Karol Niemczycki wyróżniał się w Ekstraklasie jako bramkarz Cracovii, więc gdy latem 2023 odchodził do 2. Bundesligi nie miało się poczucia, że porywa się z motyką na słońce. Na razie jednak rzeczywistość jest dla niego brutalna. W tamtym sezonie nie grał w Fortunie Duesseldorf (jeden mecz w lidze, dwa w Pucharze Niemiec), w tym nie gra w SV Darmstadt (jeden mecz w Pucharze Niemiec) i zimą będzie chciał zmienić otoczenie. Mimo to 25-latek chętnie porozmawiał o tym okresie i opowiedział, dlaczego się nie przebił, jak poradził sobie z niezaspokojoną ambicją i dzięki czemu nie popadł w zniechęcenie, o co w jego sytuacji nie byłoby trudno. Mówi także, w czym możemy się czuć lepsi od Niemców. Zapraszamy.
Półtora roku temu mówiłeś u nas: „Nie chciałem tylko wyjechać dla zasady, ale dalej się rozwijać”. W praktyce jednak na razie wychodzi, że wyjechałeś dla zasady. Nie grałeś w Fortunie Duesseldorf, nie grasz w SV Darmstadt…
Wyjechałem w pogoni za marzeniami. Wiedziałem, jakie mam cele i jakie kroki muszę podjąć, aby je osiągnąć. To, co wydarzyło się przez ostatnie półtora roku uświadomiło mi tylko to, że droga z punktu A do punktu B nie zawsze znajduje się w linii prostej. Czasami pojawiają się przeszkody i zakręty. Wiadomo, że skłamałbym, gdybym powiedział, że okres w Niemczech był łatwy, bo był jednym z trudniejszych w mojej karierze.
Odchodziłem z Cracovii do Fortuny, której dotychczasowy numer jeden otrzymał oferty z lepszych lig i klub miał nie wiązać z nim planów na przyszłość. Dostałem informacje, że nie chce przedłużać wygasającego za rok kontraktu, więc moja gra miała być tylko kwestią czasu. Miesiąc po moim przyjściu okazało się jednak, że Florian Kastenmeier przedłużył kontrakt i na dodatek otrzymał opaskę kapitańską. Szybko więc pojawił się pierwszy gong. Wiedziałem, że to nie zadziała na moją korzyść i sytuacja staje się coraz trudniejsza, bo nie będę musiał być z 10 procent lepszy od konkurenta, tylko co najmniej dwa razy lepszy ze względu na jego status w drużynie.
W trakcie sezonu sytuacja się zmieniała, pojawiały się nadzieje na wskoczenie do składu, czy nieustannie czułeś, że to mur nie do przebicia?
W lidze nie dostawałem szans, natomiast grałem w Pucharze Niemiec. Dwie rundy wygraliśmy ze mną w składzie, więc wydawało mi się oczywiste, że będę grał, dopóki nie odpadniemy. Liczyłem na pójście za ciosem, bo mecz z St. Pauli w ćwierćfinale byłby dla mnie świetną próbą i szansą na pokazanie swoich umiejętności. Do tego też się przygotowywałem, ale jakoś tydzień przed meczem doszły mnie słuchy, że dojdzie do zmiany w bramce. Od pół roku dawałem z siebie sto procent na każdym treningu, sumiennie przygotowywałem się do każdego meczu – dokładnie tak samo, jakbym miał grać – w ciągu kilku miesięcy nauczyłem się języka. Moja aklimatyzacja przebiegła bardzo sprawnie, potrafiłem się bez problemu komunikować na boisku i poza nim. Wierzyłem, że Puchar Niemiec będzie dla mnie szansą, ale faktycznie – okazało się, że trener woli teraz wystawiać kogoś, kto ma rytm meczowy. Siłą rzeczy ja go nie miałem.
To było największe rozczarowanie, szansa, na którą pracowałem została mi zabrana sprzed nosa. Po prostu się tego nie spodziewałem. Była to dla mnie bardzo duża próba charakteru. Niełatwo godzę się z rolą zmiennika. Zawsze wybierałem kluby, w których powinienem mieć szansę na grę lub przynajmniej na uczciwą rywalizację. W pierwszej kolejności patrzyłem pod tym kątem, dlatego fakt, że ciągle siedziałem na ławce bez perspektywy na zmianę sytuacji naprawdę był dla mnie niekomfortowy.
Poczułem wtedy, jak bardzo jestem uzależniony od grania co tydzień, wychodzenia na boisko przed tysiącami ludzi, brania na siebie odpowiedzialności za wynik zespołu. W każdym tygodniu wewnętrznie musiałem ze sobą walczyć, żeby utrzymywać wysokie standardy pracy i do każdego kolejnego spotkania przygotowywać się tak samo, jakbym miał wystąpić. Z boku mogłoby się to wydawać proste. Jesteś w Niemczech, w dużym klubie, w fajnym mieście, ale koniec końców co tydzień przygotowujesz się po nic. Czujesz, że jesteś w świetnej formie, analizujesz napastników i styl gry rywala, robisz wizualizację i… nie masz możliwości, żeby przenieść to na mecz. Radzenie sobie z takimi okolicznościami stanowiło największe wyzwanie. Nauczyłem się, że są rzeczy, których nie przeskoczysz, a wtedy cierpliwość i determinacja są ważniejsze niż kiedykolwiek.
Ale tak szczerze: to w ogóle możliwe, żeby w takiej sytuacji zawsze, dzień po dniu mieć najwyższą, stuprocentową motywację? Na zdrowy rozum wydaje się to niemożliwe, wewnętrzny ogień po kilku miesiącach na ławce musi przygasnąć.
Słuchaj, motywacja spada z osiemdziesiątego piętra na pierwsze. Pojawia się sporo emocji. To jest oczywiste. Co ci pozostaje? Dyscyplina. Zawsze bazowałem na niej, nie na motywacji. Mimo że czegoś mi się nie chce, mimo że coś jest dla mnie niekomfortowe, to zawsze mam moje nawyki i moją rutynę. Utrzymanie odpowiedniego nastawienia jest tutaj kluczowe.
Chodzi mi o to, że jeśli spada ci motywacja, to nawet robiąc te same rzeczy w pozornie ten sam sposób, efekt będzie słabszy.
Przede wszystkim buzowała we mnie złość i frustracja na to, że nie gram. Największym wyzwaniem było okiełznanie tych emocji i przekierowanie ich na coś konstruktywnego, co może mi pomóc. I tego właśnie się nauczyłem. Na początku jest to bardzo trudne, ponieważ nie masz celu zewnętrznego i łatwo mierzalnej nagrody w krótkiej perspektywie, jaką był mecz w weekend. Mnie pomogło twarde nastawienie i skupienie się tylko na tym, na co mam wpływ i co kontroluję. Odrywam wzrok od celu krótkoterminowego, którym do niedawna był mecz i koncentruję się wyłącznie na podnoszeniu swoich umiejętności i stawaniu się coraz lepszym na treningach. To jedyna droga, żeby utrzymać odpowiednie nastawienie do pracy.
Starałem się maksymalnie wykorzystywać czas, gdy nie grałem. Brałem udział w treningach kognitywnych czy treningu oczu. Kiedyś nie przyszłoby mi nawet do głowy, że można trenować samą gałkę oczną i spostrzegawczość, co potem daje szybsze widzenie piłki i lepszy wzrok peryferyjny. Bardzo lubię takie tematy i ciągle szukam pól, na których mogę jeszcze coś poprawić, co potem pomoże mi na boisku.
Trudno o poważniejszy sprawdzian charakteru dla sportowca. Jeżeli doznasz kontuzji, nawet poważniejszej, masz przynajmniej plan leczenia, spodziewane terminy kolejnych postępów w rehabilitacji i mniej więcej wiesz, kiedy osiągniesz cel w postaci powrotu do zdrowia. Tutaj codziennie musisz być pod prądem, musisz być gotowy, ale nie wiesz kiedy i czy w ogóle twoja szansa nadejdzie. To trochę taki dzień świstaka. Budzisz się, po kolei robisz wszystko jak zawsze, ale tylko po to, żeby następnego dnia wykonywać to samo, bez gwarantowanej nagrody na koniec.
No i nie uwierzę, że po paru miesiącach nie wkrada się zniechęcenie w takiej sytuacji.
Myślę, że gdyby nie moja żona, moja rodzina i Paweł Habrat, psycholog sportowy, z którym od dawna współpracowałem, to mógłbym tego nie przezwyciężyć. Pierwsze dwa lata współpracy z Pawłem dotyczyły tylko optymalizacji moich występów, lepszego komunikowania się z zespołem, poprawienia umiejętności koncentracji czy chociażby odpowiedniego zarządzania drużyną w zależności od fragmentu meczu. W tym okresie musieliśmy skupiać przede wszystkim na tym, aby minimalizować koszty mojej ambicji i posiadania w sobie paliwa, którego nie możesz spalić. Przyzwyczaiłeś się już, że je spalasz, że adrenalina znajduje swoje ujście, a tu nagle ci tego brakuje. Coś, co kiedyś dawało napęd do działania, teraz cię atakuje. Musiałem zacząć sobie radzić z pomeczowym zjazdem nastroju, co przeradzało się w 2-3 dni walki ze sobą i emocjami. A to wpływało także na życie codzienne mojej rodziny. Okiełznanie tego było kluczowe.
Musiało być ci tym trudniej, że latem zamieniłeś Fortunę na chyba trochę mniejszy SV Darmstadt i twoje położenie się nie zmieniło. Nadal nie grasz. Dlaczego?
Sytuacja była bardzo podobna. Wiedziałem, że muszę znaleźć sobie coś nowego, bo w Fortunie nie dostanę szansy. Trener i klub dali mi do zrozumienia, że mogę zostać, ale nie w takiej roli, w jakiej bym chciał. Byliśmy ograniczeni czasowo. Miałem w kontrakcie klauzulę, która wygasała już 30 maja, dlatego wszystko działo się bardzo szybko. Z Darmstadt zadzwonili trener, trener bramkarzy i dyrektor sportowy. Wszyscy dali mi jasno do zrozumienia, że widzą dla mnie perspektywy w tym klubie i mam dużą szansę być tutaj numerem jeden . A że chodziło o spadkowicza z Bundesligi, klub poukładany i renomowany, zdecydowałem się.
Niestety, tu również bramkarz miał odchodzić i koniec końców do tego nie doszło. Na dodatek po czterech meczach, w komplecie przegranych, cały sztab szkoleniowy, który sprowadzał mnie do klubu został wymieniony. Sytuacja zmieniła się o 180 stopni i plan przedstawiony mi przez klub został wywrócony do góry nogami.
Mogło to frustrować, zwłaszcza że byłeś już na dość wysokim poziomie. Wyróżniałeś się w Ekstraklasie, dostałeś powołanie do dorosłej reprezentacji Polski, a gdy zamieniałeś Cracovię na Fortunę raczej nikt nie miał przeświadczenia, że rzucasz się na głęboką wodę i wybrałeś nazwę, zamiast perspektyw na grę.
Jak mówiłem, staraliśmy się wybrać możliwie najrozsądniej i podjąć najbardziej racjonalną decyzję. Rozwój sportowy zawsze był, jest i będzie dla mnie najważniejszym kryterium w podejmowaniu decyzji dotyczących kariery. Nie wiedziałem i nikt nie mógł wiedzieć, jak czasami może wyglądać sytuacja za granicą, o czym nie zawsze się mówi. Musisz być dwa razy lepszy niż zawodnik krajowy. Jeśli nie umiesz języka, nikt nie tłumaczy ci po angielsku. Nie ma co liczyć, że jako obcokrajowiec będziesz traktowany z większą wyrozumiałością.
No, chyba że chodzi o Latynosów. Oni w Niemczech mogli całymi latami nie uczyć się niemieckiego i przymykano na to oczy.
Powiedzmy, że są wyjątki. Generalnie jednak wchodzisz do maszynki, która jest rozpędzona i masz się w niej odnaleźć. Nikt nie pyta, czy jesteś zmęczony i czy dobrze dzisiaj spałeś. Przez pierwsze trzy miesiące musiałem zaadaptować się do wyższej intensywności treningów, a domyślam się, że dla bramkarza to i tak w miarę łagodne przejście w porównaniu do piłkarzy z pola. Stajesz się częścią układanki i masz wykonać określone zadania. Jeśli ci się udaje, to jest okej, jeśli nie, to po prostu cię nie ma. Bez rozdrabniania się.
W pewnym sensie trafiasz do bezdusznej korporacji.
Totalnie. Nie ma emocji. Do tego zdajesz sobie sprawę, że są pewne układy i sytuacje, na które nie masz wpływu. Jeśli jesteś z zagranicy, a na twojej pozycji jest ktoś z niemieckim paszportem, kto znajduje się w podobnym wieku do ciebie i na podobnym poziomie, to masz nikłe szanse na grę. Trzeba być tego świadomym. To jedna lekcja, a druga: zacząłem doceniać naszą ligę. Jeśli chodzi o takie codzienne funkcjonowanie w polskich klubach, naprawdę nie mamy się czego wstydzić. Wręcz bym powiedział, że jesteśmy na naprawdę dobrym poziomie – organizacyjnym i szkoleniowym.
Jak oceniasz 2. Bundesligę? Można powiedzieć, że jej czołówka przerasta Ekstraklasę, a środek i dół tabeli to sportowo mniej więcej skala naszej ligi?
Sądzę, że można to tak określić. Sportowo i organizacyjnie zgodziłbym się z tą tezą. Jest kilka zespołów, u których ewidentnie widać bundesligową jakość, zarówno jeśli chodzi o jakość zawodników, jak i otoczkę wokół klubu. Tutaj różnice są spore, natomiast środek i dół tabeli mógłbym spokojnie porównać do naszej ligi.
Czyli nie doświadczyłeś wielkiego przeskoku, przejścia do lepszego świata?
Po otwarciu bazy w Rącznej, którą wybudował dla Cracovii śp. prezes Janusz Filipiak, w klubie zyskaliśmy naprawdę olbrzymi komfort pracy. Wiele klubów europejskich chciałoby mieć takie warunki. Ani Fortuna, ani Darmstadt aż tak dobrych nie mają. Jedyną wyraźniejszą różnicą pozostają stadiony i frekwencja. W 2. Bundeslidze regularnie grasz przy 50-60 tys. widzów, że wspomnę o wyjazdach na Fortunę, Schalke, HSV, Herthę czy Koeln. Jest tu dużo renomowanych klubów, które docelowo powinny rywalizować w niemieckiej ekstraklasie.
Na pewno wielkiego przeskoku nie doświadczyłem również w aspekcie życia codziennego. Serio, nie zdawałem sobie sprawy, jak rozwiniętym krajem jest Polska. Raczej obracałem się wokół typowych stereotypów, że Zachód jest do przodu, a my powoli próbujemy go gonić. Szczerze? Polska pod względem jakości życia, organizacji, czystości, poziomu sektora usług czy łatwości w załatwianiu wielu spraw online, jest zdecydowanie do przodu względem krajów zachodnich. A my często tego nie doceniamy. Możemy tymi rzeczami imponować obcokrajowcom i chwalić się jak wielki postęp wykonaliśmy w ostatnich latach.
Coraz częściej słychać podobne opinie. Rafał Strączek rok temu ponarzekał u nas na niski poziom bezpieczeństwa w Bordeaux – dwukrotnie wybijano mu szybę w samochodzie – co potem szerzej komentowano we Francji, również w kontekście problemów z rosnącą imigracją. Jakie masz doświadczenia w tych tematach?
Na szczęście nie miałem jakichś trudniejszych sytuacji, ale dziś na niemieckich ulicach gołym okiem widać mnóstwo rożnych narodowości. Gdy rozmawiam z osobami, które przebywały w Niemczech 10-15 lat temu, zgodnie przyznają, że wygląda to inaczej niż kiedyś.
Wracając do 2. Bundesligi, w tym sezonie trudno nawet mówić o czołówce czy środku tabeli. Darmstadt zajmuje dziesiąte miejsce i traci… cztery punkty do podium. Sztucznej inteligencji trudno byłoby stworzyć mocniej ściśniętą tabelę.
To jest istne szaleństwo. Dwa mecze mogą sprawić, że jesteś liderem albo zbliżasz się do strefy spadkowej. Liga stała się bardzo interesująca i wyrównana. To zawsze jest atrakcyjne dla kibica, gdy jakaś nowa drużyna typu SSV Ulm może pojechać na Herthę Berlin i tam zapunktować. I to jest chyba największa różnica między 1. a 2. Bundesligą. W 1. Bundeslidze masz 3-4 zespoły typu Bayern, BVB, Bayer Leverkusen, o których z góry wiadomo, że będą w czubie tabeli. Tutaj co chwila wszystko się zmienia, dlatego też jest to tak ciekawe do obserwowania.
Kroi się zmiana barw w styczniu? Ostatnio łączono cię ze Stalą Mielec, choć jej rzecznik szybko stwierdził, że nie ma tematu.
Czy się kroi, jeszcze nie wiem. Na dziś nic nie jest dogadane, ale zdecydowanie moim priorytetem tej zimy będzie powrót do grania. Przez ostatnie półtora roku naprawdę sporo się nauczyłem. Nie tylko życiowo i pod kątem budowania mojego charakteru, ale także piłkarsko, technicznie i taktycznie, choćby w aspekcie gry nogami i gry na przedpolu. Zwrócono mi uwagę na rzeczy, o których wcześniej nie wiedziałem. Muszę jednak znaleźć miejsce, w którym będę grał. Jak mówiłem, zdałem sobie sprawę, jak bardzo tego grania potrzebuję. Wybiorę klub, który da mi największe szanse na powrót do rytmu meczowego.
Czyli gdyby ten klub był z Polski, nie wykluczasz powrotu?
Patrzymy w różnych kierunkach. Na żaden wariant się nie zamykamy. Grunt, żeby wybrać najlepszą opcję dla mojego rozwoju.
Rozumiem, że w Darmstadt też już są nastawieni na twoje odejście? W ostatnich tygodniach brakowało cię już nawet na ławce w 2. Bundeslidze.
Tak, dostałem zielone światło i dlatego przestałem pojawiać się w kadrze. Klub i ja wiemy, na czym stoimy. Nie będzie problemów, żeby dogadać się w kwestii odejścia.
Podsumowując po fakcie, warto było wyjechać czy jednak żałujesz?
Nigdy nie będę przepraszał za to, że gonię za marzeniami. Taki mam charakter. W wieku siedemnastu lat wyjechałem do Holandii. Spędziłem tam 2,5 roku i też można powiedzieć, że teoretycznie się nie udało. Wróciłem do Polski, poprzez Puszczę Niepołomice zapracowałem na szansę w Cracovii, czyli klubie, w którym jako dzieciak podawałem piłki na meczach seniorów i w którym zawsze chciałem grać. Gdyby nie ten czas w Bredzie, nie nauczyłbym się rzeczy, które dały mi możliwość grania na dobrym poziomie w Ekstraklasie. Przez cały holenderski okres pracowałem z trenerem bramkarzy, który po Bredzie pracował w Anderlechcie, Burnley i Manchesterze United, więc można powiedzieć, że miałem sporo szczęścia trafiając na niego na tym etapie mojej kariery.
Gdybyś mnie zapytał, czy chciałbym jeszcze raz przeżyć takie półtora roku jak to w Niemczech, bez wahania odpowiedziałbym, że nie. Nie spodziewałem się, że będzie aż tak ciężko. Sądziłem raczej, że krok po kroku przejdę sobie z punktu A do punktu B – jak nie biegiem, to przynajmniej marszem. To na pewno było najtrudniejsze doświadczenie w mojej seniorskiej karierze. Z drugiej strony, wiem, że gdybym tam nie wyjechał, pewnych rzeczy nigdy bym się nie nauczył. Głęboko wierzę , że wszystko w moim życiu dzieje się po coś i prowadzi do określonego celu. Dziś jeszcze tego celu nie znam, ale zakończę ten okres lepszy piłkarsko i lepszy mentalnie. Jestem pewien, że cele, które sobie postawiłem i tak osiągnę, choć później, niż pierwotnie zakładałem. Na szczęście kariera bramkarza trwa często dłużej niż zawodników z pola. Przy dobrym prowadzeniu się można grać na wysokim poziomie przynajmniej do czterdziestki.
No i zostanie ci znajomość języka niemieckiego, która na pewno się w życiu przyda.
Wiesz, różne są sytuacje. Można doznać kontuzji i mieć rok wyjęty z życiorysu. Ja jestem zdrowy i głodny gry, dlatego szklanka jest dla mnie zawsze do połowy pełna. To, czego się nauczyłem, zostanie ze mną. Jestem bogatszy o doświadczenia, w większości nieprzyjemne, których innym nie życzę, natomiast fakty są takie, że w Niemczech rozegrałem cztery oficjalne mecze i wszystkie wygraliśmy ze mną w składzie: trzy razy w Pucharze Niemiec i raz w lidze, dlatego nie uważam tego okresu za porażkę. Ona miałaby miejsce, gdybym dostał te nieliczne szanse i ich nie wykorzystał. Prawdziwej, pełnej szansy nie otrzymałem, ale jestem przekonany, że z moimi umiejętnościami i mentalem, gdy tylko ją dostanę, to po prostu ją wykorzystam.
rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK
Fot. Newspix