Reklama

Mioduski narzeka na negocjacje z polskimi klubami. „Nie było szans, byśmy mogli się dogadać”

Mikołaj Wawrzyniak

Opracowanie:Mikołaj Wawrzyniak

05 grudnia 2024, 19:25 • 2 min czytania

Choć zdecydowana większość ostatnich transferów Legii pochodzi spoza granic naszego kraju, to jednak Wojskowi regularnie monitorują rynek wewnętrzny w poszukiwaniu wzmocnień swojego składu. Jak przyznaje w rozmowie dla Goal.pl Dariusz Mioduski, negocjacje z polskimi ekipami bywają często niesamowicie trudne, zwłaszcza w przypadku klubów, które są własnością miasta.

Mioduski narzeka na negocjacje z polskimi klubami. „Nie było szans, byśmy mogli się dogadać”

Legia chętnie sięga po zawodników z rodzimej ligi. W ostatnich latach na Łazienkowską trafili m.in. Slisz czy Chodyna, a z obcokrajowców Carlitos.

Reklama

Jednak negocjacje z polskimi drużynami nie należą do łatwych. Część z nich stanowi własność miasta, które to zasila budżet klubowy. W efekcie włodarze takiego zespołu nie muszą odczuwać nacisku sprzedaży ich najlepszych graczy do ligowych konkurentów, gdyż nieustannie mogą liczyć na zastrzyk gotówki od miasta.

O wspomnianych problemach mówił w rozmowie dla Goal.pl prezes Legii, Dariusz Mioduski.

– Jest trochę tak, że rozmowy z klubami w Polsce są trudne, szczególnie jeśli chodzi o transfery polskich zawodników. I to nie jest kwestia wyłącznie Legii, a też innych czołowych zespołów w kraju, które natrafiają na opór. Jesteśmy gotowi płacić rynkowe pieniądze za takich piłkarzy, ale negocjacje zwykle są trudne. Klub finansowany ze środków publicznych robi często rzeczy, które są nieracjonalne ekonomicznie. Dlatego najlepszym rozwiązaniem byłoby pozyskanie do nich prywatnych inwestorów, bo to wymusiłoby stosowanie zdrowych zasad rynkowych – zaznaczył.

Mioduski odniósł się do negocjacji transferowych wewnątrz ligi, które w przeszłości zakończyły się sukcesem. Tak było m.in. z Carlitosem, który w lipcu 2018 roku przeniósł się do Wojskowych z Wisły Kraków.

– Z Carlitosem na transfer złożyło się kilka spraw – przede wszystkim to on chciał do nas przyjść, a my mieliśmy konkretną sytuację budżetową, która pozwalała nam zapłacić Wiśle dokładnie tyle, ile ostatecznie zapłaciliśmy. Gdyby trzeba było więcej, do transferu po prostu by nie doszło – podkreślił 60-latek.

– My kilkukrotnie podchodziliśmy pod zawodników z klubów grających w klubach miejskich i właściwie za wyjątkiem sytuacji, w których jest klauzula wykupu – tak mieliśmy ze Sliszem lub z Chodyną – nie było szans, byśmy mogli się dogadać. Zazwyczaj warunki postawione przez takie kluby są tak wysokie i nierynkowe, że to zamyka jakiekolwiek pole do rozmowy – podsumował Mioduski.

WIĘCEJ NA WESZŁO:

Fot. Newspix

Złośliwi powiedzą, że to brak talentu uniemożliwił mu występy na piłkarskich salonach. Rzekomo zbyt często sprawdzała się słynna opinia kibica Podbeskidzia, by „grać na Wawrzyniaka, bo jest cienki”. On pozostaje jednak przy tezie, że Wawrzyniak w polskiej piłce może być tylko jeden i nie śmiał odbierać tego zaszczytnego miana Panu Jakubowi. Kibicowsko najbliżej mu do Lecha Poznań, ale jest koneserem całej naszej kochanej Ekstraklasy do tego stopnia, że potrafi odróżnić Bergiera od Bejgera. Od czasów trenera Rijkaarda lubi napawać się grą Barcelony, choć z nią bywało różnie. W wolnych chwilach często sięga po kryminały, zwłaszcza niestraszny mu Mróz.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Ekstraklasa

Reklama
Reklama