Występował w Bellatorze, UFC, PFL, a teraz jest zawodnikiem KSW. Do czasu przyjścia do polskiej organizacji, za wyjątkiem wziętych fanów MMA, w naszym kraju było o nim cicho. Dziś jednak coraz mocniej odczuwa, że popularność jego walkami rośnie. Czego żałuje? Czym zaskoczyła go Luizjana? Dlaczego telewizja nie pomogła mu w rozwoju kariery? I kiedy zostanie mistrzem wagi lekkiej? O tym porozmawialiśmy z Marcinem Heldem.
Pod którego rywala przygotowywałeś się na galę KSW 101: Salahdine’a Parnasse’a czy Davy’ego Gallona?
Marcin Held: Tylko pod Davy’ego Gallona. Stwierdziłem, że nawet jeśli dostanę walkę o pas, to nie wiem, czy wypadnie Salahdine, czy Wilson. Mówiąc szczerze, to nie liczyłem na ten pojedynek i skupiłem się na Davym. Wydaje mi się, że jeśli ktoś by wypadł, to raczej byłoby gorzej temu, z kim miałbym walczyć. Mam taki styl walki, że to do mnie trzeba się przygotowywać. Ktoś może przegrać przez dźwignię na nogę, więc musi trenować obrony przed dźwigniami i sprowadzeniami. Ja zazwyczaj wchodzę z marszu do klatki i nie muszę się przesadnie pod nikogo przygotowywać.
Czy Davy to odpowiedni rywal w tym momencie twojej kariery w KSW, czy raczej spodziewałeś się rywala z mocniejszym nazwiskiem?
Spodziewałem się rywala notowanego w rankingu KSW. Wszyscy numerowani przeciwnicy nie byli dostępni do końca roku, a ja chciałem zawalczyć albo w listopadzie, albo grudniu. Organizatorzy zapewnili mi takiego rywala i się z tego cieszę, bo na Mirceę czy Brichtę – choć z nim nie wiadomo, bo ma zejść do kategorii niższej – musiałbym czekać do lutego czy marca. A tak zawalczę teraz i to z dość solidnym zawodnikiem, który stoczy co prawda pierwszy pojedynek w KSW, ale myślę, że damy dobrą walkę.
Z jednej strony Davy Gallon to zawodnik z przeszłością w Bellatorze, ale jego ostatni rekord to dwie porażki i jedno no-contest. Spodziewasz się zatem trudnej przeprawy, czy zakładasz, że to będzie takie przetarcie przed kolejnym ważnym krokiem w KSW?
Chciałbym powiedzieć, że to będzie przetarcie, ale nie umniejszałbym mu. On te porażki poniósł w Bellatorze, czyli drugiej największej organizacji MMA na świecie, a nie na podrzędnych galach. To nie jest słaby zawodnik. Wygrał walkę z Michałem Michalskim.
Ale też przegrał z Danielem Skibińskim.
Zgadza się i może te przegrane nieco psują jego postrzeganie, ale ja go nie lekceważę. Cały czas mam z tyłu głowy, że występował w Bellatorze, a tam nie ma już słabych zawodników. Liczę jednak na wygraną, która otworzy mi drogę do mistrzowskiego pasa.
Czy ta droga znacznie się wydłużyła przez nieudany debiut i porażkę z Raulem Tutaraulim?
Na pewno. Myślę, że plany właścicieli KSW, jak i moje, zakładały dwie szybkie wygrane i walkę o pas. Trochę się to wydłużyło, ale to może nawet dobrze. W pierwszej walce miałem dużą presję na sobie. Myślę, że przez to skończyło się, tak jak się skończyło. Teraz jestem nieco bardziej rozluźniony. Ta presja na mnie nie ciąży i zamierzam podążać już prostą drogą do pasa.
Walczyłeś dla Bellatora, UFC, PFL, ACA, czyli topowych organizacji MMA na świecie. Masz bogatą karierę i taka presja przyszła nagle w debiucie w KSW? Czy wcześniej doświadczyłeś czegoś podobnego?
W tej walce coś nie zagrało. Może nawet nie czułem się jakiś mega zestresowany i specjalnie nie przejmowałem się tą walką, bo tak jak mówisz, walczyłem wcześniej dla największych organizacji i byłem pretendentem do pasa Bellatora, więc to wtedy towarzyszyła mi ogromna presja. Ale tutaj podświadomie sam narzuciłem na siebie presję, bo bardzo chciałem zwyciężyć. Śmiało mogę powiedzieć, że ten pojedynek był do wygrania i jeśli nadarzyłaby się okazja na rewanż z Raulem, biorę go w ciemno.
Cała ta otoczka, debiut w KSW, nastawienie wszystkich wkoło, którzy przymierzali mnie do pasa, polska publiczność na dużej gali – to wszystko złożyło się na wysokie oczekiwania wobec mnie, z czym wcześniej tak często nie miałem do czynienia. Nawet jak walczyłem o pas Bellatora, to w mediach mocniej promowany był mój przeciwnik. A tu wielu osobom zależało, żebym udanie wszedł do federacji i możliwe, że to mnie przyblokowało. Biłem się w taki sposób, w jaki nie powinienem. To jednak dobra nauczka. Już z Romanem Szymańskim pokazałem, na co mnie stać, choć to i tak nie było moje 100% możliwości.
Może ta polska publika cię usztywniła. Tak naprawdę w naszym kraju nie walczyłeś przez cztery lata. A dla polskiej organizacji, przez trzynaście.
Tak, po raz ostatni w Polsce walczyłem w Łodzi dla ACA, a dwa lata wcześniej na UFC w Gdańsku. Tam byłem jednak tylko dodatkiem, a tu w KSW widzę, że rozpoznawalność jest większa. Dużo więcej osób zaczepia mnie na ulicy. Wiedzieli o mojej walce. Na własnej skórze odczułem, że zainteresowanie mną odżyło.
Bellator, UFC, ACA, PFL, a teraz KSW. Lista najlepszych organizacji, w których występował Marcin Held jest imponująca.
To ciekawe, co powiedziałeś, bo w 2021 roku pisałem pracę magisterską o historii MMA w Polsce i nie znalazłeś się nawet w dwudziestce najpopularniejszych polskich zawodników MMA. W pięciopunktowej skali twoja średnia nota popularności wyniosła 2,02. A miałeś już za sobą występy w UFC, Bellatorze i byłeś wtedy zawodnikiem PFL.
Co mogę powiedzieć, jestem rozpoznawalny, ale za granicą i wśród prawdziwych fanów MMA. Nie sprzyjała mi też koniunktura. Gdy walczyłem w UFC, gal nie transmitował jeszcze Polsat. Podobnie było z Bellatorem, w którym biłem się o pas, a dopiero lata później trafił on do TVP. Teraz podobnie działo się na początku z KSW. Jak gale transmitował Polsat, było wielkie boom, ale ja biłem się gdzieś indziej. Później federację przejęła platforma Viaplay, która nie gwarantowała takiego rozgłosu. Jednak teraz widziałem nawet zapowiedź swojej walki w Polsat News. Tego moim zdaniem zabrakło – rozgłosu. Ludzie nieinteresujący się na co dzień MMA, po prostu nie wiedzieli o mnie i moich walkach.
Mam nadzieję, że i KSW zainteresuje się nieco mocniej promowaniem swoich zawodników oraz gal, bo ostatnio widziałem tu pole do poprawy. Teraz czuję, że się to zmienia i idzie ku lepszemu.
Jak sądzisz, co wpłynęło na to, że mimo tak bogatej kariery, było cię tak mało w polskich mediach mainstreamowych?
Było dość cicho o mnie, ale w okresie największych sukcesów gościłem swego czasu nawet w Dzień Dobry TVN, więc coś się jednak działo. Na pewno nigdy nie byłem taką wyrazistą, niekiedy wręcz kontrowersyjną postacią. Zabrakło mi również takich największych międzynarodowych sukcesów, jakie osiągnęli Aśka Jędrzejczyk czy Janek Błachowicz. Do tego te transmisje, które nie pozwalały mi się pokazać. Wszystkie największe stacje mnie omijały.
To jakbyś zachęcił nieznających cię kibiców do oglądania twoich walk? Czym chcesz ich przekonać?
Jeśli ktoś naprawdę interesuje się MMA, na pewno mnie zna. A jak ktoś się nie interesuje, ale chce zobaczyć tę dyscyplinę na naprawdę wysokim poziomie, to wystarczy mi jedynie zaprosić ich do oglądania. Nie zawiodę.
Gadanie i zachęcanie to chyba nie są moje najlepsze strony. Po prostu chcę dawać dobre walki. Zamierzam wygrywać z najlepszymi, bo z takimi przyszło mi się już mierzyć w przeszłości. Biłem się z Michaelem Chandlerem czy Willem Brooksem. I wtedy również chciałem przyciągać kibiców odpowiednim poziomem sportowym, a nie kontrowersyjną osobowością. Może tego właśnie zabrakło – jakiejś afery?
Który moment ze swojej długiej przygody z MMA wspominasz najlepiej?
Jestem bardzo zadowolony z całej kariery. Miałem okazję stoczyć mnóstwo walk w Stanach Zjednoczonych. Zjeździłem prawie całe USA. Jak kiedyś policzyłem, to za ocean podróżowałem ponad 30 razy. Jedne wyjazdy były krótsze, inne dłuższe, ale dzięki galom znalazłem się w wielu ciekawych miejscach.
Co zatem takiego ciekawego spotkałeś w Saint Louis albo Council Bluffs, bo m.in. w takich miejscowościach występowałeś?
To nie są miejsca, w których jest coś, po co warto specjalnie przyjechać, żeby to zobaczyć. Ale doświadczenie samego życia miasteczka, tych ludzi, a przy okazji stoczenie tam walki, to było coś ciekawego. Pamiętam, jak pierwszy raz pojechaliśmy do Luizjany. Już bliski kontakt z Shreveport, bo tam organizowano galę, stał się osobliwym doświadczeniem. Nie mieliśmy wtedy samochodu, więc musieliśmy trochę pokombinować z transportem, gdy chcieliśmy udać się do jakiegoś sklepu. Zwykle padało na autobus.
Pamiętam taką sytuację z trenerem. Wchodzimy do autobusu i byliśmy tam jedynymi białymi. Na drzwiach zobaczyliśmy nalepkę “No guns”. Od razu poczuliśmy się nieswojo. Jedyni biali, znak, że nie wolno wnosić pistoletów, czyli w innych miejscach ludzie mogli je mieć. Nic nam się jednak nie stało, za to doświadczyliśmy takiego prostego, codziennego życia. Fajnie to zobaczyć, bo nie spotkaliśmy jakichś wielkich atrakcji turystycznych. Ale mi się podobało.
Przesiąknąłeś nieco amerykańskim stylem życia przez ten czas?
Zobaczyłem, skosztowałem – nieprzerwanie najdłużej w Stanach przebywałem cztery miesiące, ale stwierdziłem, że jednak nie chciałbym tam mieszkać. Wróciłem do Polski, bo poczułem, że to jednak nie dla mnie. Fajnie jest tam pobyć na trochę, ale takie życie mi nie odpowiada.
A najciekawsze miejsce, w którym byłeś, bo oprócz USA walczyłeś w Meksyku, Szwecji. Zwiedziłeś też Brisbane czy Moskwę, która szczególnie teraz nie jest atrakcyjnym kierunkiem.
Tak, w Moskwie byłem, gdy walczyłem dla ACA. Jednak takie najciekawsze miejsce to chyba Japonia, której nie doświadczyłem akurat przy okazji gali MMA, a grapplingowej – Quintet. Spędziłem tam tydzień po zawodach. Bardzo mi się podobało, a szczególnie Tokio, które długo zwiedzałem.
Przed tobą czterdziesta walka w karierze. Czy którąś z nich chciałbyś powtórzyć, czy jednak uważasz, że masz jeszcze sporo kariery przed sobą i wszystko, co sobie zapragniesz, wywalczysz w klatce?
Niektórzy mówią, że niczego by nie zmienili. Ja tak nie uważam. Podjąłem w swojej karierze parę takich decyzji, które teraz chętnie bym zmienił. Nie żałuję tych decyzji, ale uważam że zawsze można zrobić coś lepiej. Jestem niezadowolony, że niektóre walki potoczyły się tak, a nie inaczej, bo wychodziłem do nich z kontuzją – nie w pełni sprawny i je przegrywałem. Były co najmniej trzy starcia, które bym powtórzył i jeszcze raz wyszedł przygotowany w stu procentach. Nie mówię, że wszystko potoczyłoby się inaczej i wygrałbym te walki, ale chciałbym mieć taką możliwość.
Pierwszy pojedynek, który przychodzi mi do głowy to ten z Olivierem Aubin-Mercierem, czyli drugie starcie w turnieju PFL. Wyszedłem do niego pomimo uszkodzonego obrąbka barku. Walczyłem praktycznie bez prawej ręki. Ale wiedziałem, że jeśli nie wystąpię w drugim pojedynku turnieju, to wypadłbym z niego na stałe. Myślałem, że uda się jak przeboksować na blokadzie, ale finalnie przegrałem decyzją.
Marcin Held w MMA debiutował jako 17-latek w 2009 roku. Od tego czasu MMA zmieniło się nie do poznania.
Czy to były tylko kontuzje, czy jeszcze jakieś inne okoliczności jak dobór sparingpartnerów, miejsc na obozy, trenera?
Trochę tych pojedynków, niestety już przegrałem, ale raczej jedyną rzecz, którą bym zmienił to właśnie przygotowanie zdrowotne do starć. Nie wyszedłbym do niektórych walk z kontuzją. Chociaż stoczyłem jeden pojedynek z urazem z Mylesem Price’em i go wygrałem. Pamiętam, że miałem zerwane więzadło krzyżowe w kolanie, a i tak zawalczyłem.
Chociaż jest jeszcze jedna sytuacja, debiutowałem w UFC, walcząc w Mexico City, które jest położone na wysokości 2330 m n.p.m. Wiedziałem, że ważna jest aklimatyzacja. Przyjechałem trochę wcześniej, ale to i tak nie wystarczyło. W drugiej rundzie starcia z Diego Sanchezem zupełnie siadłem kondycyjnie i poniosłem porażkę.
Z perspektywy czasu na pewno kilka rzeczy można było zrobić lepiej, ale to nie były aż tak znaczące elementy.
A żałujesz, że nie dostałeś walki na KSW 100?
Może to nie jest żal, ale fajnie byłoby tam zawalczyć. Najbardziej odczułem to, gdy zjawiłem się na gali jako gość. Naprawdę rewelacyjnie było się tam znaleźć. KSW świetnie to rozreklamowało. Przyszło mnóstwo kibiców. Na samej gali też wszystko siadło, bo niemal wszystkie pojedynki zakończyły się przed czasem i były bardzo ciekawe.
Naprawdę rewelacyjna impreza. Na własnej skórze poczułem, jak ludzie żyją tym wydarzeniem. A przyszły tłumy. Spokojnie można to było nazwać godną setną rocznicą. Z drugiej strony, gdybym występował na gali, może nie poczułbym tak tego wydarzenia, bo byłbym skupiony na pojedynku. Więc nie ma jednak czego żałować. Świetnie bawiłem się na gali, bardzo mi się podobało, a teraz przyszedł czas, bym ja dał widowisko kibicom.
KSW 101 to ostatnia tegoroczna gala. Czy za rok o tej porze Marcin Held będzie mistrzem KSW?
Taki jest plan i będę skrupulatnie do niego dążył. Jak będzie, zobaczymy.
Ilu walk potrzebujesz, by sięgnąć po pas? Teraz Davy i następne w kolejności będzie starcie z mistrzem?
Chciałbym, żeby to był Davy, a później już starcie o mistrzowski pas, ale wydaje mi się i nawet uczciwe by było, jakbym teraz zmierzył się z Davym, później stoczył jeszcze jedną walkę z zawodnikiem z czołówki rankingu i później wyszedł do pojedynku o pas.
ROZMAWIAŁ SZYMON PIÓREK
WIĘCEJ O MMA:
- “Mamed jest unikatem. W skali KSW oraz UFC”. Daria Albers o gwiazdach MMA i ich mentalu
- YouTuber, który w debiucie w UFC… zawalczy o pas. Kim jest Kai Asakura?
- Mamed Chalidow to ktoś więcej, niż legenda KSW [KOMENTARZ]
Fot. Newspix