Reklama

Śląsk dalej gra padakę, ale zdobywa punkt. Uprzejmość Lecha nie zna granic.

Piotr Tomasik

31 października 2015, 23:32 • 2 min czytania

Mamy mieszane odczucia. Z jednej strony, gdybyśmy dostali zapewnienie, że Lech Poznań w każdym meczu do końca rundy zasadniczej będzie grał w piłkę tak jak dzisiaj, to postawilibyśmy kilka złotych na to, że załapie się do grupy mistrzowskiej. Z drugiej – nie da się tego osiągnąć, będąc tak mało konkretnym i nieskutecznym. Za wrażenia artystyczne punktów się nie dolicza. A to one są dziś dla Lecha na najważniejsze.

Śląsk dalej gra padakę, ale zdobywa punkt. Uprzejmość Lecha nie zna granic.

I patrząc z tej perspektywy, Lech poniósł we Wrocławiu kolejną małą klęskę. Zgoda, jedno oczko też trzeba szanować, pozwoliło ono ponownie wyprzedzić Górnik Zabrze. Ale jeśli w statystykach jak byk stoi, że Lech dziś w wielu aspektach mocno górował nad Śląskiem (66% posiadania piłki, 21 okazji strzeleckich), to w autobusie wracającym do Poznania powinno być ciszej niż na kazaniu. Nie ma powodów do radości.

Reklama

Tym bardziej, że przeciwnikiem był dziś tylko Śląsk. Niby czwarta drużyna poprzedniego sezonu, niby zespół z kilkoma indywidualnościami, a tak naprawdę klub będący po uszy w kryzysie. Marazm – to słowo przychodzi nam od razu do głowy, gdy myślimy o drużynie z Wrocławia. W tym momencie gra ona chyba największą padakę w lidze.

No i rozpędzony po ostatnich zwycięstwach Kolejorz pozwala tej drużynie:

– uwierzyć w siebie,
– strzelić bramkę,
– okopać się na własnej połowie i czekać na to, co się wydarzy.

To bardzo uprzejme zachowanie ze strony piłkarzy Jana Urbana. Mogli jeszcze nie forsować tempa tak, by zawodnicy Śląska w pełni wypoczęci poszli jutro na groby… A już szczytem uprzejmości wykazał się Tamas Kadar, który postanowił nie kryć w polu karnym Flavio Paixao. Na chwilę sytuację uratował Burić, ale że Paulus Arajuuri bardziej skupiony był na sygnalizowaniu sędziemu spalonego, Portugalczyk nie miał większych problemów z dobitką.

Kadar

Śląsk niespecjalnie chciał strzelić drugą bramkę – gospodarze mieli chyba świadomość, że nawet ze strony Kadara nie mają co liczyć na kolejne gesty wsparcia. Lech za to chciał bardzo, ale zrywy Linettego, Gajosa i Hamalainena dawały niewiele, gdyż pozostali zawodnicy z ofensywy wyraźnie nie mieli swojego dnia i niweczyli ten wysiłek. Po raz kolejny czkawką odbił się brak napastnika z prawdziwego zdarzenia, bo umówmy się – przykładowy Nikolić kończyłby zapewne taki mecz – z tyloma dograniami w pole karne – z dwoma trafieniami i w jedenastce kolejki, nawet pomimo swego domniemanego defektu.

Stan gry wyrównał Maciej Gajos – człowiek, któremu ewidentnie się dziś chciało. Nie wiemy, czy pomocnik Lecha posiada dar przekonywania, ale mógłby spróbować wytłumaczyć niektórym kolegom z zespołu, że teraz każde spotkanie powinni traktować jak mecz o życie.

37kaawu

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama