukces
- Iga Świątek osiągnęła w Paryżu cel minimum. I nie chodzi o półfinał
- Milczenie jest złotem. Czasem nawet dla komentatora, panie Domański [KOMENTARZ]
- “Rafa nigdy nie mówił o rekordach”. Cristopher Clarey o tenisowych gigantach [WYWIAD]