Reklama

Z meczu z Djokoviciem nie zostało nic. Hurkacz poza French Open

Sebastian Warzecha

27 maja 2025, 21:11 • 3 min czytania 16 komentarzy

Zero wytłumaczenia dla tego meczu. Nawet jeśli był zmęczony po turnieju w Genewie. Nawet jeśli nie przepracował w pełni zmarnowanej szansy z tamtejszego finału. Nawet jeśli publika przeszkadzała, a Joao Fonseca grał genialnie – to wszystko nie zmienia faktu, że Huberta Hurkacza dziś nie było na korcie. Polak właściwie przeszedł obok spotkania pierwszej rundy Roland Garros i może maszerować dalej – na lotnisko. 

Z meczu z Djokoviciem nie zostało nic. Hurkacz poza French Open

Hubert Hurkacz poza Roland Garros

Uczciwie trzeba jedynie przyznać, że Fonseca to prawdopodobnie najtrudniejszy rywal, na jakiego Hubert mógł trafić w pierwszej rundzie. Ogromny talent, gość, który zachwyca ekspertów na całym świecie. Owszem, nadal piekielnie nieregularny, ale gdy gra swoje – zdolny rywalizować z każdym tenisistą świata. Hurkacz, wiadomo, w dalszym ciągu nie gra swojego najlepszego tenisa po kontuzji z zeszłego roku i momentami widać, że poszukuje formy. Ale niedawne turnieje w Rzymie i Genewie pokazały nam, że swoje może.

Reklama

Dlatego jeśli trzy dni temu Polak był w stanie rywalizować jak równy z równym z Novakiem Djokoviciem – i właściwie mógł żałować tego, że spotkania wówczas nie wygrał – to nie rozumiemy, jak dziś może grać tak, jak grał.

CZYTAJ TEŻ: CO ZA MECZ POLKI! POKONAŁA TRZYKROTNĄ FINALISTKĘ WIELKOSZLEMOWĄ

Bo słuchajcie – przegrać można zawsze. Spoko, to sport, zdarza się. Ale przegrać w takim stylu – to inna sprawa. Hurkacza na korcie nie było dziś właściwie od pierwszego punktu i zjawiał się na nim momentami, gdy wygrał dłuższą wymianę, zagrał dobry backhand, przycelował w linię czy zdobył punkt serwisem. Ale to wszystko było za mało. Właściwie jednak ani przez minutę nie dało się odczuć, że po kiepskim pierwszym secie odwróci losy spotkania. Ba, nawet na chwilę nie dał nam wrażenia, że jest zdolny ugrać choć jedną partię.

Bo żeby to zrobić, musiałby najpierw – biorąc pod uwagę, że swoje podanie tracił szybko, na początku każdego seta – przełamać Fonsecę. A do tego było mu mniej więcej tak daleko, jak z Paryża do Los Angeles.

Hubert nie miał wiary. Nie miał planu. Nie miał niczego. Wyszedł na ten mecz bez mapy i mimo że jest już doświadczonym zawodnikiem, a z boksu pomagał mu sztab, to wyglądało tak, jakby całe spotkanie błądził po omacku. Co chwila zagrywał piłki na forehand Fonseki, wiedząc, że to jego najgroźniejsza broń i dając Brazylijczykowi szansę na zdobycie punktu. Próbował wdawać się w wymiany siłowe, atakować rywala mocnymi piłkami, a to nie jest mocna strona Polaka – w przeciwieństwie do Brazylijczyka. Nie miał żadnego pomysłu, jak dobrać się rywalowi do skóry. Właściwie dopiero w ostatnim gemie pokazał nieco bardziej różnorodnego tenisa i, co za zaskoczenie!, dało to kilka wygranych wymian.

Ale to już było na tyle późno, że szans na triumf nie miał wtedy żadnych. Więc przegrał mecz i to sromotnie.

Czy jesteśmy zaskoczeni? W sumie niespecjalnie. Owszem, to Roland Garros – o dziwo – było turniejem wielkoszlemowym, w którym w ostatnich latach był najrówniejszy (dochodził do czwartej, trzeciej i znów czwartej rundy), ale generalnie porażki Huberta we wczesnych rundach Szlemów – pierwszej lub drugiej – to już norma. Na 28 występów w głównych drabinkach Szlemów, drugą rundę przeszedł… osiem razy. Dwudziestokrotnie mu się to nie udało. To nie jest zła statystyka.

To jest fatalna statystyka. Do której zresztą dziś się kolejny raz dołożył. Bo owszem, Joao Fonseca grał znakomicie, pokazując swój talent, a dodatkowo wspierała go żywiołowa brazylijska publika. Ale Hubert? Hubert nie zrobił nic, by utrudnić życie rywalowi.

Na korcie odgrywał dziś rolę statysty. Na własne życzenie.

Hubert Hurkacz – Joao Fonseca 2:6, 4:6, 2:6

Fot. Newspix

Czytaj więcej o tenisie:

16 komentarzy

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Polecane

Reklama
Reklama