Reklama

Całowanie herbu? Cyrk. Różańce na ławce? Parodia. Gej w szatni?

redakcja

Autor:redakcja

22 października 2015, 21:32 • 13 min czytania 0 komentarzy

Obiektywnie: naszym zdaniem jeden z najlepszych odcinków w cyklu. Bez ogródek, prosto z mostu. O tatuażach, cyrku z całowaniem herbów, różańcach, Kaczorach Donaldach i tym, że dziś, by zagrać w Legii, wystarczy trafić piłką w stodołę. Sylwester Czereszewski bez tajemnic. 

Całowanie herbu? Cyrk. Różańce na ławce? Parodia. Gej w szatni?

Kariera z dzisiejszej perspektywy – spełnienie czy niedosyt?

Niedosyt. Wszystko mogłoby potoczyć się inaczej, gdybym przeszedł przez normalne szkolenie. W profesjonalną piłkę zacząłem grać dopiero w wieku siedemnastu lat. W wieku siedmiu byłem chłopakiem zdecydowanie się wyróżniającym. W Holandii czy Niemczech zostałbym zauważony znacznie szybciej, wzięty w obróbkę, odpowiednio przygotowany.

Największe spełnione piłkarskie marzenie?

Jako dziecko marzyłem, żeby grać w najwyższej lidze, wtedy pierwszej lidze, dziś Ekstraklasie i w reprezentacji Polski. Oba się spełniły.

Reklama

Największe niespełnione piłkarskie marzenie?

Zawsze moim marzeniem była gra w lidze niemieckiej. Nie udało się. Może kiedyś coś było na rzeczy, było blisko, ale nie wyszło.

Najlepszy piłkarz, z którym pan grał?

Chyba Piotrek Nowak. Może w kadrze nie zaistniał, ale zawsze podobała mi się jego gra. Z tego, co pamiętam, najlepsze momenty miał w TSV Monachium. Przygotowanie fizyczne, szybkość, umiejętność gry kombinacyjnej. A z Legii to wiadomo. Mariusz Piekarski czy Darek Czykier. Wszyscy pod jedną kreską. Nie chcę nikogo jakoś specjalnie wyróżniać, bo skrzywdziłbym resztę. Kiedyś, żeby trafić do Legii, trzeba było rozegrać bardzo dobre dwa czy trzy sezony w swoim klubie. Dziś jest troszkę inaczej. Za moich czasów na transfer do Lecha, Legii czy Wisły trzeba było zapracować w klubie, ocierać się o kadrę. Dziś wystarczy trafić celnie w stodołę czy oborę i już podstawiają kontrakt.

Najlepszy piłkarz przeciwko któremu pan grał?

Najtrudniej zawsze grało mi się przeciwko Arkowi Głowackiemu. Zawsze na pograniczu faulu. Nie grał chamsko, ale potrafił wybić z rytmu. Nie ukrywam, że było to denerwujące. Ale pozytywnie. Kibicuję mu, bo lata lecą, a on ciągle gra.

Reklama

Najlepszy trener, który pana trenował?

Dragomir Okuka. I wcale nie dlatego, że zdobyliśmy mistrza Polski. Ciężka ręka, ciężkie treningi. W takich klubach jak Legia musi być bat i teraz właśnie chyba taki się pojawił. Wtedy nie wszyscy wytrzymali ciśnienie, były kontuzje. Wiadomo, słaba kość pęka, ale zdobyliśmy mistrza. Mecz kończył się w 90 minucie, a my z marszu mogliśmy zagrać jeszcze jeden. Ciężkie treningi się sprawdzają. Z czasem organizm się przyzwyczają. Żeby zaraz nie było, że co trzy dni meczu nie mogą grać i nie dają rady ciągnąć ligi i pucharów. To już w ogóle jest jakaś parodia.

Najgorszy trener, z którym miał pan przyjemność?

Nigdy nie miałem z nimi problemów. Ale powiem tak: jedna trzecia trenerów w Ekstraklasie i na zapleczu w ogóle nie powinna pracować, bo dostali szansę z wielkiego przypadku. Mnóstwo przypadkowych ludzi. Strażak, nie strażak. Ma papiery i jest trenerem. Wygra dwa czy trzy mecze i już jest zajebisty. Nie mówiąc o ludziach zarządzających klubami, bo to już ewenement. Prezesi chcą decydować o wszystkim, a trenerzy siedzą cicho, bo wiadomo, że chodzi o robienie pieniędzy.

Gej w szatni? Spotkał pan takiego chociaż raz? 

Boże, nie. Kiedyś był taki temat poruszany. Ktoś dzwonił do mnie rok temu i dał cynk odnośnie jednego znanego mi piłkarza, który mógł być gejem. Wtedy, kiedy z nim grałem, nie zdawałem sobie z tego sprawy, ale rzeczywiście – mógł nim być. Nie słyszałem jednak, żeby jakiś gej jeździł po pijaku samochodem, kogoś zamordował czy bił żonę. Ludzie kulturalni, dbający o siebie.

Kim chciał pan być po zakończeniu kariery i jak bardzo marzenia różnią się od rzeczywistości?

Chciałem być przy piłce i można powiedzieć, że jestem. Mam szkółkę piłkarską, pracuję z młodzieżą, ale marzyłem o pracy w profesjonalnym zespole. Jakimś ustatkowanym, gdzie nie musiałbym uczyć 25-latka jak uderza się piłkę wewnętrzną częścią stopy. Proszę mi uwierzyć, że niektórzy nie wiedzą tego grając w trzeciej czy czwartej lidze. Wszystko przede mną, ale szczerze mówiąc myślałem, że to potoczy się trochę szybciej. Nigdy nie dostałem propozycji z silnych klubów i pewnie takiej nie dostanę. Mają takie myślenie, że człowiek, który dorobił się kasy, już nie jest im potrzebny. Oferty były, ale ani z Ekstraklasy, ani nawet z Pierwszej Ligi. Ktoś powie, że od czegoś trzeba zacząć, ale ja nie wyobrażam sobie iść do drugiej czy trzeciej ligi. To nie Niemcy, czy Holandia, gdzie wszystko jest poukładane. Tu jest łapanka i wiem, że ja do czegoś takiego się nie nadaję. Może to zabrzmi, że jestem jakiś wygodny, czy coś, ale grałem w Legii, Lechu, w kadrze i uważam, że zasługuję na coś lepszego. Jest ciężko, wszędzie układy. Jeden ciągnie drugiego. Nie mam do nikogo żalu, nigdzie się nie pcham. Wiadomo, że nie zadzwoni zaraz prezes Legii i nie powie mi, że będę pracował z Czerczesowem, chociaż wtedy myliłyby się nasze nazwiska. Kiedyś miałem trochę żalu, ale dziś podchodzę do tego na spokojnie i z dystansem. Czekam na swoją szansę. Nie muszę być pierwszym trenerem. Zawsze mogę przecież zostać członkiem sztabu, pracować z napastnikami czy młodzieżą. Bo, powiedzmy sobie szczerze, młodzież w naszym kraju jest trochę kulawa.

1111111

Której decyzji podjętej podczas kariery żałuje pan najbardziej?

Za szybko skończyłem grać w piłkę. Mogłem ciągnąć, pół roku się przygotować… Saganowski, Głowacki, Sobolewski. Roczniki młodsze ode mnie, ale też byłem przyzwyczajony do biegania, walki. Spokojnie dałbym radę atletycznie i fizycznie. Spokojnie mógłbym pograć pięć lat w Ekstraklasie, czy na zapleczu. To była pochopna decyzja. Oni wyczekali moment, a ja jakoś nie.

Co kupił pan za pierwszą grubszą premię?

Wieżę Pioneera, która gra do dziś. I nie jest eksponatem, dobrze się trzyma. Nie jest to główny sprzęt w moim domu, ale jak najbardziej na chodzie. To była premia za zajęcie piątego miejsca w lidze, jakieś 4 tys. złotych.

Największa suma pieniędzy przepuszczona w jedną noc?

Nie należałem do takich. Lubię hazard, ale na szczęście nigdy nie miałem kasy pod nosem. Każdy piłkarz ma jakąś nitkę hazardu, jakieś karty, ale ja tylko dla przyjemności. Wydaje mi się, że najwięcej na dyskotekach, ale nie były to zawrotne sumy, może jakieś trzysta czy czterysta złotych. Wiadomo, kolegom się postawiło. Generalnie bardzo spokojnie. Miałem hamulec i nigdy nie miałem z tym problemów.

Najbardziej pamiętna impreza po sukcesie?

Po zdobyciu mistrzostwa Polski z Legią. Pamiętam, że dziwnie się porobiło, bo nie świętowaliśmy razem, tylko drużyna podzieliła się na dwie grupy. Do dziś nie mam pojęcia jak to się stało. Ale ruszyliśmy na miasto. Potem dołączył do nas trener Wójcik. Było wesoło.

Z którym piłkarzem z obecnych ekstraklasowiczów najchętniej by pan zagrał w jednej drużynie?

Podoba mi się gra Pawłowskiego z Lecha, obrońcy nie kumają bazy. Kręci, ma lekkość, wizję, ale sam tego Lecha nie pociągnie, nie ma co ukrywać. Będąc napastnikiem trudno nie zdobywać bramek, mając takiego zawodnika w drużynie.

Z którym z obecnych trenerów Ekstraklasy chciałby pan pracować?

Z Jackiem Zielińskim trenowałem już w Łęcznej… Nie mogę chcieć go drugi raz? Mogę? To niech będzie. Człowiek nie raz patrzy na trenera nie tylko pod względem szkoleniowym – chociaż to jest najważniejsze – ale też na to, jakim jest człowiekiem. Większość szuka winy u wszystkich, tylko nie u siebie. Trener Zieliński taki nie był. Był po prostu dobrym człowiekiem, a to też jest chyba istotne.

Poziom Ekstraklasy w porównaniu do pana czasów – tendencja wzrostowa, czy spadkowa?

Lekko spadkowa. Tak jak wcześniej rozmawialiśmy: piłkarze za łatwo dostają się do klubów z czołówki. Nie wiem, być może dlatego, że nie ma zbyt wielu naprawdę utalentowanych. Dlatego łapią każdego. Legia łapie Masłowskiego, Lech Gajosa… Jakoś nieszczególnie zdaje to egzamin. Nie ma indywidualności. Kiedyś nie oglądałem Ekstraklasy, a wiedziałem, kto gra w Górniku, kto w Ruchu, chociaż były do kluby walczące o utrzymanie. Gęsior, Śrutwa… Dzisiaj indywidualności nie ma. W Legii jest Nikolić, no i właśnie… Nikolić. I tyle. Za moich czasów było inaczej. A dziś Nikolić i koniec.

Pierwszy samochód?

Za awans do Ekstraklasy ze Stomilem dostałem malucha, ale nim nie jeździłem. Od razu poszedł pod młotek. Musiałem, bo nie zasłużyłem na całą premię i część musiałem oddać koledze. Wszyscy posprzedawaliśmy. Pierwszy samochód, którym jeździłem, to był czerwony Golf II.

Najlepszy samochód?

Nie wiem czy mówić o BMW, bo takimi przeważnie ćwoki jeżdżą… Ale niech będzie, BMW 5. Dziś bym takiego nie kupił, bo są samochody lepsze, bezpieczniejsze czy bardziej ekonomiczne.

Najlepszy młody polski piłkarz, który ma szansę zrobić wielką karierę?

O Jezus Maria… Nie, no tutaj to dramat. Może podpowiedź jakaś lekka? Drągowski? To bramkarz… Szkoda, że to bramkarz, a nie rozgrywający czy napastnik. Bramkarzy mamy pod dostatkiem. Nie tak dawno jeszcze powiedziałbym, że Kownacki z Lecha, ale na tę chwilę trudno mi ocenić. Chyba odleciał, głowa nie wytrzymała. Zafarbował grzywkę, jeszcze niech się wytatuuje i będzie jak typowy piłkarz.

Artykuł prasowy o panu, który najbardziej zapadł w pamięć? 

Artykuł prasowy… Nigdy nie byłem kontrowersyjny, więc trudno cokolwiek przypomnieć… A, kurde! Był taki jeden, za który najbardziej wkurzyła się moja teściowa. Jak brałem ślub, to Super Express napisał, że u mnie na weselu podawali bigos, a żadnego bigosu nie było!

Ulubione zajęcie podczas zgrupowań.

Oglądanie telewizji i czytanie prasy, chociaż nie sportowej. Niektórzy piłkarze siadali i sprawdzali, jakie dostali noty sprzed dwóch czy trzech tygodni. Dołowali się i nie mogli przeżyć, że Wyborcza dała taką ocenę, a Przegląd Sportowy niższą. Strasznie przeżywali. Ja mówię: słuchaj, kurwa, przecież mecz masz za dziesięć minut, który jest chyba trochę ważniejszy od jakichś ocen. Zgrupowania były spokojne i jestem za ich organizowaniem. Człowiek może się trochę wyciszyć.

Ulubiony komentator?

Ostatnio Tomek Hajto. Wiadomo, że często zaciąga śląskim. Ostatnio zauważyłem, że jak Kuba Błaszczykowski robił akcję, to Tomek zamiast “ciągnij” mówił “ciąg”. Często kontaktuję się z Mariuszem Śrutwą, więc rozumiem, że ktoś może tak powiedzieć, ale tutaj wyszło śmiesznie, bo w telewizji komentator krzyczy: ciąg, Kuba, ciąg. Pozytywnie.

Ulubiony ekspert?

Ekipa Canal Plus. Najbardziej cenię Grześka Mielcarskiego i Tomka Wieszczyckiego, pod jedną kreską. Robią różnicę.

Najbardziej wzruszający moment w karierze? 

Może ktoś będzie zdziwiony, ale awans do Ekstraklasy ze Stomilem. Chłopcy z Olsztyna czy spod Olsztyna, nie było pieniędzy, nikt w nas nie wierzył. Na mecze przychodziło po piętnaście tysięcy ludzi. To robiło wrażenie. Po awansie nikt nie wierzył, że się utrzymamy, ale też się udało. Ciężko porównać do mistrzostwa w Legii, bo tam człowiek był skazany na taki sukces. Drugie miejsce było porażką.

Największy jajcarz, z którym dzielił pan szatnię?

Grzesiek Szamotulski, zdecydowanie. Każdego dnia starał się coś wykręcić. Nie zawsze mi się to podobało, bo zwykle wybierał słabszych chłopaków, ale to były żarty na niezłym poziomie. Pamiętam, że jakiemuś nowemu chłopakowi wysmarował jeansy pastą do butów… A nie, to tym bengay’em! Na Grześka trzeba było uważać.

Największy pantoflarz?

Sporo takich było w Legii. Wydaje mi się, że Jacek Magiera, ale pozytywnie. Nie każdy piłkarz musi zachowywać się jak piłkarz. Chodzić na piwo czy na dziewczyny. Być może był stworzony do funkcji, którą pełni teraz. Tacy w zespole też są potrzebni.

Największy niespełniony talent?

Zdecydowanie Mariusz Piekarski. Na pewno sam przyzna, że do wszystkiego podchodził z wielkim luzem. Zbyt szybko zarobił pierwszy milion dolarów i później już mu się tak bardzo nie chciało. Pograł w Brazylii, później wrócił do Legii i zarabiał kasę na waciki. Ta Brazylia go rozleniwiła i moim zdaniem stracił ochotę, ale teraz jest w menedżerce i zarabia jeszcze lepiej. Pamiętam, że grał pierwszy mecz, a gazety pisały, że na Legii pojawił się nowy Kazimierz Deyna. Piekarz miał ten dryg. Niby wszystko robił wolno, ale miał to coś. Każdy napastnik ligi chciał mieć go obok siebie.

2222222

Największy modniś?

Niektórzy myśleli, że są modni, starali się, ale wystawiali się na pośmiewisko. Nazwisk nie zdradzę. Największym modnisiem w Legii był Bartek Karwan. Najwięcej czasu spędzał przy lusterku, chociaż to lusterko na starym stadionie Legii było nieźle zakurzone. Ja tam nigdy nie podchodziłem. Ale nie tylko Bartek. Marcin Mięciel też lubił się żelować. Zresztą ja też, ale najbardziej wyróżniał się właśnie Karwan.

Najlepszy prezes?

Znowu muszę pociągnąć temat Stomilu i awansu do Ekstraklasy. Był taki prezes Wieczorek. Miał sklep wędliniarski i dokładał z własnych pieniędzy, żebyśmy my mięli dobrze. Oprócz tego, co mieliśmy na papierze, przychodził do szatni i dawał nam od siebie. Po prostu lubił piłkę. Prezes Wieczorek, pan Wieczorek.

Najgorszy prezes?

Pan Pietruszka w Legii Warszawa. Wtedy rządziło Daewoo i może nie jest to do końca sprawiedliwe, ale on był kompletnie skazany na właścicieli klubu. Miałem propozycję z Japonii, skądś jeszcze, ale on nie miał nic do gadania, bo rządzili prezesi Daewoo. Był marionetką. Być może znał się na piłce, ale co się do niego nie szło, to zawsze było mydlenie oczu. W takim klubie jak Legia o takich sprawach nie powinni byli decydować ludzie, którzy produkują samochody.

Całowanie herbu – zdarzyło się?

Nie, absolutnie nie. Całować herb to może Totti w Romie. Jak widzę, że ktoś po miesiącu całuje herb, a zaraz jest w innym klubie, to szkoda gadać. Nie wiem. Może ludzi ponosi, ale to nie wina młodych. Po jakimś czasie zdadzą sobie sprawę, że to było głupie i niepotrzebne. Mnie nigdy to nie przyszło do głowy. I powiem jeszcze, że śmieszy mnie nadmiar tatuaży. I jak ktoś z różańcem czy książeczką na ławce rezerwowych siedzi. Na przykład Leszek Ojrzyński. Śmieszy mnie, jak ktoś bierze na ławkę jakiś swój szczęśliwy sweterek. Ja kompletnie nie wierzę w takie rzeczy. Przecież ktoś musi wygrać, a ktoś przegrać. Ten na ławkę weźmie Kaczora Donalda, drugi Misia Uszatka. Jak Misiu wygra, to ten pierwszy Kaczora wyrzuci. Przecież to jakaś parodia. Trener musi przyjść, pewny siebie, siedzieć na ławce, a nie nosić jakieś maskotki.

Kibice, z którymi zżył się pan najbardziej?

Legii, chociaż wiadomo, że jak poszedłem do Lecha, to zostało to odebrane bardzo różnie. Ja jednak zawsze powtarzam, że kibic jest przywiązany do klubu, a zawodnik idzie tam, gdzie akurat go chcą. Kibice Legii trzymają poziom. Jacy by nie byli, nawet jak zrobią zadymę raz na jakiś czas, to w meczach domowych robią różnicę.

Alkohol w sezonie?

Po meczu tak, przed meczem, czy w tygodniu nigdy. Weekendzik jak najbardziej, można było iść po bandzie. Trzeba było odreagować. W Legii nie raz było takie ciśnienie, że człowiek nie wytrzymywał. Nerwy, że nie mogłem spać do trzeciej czy czwartej rano. Wydaje mi się, że każdy, kto tak reaguje, powinien się wyluzować. Nie ma w tym absolutnie nic dziwnego. Tak było w modzie i pewnie jest do dziś, bo nie wierzę, że nie chodzą na imprezy. Bez przesady. W kadrze może dwóch na dwudziestu nigdzie nie chodzi. Reszta chodzi, a jak nie, to piją gdzieś po kątach. Nie ma co ukrywać. Wszystko jest dla ludzi, ale – jak to mówią – pić to trzeba umić.

Najlepszy kumpel z boiska po zakończeniu kariery?

Marcin Mięciel, tylko dlatego, że ma na Mazurach domek obok mnie. Oprócz tego mam kontakt z Pawłem Kaczorowskim, który jest z całą rodziną w Norwegii i Arturem Kościukiem z ŁKS-u. Raz, dwa razy do roku się widzimy.

33333

Największe opóźnienie w wypłaceniu pensji?

Raz tam zdarzyło się w Stomilu, ale trwało to trzy czy cztery miesiące. W Legii obsuwy były, ale bardzo małe i bardzo rzadko.

Najładniejsze miasto w jakim przyszło panu grać?

Wyjazd z kadrą do Hong Kongu, gdzie przegraliśmy z Japończykami. To był koniec lat 90-tych. Tam już wtedy wchodziły nowe stadiony. Nie takie bryłowate, gierkowskie. Dużo ludzi, ładne miasto.

Najgroźniejsza kontuzja?

Zerwane więzadła, kiedy grałem w Górniku Łęczna. Skakałem do główki, czysty przypadek. Spadłem na zewnętrzną część stopy całym ciałem. I rok z głowy. Najgorsza była rehabilitacja. Dziesięć dni po operacji wsiadłem na rowerek, ale jeździłem na nim przez siedem kolejnych miesięcy. Straszna monotonia. Gdybym się zaniedbał, to mógłbym pożegnać się z zawodową piłką. Podobno Achilles jest gorszy, ale w takim razie nie wiem, co trzeba przy nim robić…

Czego zazdrości pan dzisiejszym piłkarzom?

Na pewno stadionów, na pewno zarobków. Zastanawiam się, kto tak podniósł poprzeczkę, że czasem bardziej opłaca się zostać w Ekstraklasie, niż wyjeżdżać na Cypr czy do Turcji. Do tego oprawy meczowe, atmosfera. Generalnie otoczka wokół ligi.

PB

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...