Przejście Łukasza Zwolińskiego z Rakowa Częstochowa do Wisły Kraków było hitem transferowym I ligi i też liczb na miarę hitu od początku od niego oczekiwano. Doświadczony napastnik na początku nie spełniał tych nadziei. Długo zawodził, coraz mocniej go krytykowano, niektórzy pewnie nawet postawili już na nim krzyżyk. Coś jednak w końcu przeskoczyło mu w głowie i dziś Wisła ma drugiego snajpera co się zowie.
Zwoliński po pierwszych sześciu ligowych występach nie miał na koncie ani gola, ani asysty. Ani razu nie trafił też do siatki w pięciu pucharowych meczach (jego piętka z Club Brugge ostatecznie zakończyła się samobójem Jonasa Lietaerta). Często zbierał cięgi za nieoptymalne decyzje i brak skuteczności, zwłaszcza że w międzyczasie koncertowo spisywał się Angel Rodado.
Przełom nastąpił pod koniec września z Odrą Opole (5:0). Zwoliński zdobył dwie bramki, jedną wypracował i dalej już poszło. Ostatnich dziesięć meczów I ligi w jego wykonaniu to osiem goli i pięć asyst. Dziś ustrzelił trzeci w tym sezonie dublet, zapewniając bezcenne zwycięstwo nad bezpośrednim rywalem w walce o awans/baraże.
ŁKS zaczął w imponującym stylu. Wysoki, agresywny, skoordynowany pressing sprawiał, że Wisła miała problem, żeby w ogóle w zgrabny sposób wyjść z piłką ze swojej połowy. Goście od razu zaczęli mieć sytuacje i dość szybko udokumentowali udany początek. Wystarczył rzut rożny Dankowskiego, zgranie głową Feiertaga i dobry strzał głową Gulena.
Od tego momentu łodzianie się cofnęli, a gospodarze osiągnęli gigantyczną przewagę (73% posiadania piłki po pierwszej połowie). Długo jednak nic z tego nie wynikało, ewentualne zamieszanie powstawało tylko po przytomnych akcjach Mikulca. Dopiero po upływie dwóch kwadransów Wisła zaczęła wreszcie sprawdzać czujność Aleksandra Bobka, ale tak naprawdę jedynie mocny strzał Rodado z pola karnego był dla niego nieco większym wyzwaniem.
Niby ciągle coś się działo, tyle że nie chodziło o jakieś klarowne okazje, więc nic do sieci nie wpadało. Cóż, nie raz i nie dwa oglądaliśmy już taką Wisłę – czy to w obecnym sezonie, czy w poprzednich.
Po przerwie jednak Biała Gwiazda postarała się, abyśmy tym razem nie musieli w ten sposób podsumowywać całego meczu w jej wykonaniu. ŁKS został zepchnięty do jeszcze większej defensywy i w końcu coś musiało zacząć wpadać. A że teraz najczęściej wpada Zwolińskiemu, tym razem również nie było inaczej.
Pierwszy gol to jeszcze sporo farta. Tamas Kiss w końcu dobrze dośrodkował ze stałego fragmentu, Alan Uryga zagrał głową, a Zwoliński na dwa kontakty z najbliższej odległości doprowadził do wyrównania. W 90. minucie oglądaliśmy już wyłącznie piłkarski kunszt. Dający bardzo dobrą zmianę Kacper Duda miękką wrzutką odnalazł w polu karnym Zwolińskiego, który pięknie przywalił z woleja i mógł zaprezentować publiczności swoje salto w ramach celebracji.
ŁKS do tego momentu w drugiej połowie mógł rozpamiętywać tylko jedną kontrę, zakończoną mocnym strzałem Pirulo odbitym przez Letkiewicza. Dopiero po utracie gola na 1:2 przyjezdni starali się mocniej ruszyć do przodu i nawet wypracowali sobie jedną szansę, ale Arasa źle przymierzył głową.
Odkąd Zwoliński się rozpędził, rozpędziła się cała Wisła. Wspomniany okres dziesięciu spotkań dał jej siedem zwycięstw, dwa remisy i jedną jedyną porażkę na stadionie Górnika Łęczna. Dzięki dzisiejszej wygranej podopieczni Mariusza Jopa wskoczyli do strefy barażowej na szóste miejsce. ŁKS natomiast już od czterech kolejek nie potrafi wywalczyć pełnej puli. Przypominają się problemy z początku sezonu.
Wisła Kraków – ŁKS Łódź 2:1 (0:1)
- 0:1 – Gulen 11′
- 1:1 – Zwoliński 61′
- 2:1 – Zwoliński 90′
Fot. Newspix