Mo Salah błyszczy formą w bieżącym sezonie i – mimo niedawnych potknięć w meczach z Newcastle oraz Fulham – jest wciąż na dobrej drodze, by po raz drugi sięgnąć z Liverpoolem po mistrzostwo Anglii. Przyszłość Egipcjanina wciąż pozostaje jednak niejasna, ponieważ jego kontrakt z ekipą The Reds wygasa w czerwcu 2025 roku. Brytyjscy dziennikarze prześcigają się w spekulacjach – jednego dnia słyszymy, że Salah jest już na sto procent dogadany z Paris Saint-Germain, a kolejnego, że 32-latek nie widzi innej opcji niż pozostanie na Anfield. Wyobraźmy sobie zatem na moment, że Salah faktycznie po sezonie opuści Anglię. Czy odszedłby z Liverpoolu jako najlepszy skrzydłowy w erze Premier League?
Zacznijmy jednak od sprawy podstawowej. Kogo w ogóle należałoby uwzględnić w dyskusji na temat najlepszych skrzydłowych w dziejach Premier League?
Za ciency w uszach, by startować do Salaha
Od razu przychodzi nam do głowy cała grupa zawodników, którym należy się co najmniej wzmianka, ale i tak z góry wiadomo, że nie dotrwaliby do ostatecznych rozważań. Choćby Robert Pires, który w latach 2000-2006 bronił barw Arsenalu, a potem zanotował jeszcze epizodzik w Aston Villi. W sumie Francuz rozegrał 198 spotkań w angielskiej ekstraklasie, zaliczając 62 gole i 43 asysty. Dwa razy świętował z Kanonierami zdobycie mistrzowskiego tytułu, w sezonie 2005/06 dotarł też z londyńskim klubem do finału Ligi Mistrzów, gdzie Arsenal musiał ostatecznie uznać wyższość Barcelony. Pires był z pewnością nietuzinkowym zawodnikiem, posiadającym wiele cech typowych raczej dla rozgrywającego, ale świetnie się czującym w bocznym sektorze boiska. Należał do kluczowych elementów taktycznej układanki Arsene Wengera w pamiętnym sezonie 2003/04, gdy Kanonierzy nie przegrali ani jednego starcia w lidze. Ale to wciąż za mało, by równać się z Salahem.
Podobnie mają się sprawy z Fredrikiem Ljungbergiem, klubowym partnerem Piresa z dawnych czasów. Szwed przez ładnych parę lat był jednym z motorów napędowych Arsenalu, wybrano go nawet najlepszym zawodnikiem sezonu 2001/02 w Premier League. W sumie rozegrał na angielskich boiskach 241 ligowych meczów (48 goli, 36 asyst) i sięgnął po dwa tytuły mistrzowskie. Piękny dorobek, bez dwóch zdań, lecz Ljungberg nigdy nie był gwiazdą kalibru Salaha.
Wyróżnieniem musi się tu również zadowolić Gareth Bale (166 meczów w Premier League; 53 gole, 27 asyst). Walijczyk był fenomenalny zwłaszcza w sezonie 2012/13 i w pełni zasłużył na otrzymany wówczas tytuł najlepszego zawodnika rozgrywek. Zresztą już wcześniej rozegrał dwie znakomite kampanie w barwach Tottenhamu. Gdyby nie zdecydował się na przeprowadzkę do Realu Madryt, tylko spędził całą swą karierę w Premier League, pewnie docenilibyśmy go bardziej. Jednak Bale pokierował swoją karierą inaczej i doskonale na tym wyszedł, zwłaszcza gdy spojrzymy na jego sukcesy w Lidze Mistrzów. Natomiast na angielskim podwórku osiągnął mimo wszystko zbyt mało, by zestawiać go z Salahem. Dość powiedzieć, że wygrał z Tottenhamem tylko jedno trofeum – Puchar Ligi Angielskiej.
Mało tego – gdy Koguty sięgały po ten puchar, Bale akurat zmagał się z poważną kontuzją.
Nie ma też sensu przesadnie rozwodzić się nad Sadio Mane (263 mecze w Premier League; 111 goli, 39 asyst). Wprawdzie bywały takie okresy, gdy to Senegalczyk mógł uchodzić za pierwszoplanową postać ofensywy Liverpoolu, ale znacznie częściej znajdował się on jednak w cieniu Salaha. Z kolei John Barnes – kolejna legenda The Reds – swój prime przeżył jeszcze przed powołaniem do życia Premier League. Owszem, patrząc całościowo na ligowy dorobek Anglika, to jest on naprawdę fantastyczny – 550 meczów, 142 gole, 76 asyst. Dwa tytuły mistrzowskie plus szereg pomniejszych sukcesów oraz indywidualnych wyróżnień. Tylko że w erze Premier League Barnes nie został już mistrzem kraju ani razu, a i jego statystyki – 201 spotkań, 28 bramek, 28 asyst – imponują znacznie mniej. Zresztą na ostatnim etapie kariery Barnes często występował jako ofensywny pomocnik, ponieważ brakowało mu wówczas dynamiki, by dalej siać spustoszenie na skrzydle.
Pionier. Przełomowa kariera Johna Barnesa
David Ginola, Marc Overmars, Samir Nasri, Theo Walcott, Alexis Sanchez, Joe Cole, Damien Duff,
, Arjen Robben czy Harry Kewell także nie mogą stanąć w szranki z Salahem. Wszystko to solidni czy wręcz rewelacyjni zawodnicy, jasne, ale albo nigdy nie zbliżyli się do poziomu Egipcjanina, albo utrzymali się na tym pułapie zbyt krótko. Choćby wspomniany Robben, który – zresztą nękany kontuzjami – spędził w Chelsea zaledwie trzy sezony.Siedmiu wspaniałych
No więc kto pozostał na arenie?
Tylko siedmiu wspaniałych:
- Ryan Giggs (Manchester United) – 632 mecze w Premier League; 108 goli, 166 asyst
- Son Heung-min (Tottenham Hotspur) – 316 meczów w Premier League; 125 goli, 68 asyst
- Riyad Mahrez (Leicester City, Manchester City) – 284 mecze w Premier League; 82 gole, 60 asyst
- Mohamed Salah (Chelsea, Liverpool) – 278 meczów w Premier League; 170 goli, 78 asyst
- David Beckham (Manchester United) – 265 meczów w Premier League; 62 gole, 83 asysty
- Eden Hazard (Chelsea) – 245 meczów w Premier League; 85 goli, 54 asysty
- Cristiano Ronaldo (Manchester United) – 236 meczów w Premier League; 103 gole, 39 asyst
Gdybyśmy brali pod uwagę całokształt dokonań wymienionych zawodników, to dyskusja w tym momencie zostałaby rzecz jasna zakończona. Swego czasu postawiliśmy przecież Cristiano Ronaldo na drugim miejscu w rankingu najlepszych piłkarzy w dziejach futbolu, no i zdania w tej kwestii nie zmieniamy. Ale skoro pod lupą znajduje się wyłącznie brytyjski etap kariery CR7, to już jak najbardziej jest o czym rozmawiać. Pierwsze dwa-trzy lata Ronaldo w Manchesterze United nie były bowiem szczególnie imponujące. Portugalczyk dopiero wdrapywał się wówczas na szczyt, rozwijając swe umiejętności pod czujnym okiem sir Alexa Fergusona. Jego powrót na Old Trafford także nie wypadł zbyt okazale. To, co dla Ronaldo najlepsze w angielskiej ekstraklasie, wydarzyło się więc tak naprawdę w latach 2006-2009.
Zachwyt Besta, ochrzan od Giggsa. Początki Ronaldo w United
Trzy wielkie sezony. Trzy mistrzostwa kraju. Triumf w Lidze Mistrzów, tytuł króla strzelców Premier League, Złota Piłka za dokonania w 2008 roku. Kosmiczne osiągnięcia. Ale czy ten trzyletni okres dominacji CR7 na angielskich boiskach wystarcza, by przyćmić siedem znakomitych sezonów Salaha na Anfield? W 2018 roku Egipcjanin przebił rekordowy wyczyn Ronaldo i zakończył ligowe zmagania z 32 trafieniami na koncie, podczas gdy najlepszy wynik CR7 to 31 bramek. Tylko że Ronaldo do strzeleckiej kanonady w Premier League dołożył też mistrzostwo i sukces w Champions League. Z kolei Salah musiał się wtedy zadowolić czwartym miejscem w ligowej stawce, natomiast w finale Ligi Mistrzów jego Liverpool poległ w starciu z… Realem Madryt. Rzecz jasna z Ronaldo na pokładzie.
Twardy orzech do zgryzienia. Na płaszczyźnie statystycznej przewaga Salaha nad Cristiano jest już jednak w tej chwili tak duża (248 G+A vs. 142 G+A), że jesteśmy w stanie przyjąć w tym pojedynku przewagę Egipcjanina, mimo że sięgnął on z Liverpoolem tylko po jeden tytuł w Premier League.
Skoro jednak o trofeach mowa, to wypada się pochylić nad przypadkiem Ryana Giggsa.
Długowiecznością Walijczyk bez najmniejszych problemów zakasowuje bowiem całą konkurencję. Dość powiedzieć, że Giggs swoje pierwsze przetarcie w angielskiej ekstraklasie zanotował jeszcze w First Division. Na szerokie wody wypłynął jednak już po powstaniu Premier League. Sięgnął z Czerwonymi Diabłami po trzynaście mistrzowskich tytułów, dwukrotnie zwyciężył w Champions League, cztery razy cieszył się ze zdobycia Pucharu Anglii, tyle samo triumfów zanotował w Pucharze Ligi Angielskiej. Niewielu zawodników w dziejach futbolu klubowego może się szczycić równie długą listą sukcesów. A już z całą pewnością nie ma w tym gronie Salaha.
Sir Giggs z Cardiff. Historia upadku niedoszłego rycerza
Oczywiście Egipcjanina można usprawiedliwiać. Przypomnieć dwa przegrane finały LM albo sezon 2018/19, gdy The Reds nie zdołali sięgnąć po mistrzostwo Anglii mimo zgromadzenia 97 punktów. Nie zmienia to jednak faktu, że Giggs był prawdziwym kolekcjonerem trofeów, a Salah nie może tego o sobie powiedzieć.
Z drugiej strony, jesteśmy sobie w stanie wyobrazić wieloletnią, ligową dominację United dowodzonych przez Fergusona, gdyby Giggsa podmienić tam na Salaha, natomiast trudno nam uwierzyć, że analogicznie Walijczyk byłby w stanie godnie zastąpić Egipcjanina w składzie Liverpoolu. Nawet w swoich najlepszych latach Giggs – będący jeszcze dynamicznym skrzydłowym, a nie zadaniowcem, ustawianym często w środku pola – nie uchodził za wybitnego goleadora. Znacznie lepiej szło mu odnajdywanie partnerów precyzyjnymi dograniami z bocznych sektorów boiska. Tak czy owak, 20 punktów w klasyfikacji kanadyjskiej w sezonie ligowym stanowiło dla niego sufit. Tymczasem Salah bez trudności przekracza tę barierę co roku. W bieżącym sezonie zdążył już uzbierać w Premier League 13 bramek oraz 9 ostatnich podań.
A co z pozostałymi? David Beckham – przy całym respekcie dla jego kultowego statusu, niemałych sukcesów i smykałki do asyst oraz uderzeń ze stojącej piłki – został już dawno przez Salaha prześcignięty. Son Heung-min wciąż nie wywalczył z Tottenhamem (i w ogóle – w całej klubowej karierze) ani jednego trofeum. Z kolei Riyad Mahrez może się pochwalić niemałymi sukcesami, zwłaszcza mistrzostwem Anglii, które zdobył sensacyjnie w barwach Leicester City, no ale jeśli zerkniemy na cyferki, to Algierczyk wyraźnie odstaje w zestawieniu z Salahem, a obaj rozegrali przecież podobną liczbę spotkań w Premier League.
Mocniejsze argumenty od tej trójki ma w ręku Eden Hazard, u którego zgadzały się i bramki, i asysty, i sukcesy (dwa mistrzostwa Anglii). Na dodatek Belg u szczytu formy grał naprawdę spektakularnie, a swobody i skuteczności dryblingu mogli mu pozazdrościć wszyscy oponenci w Premier League. W przeciwieństwie do Ronaldo, Salaha czy Giggsa, Hazard nigdy nie miał jednak okazji, by świętować z Chelsea zwycięstwo w Lidze Mistrzów. Na osłodę pozostały mu dwa triumfy w Lidze Europy.
Salah najlepszy w historii?
Wygląda więc na to, że Mo Salah już teraz jak najbardziej może być nazwany najlepszym skrzydłowym w erze Premier League, a drugi tytuł mistrzowski tylko przypieczętuje ten status.
Wprawdzie Egipcjanin nie błyszczy w angielskiej ekstraklasie tak długo jak niegdyś Giggs, lecz osiem lat równej, bardzo wysokiej formy to przecież też nie w kij dmuchał.
Może i Salah nigdy nie zaliczył w Anglii tak niesamowitej kampanii, jak Cristiano Ronaldo w sezonie 2007/08, lecz 44 trafienia w 52 występach dla Liverpoolu w sezonie 2017/18 to także fenomenalny rezultat.
Jeśli zaś chodzi o wrażenia estetyczne, to pewnie Eden Hazard zachwycał przed laty jeszcze bardziej od gwiazdora The Reds, ale Salah również zapisał przecież na swoim koncie dziesiątki efektownych goli i asyst oraz setki pięknych rajdów czy dryblingów.
32-latek ma się czym pochwalić na każdej istotnej płaszczyźnie.
Ciekawi jesteśmy jednak waszego zdania. Czy uważacie, że Mo Salah już teraz zasługuje na miano najlepszego skrzydłowego w erze Premier League, a może jeszcze na to za wcześnie?
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- UEFA doi polskie kluby? Płacimy najwyższe kary, Legia wydała fortunę
- Ukraińcy przejmą polski klub? Drugie podejście, znamy szczegóły!
- Cyrk w Sandecji. Nagła rezygnacja, miasto skazane na palenie forsą
fot. NewsPix.pl