Dawno nie było tak, że Śląsk Wrocław cieszył się mianem faworyta w meczu Ekstraklasy, bo nawet gdy wygrywał ze Stalą czy Widzewem, trudno było go tak nazywać przed spotkaniem. A dzisiaj był – jest w gazie, Motor punktuje solidnie, natomiast ostatnio na wyjazdach nie zachwyca. No i co? No i dzień dobry, nazywam się logika Ekstraklasy, Śląsk tylko zremisował po w sumie dość przeciętnym meczu w swoim wykonaniu.

A to może boleć, oj może. Przy zwycięstwie udałoby się zrównać punktami z Lechią i Stalą, mieć na wyciągnięcie ręki Puszczę i Zagłębie, a tak wciąż jest ciężko. Lepiej niż było jeszcze niedawno, ale dalej ciężko.
Mimo że przecież spotkanie ułożyło się sympatycznie, bo już w 20. minucie Śląsk miał gola, który był i piękny, i kuriozalny, bo Ortiz zmieścił to idealnie, ale…
A) pytanie, czy w ogóle chciał strzelać, czy odgrywać?
B) pytanie, czy więcej nie mógł zrobić Rosa?
To pierwsze zostało nawet zadane w przerwie meczu i Ortiz stwierdził, że oczywiście, chciał strzelać, ale cóż, to piłkarz, co miał powiedzieć – dla swojej chwały przyrzekłby nawet, że taką bramkę zobrazował sobie już wczoraj przed snem. Na drugie z kolei chyba znamy odpowiedź, bo po prostu często jest tak, że Rosa właśnie może robić więcej – jest to bramkarz, który ma swoje ładne momenty (nawet dziś przy strzale Ince), ale jednocześnie jest to też golkiper, który nie należy do najpewniejszych w swoim fachu.
Potrafimy sobie wyobrazić, że ktoś sprawniejszy się do tego zbiera, ale Rosa się nie zebrał, dał się przelobować. Pewnie – by nie szukać daleko – Leszczyński miałby większe szanse na obronę, natomiast zawodnik Motoru ma swoje ograniczenia.
ŚLĄSK WROCŁAW – MOTOR LUBLIN 1:1. STRACONA SZANSA GOSPODARZY
Tak czy tak, choć Śląsk dobrze otworzył tę partię, to potem zabrakło mu tego, czym imponował choćby z Lechem – chęci pójścia po więcej. Zdecydowanie za mało było konkretów, a zdecydowanie za często sam na bramkę Rosy musiał gnać Al-Hamlawi, który jednak osamotniony regularnie gubił się w dryblingu.
Co gorsza – potem, w okolicach 65. minuty, gospodarze uznali, że oni teraz już poczekają na końcowy gwizdek i wcale nie muszą oddalać się od swojego pola karnego (to tak zwana szkoła Leszka Ojrzyńskiego). No i wiadomo, było to głupie, Motor cisnął, cisnął i w końcu wcisnął, konkretnie Ndiaye, który trafił z bliska, co jest – przyznacie, znając jego przeboje – dość sensacyjne.
I wtedy Śląsk się obudził! Zaczął atakować, pokazywać polot znany z meczu przeciwko Lechowi, ale było za późno, nic już nie wsadzili, ba, jeszcze mogli stracić, gdyby szybką akcję skończył Ceglarz.
A przecież wrocławianie powinni rozumieć, że tutaj 1:0 nie wystarczy, skoro Motor obijał i słupek, i poprzeczkę. Widać było, że prędzej czy później pokonają Leszczyńskiego, więc do pokonania gości potrzeba co najmniej dwóch goli. Ale pokpili sprawę, jakby bojąc się, że spotka ich kontra. A tu kontra nie była potrzebna, tylko wrzutka i trochę szczęścia, bo tak to jest – jak siedzisz dupą we własnej szesnastce, zwiększasz prawdopodobieństwo, że rywalowi pomoże jakiś rykoszet.
I niech Śląsk żałuje, bo to były bardzo ważne punkty do zdobycia w walce o utrzymanie. Na pewno można się utrzymać również bez nich, ale po co sobie tak komplikować życie?
Zmiany:
Legenda
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Gilewski nowym właścicielem Radomiaka! “Chciałem podjąć ryzyko” [WYWIAD]
- Al-Hamlawi. Piłkarz-parkourowiec z Palestyny, który otarł się o śmierć
- Czy Lamine Diaby-Fadiga w końcu się ogarnie?
Fot. Newspix.pl