Najpierw było fantastycznie, potem fatalnie, na sam koniec jest całkiem, całkiem OK. Albo nawet lepiej niż OK. Niebywały mecz, zwariowany. Jeden z bardziej zwariowanych, jakie kiedykolwiek widzieliśmy, z zupełnie absurdalnym zakończeniem. Bo ten gol dla Polski – po złym dośrodkowaniu Grosickiego – był naprawdę absurdalny. Piłka została wepchnięta siłą woli. Tak się wydaje – nie sprytem, nie umiejętnościami, ale właśnie siłą woli.
Teraz ostatni krok. Wystarczy remis. Remisik. Jeden punkt. Tak niewiele. Rywalem będzie Irlandia, więc ten krok nie będzie łatwy – ale na pewno wykonalny. Trzeba zastrzec, że remis nie może być wyższy niż 1:1 – 2:2 czy 3:3 oznacza dla nas koszmar. Ale 0:0 czy 1:1 – idealnie.
Dzięki Bogu za ten remis w Glasgow. Naprawdę śmierdziało porażką, wręcz cuchnęło. I nagle ten uśmiech losu, który zmienia wszystko. Bo przecież to zupełnie co innego grać o jeden punkt i grać o trzy. To także co innego, gdy porażka zrzuca cię na trzecie miejsce (dające baraże), a nie na czwarte, oznaczające koniec marzeń. Dzięki Bogu tym bardziej, że… ta drużyna nie zasłużyła, by odpaść. W całych eliminacjach pokazywała się z pozytywnej strony. Owszem, wpadała w tarapaty, ale nigdy nie przynosiła wstydu. Przez lata znęcaliśmy się nad reprezentantami, którzy po prostu kompromitowali się na boisku – np. przegrywając bez walki 0:3 w Słowenii. Teraz czegoś takiego nam oszczędzono. W czasie każdego spotkania można było powiedzieć: robią wszystko, co mogą.
Dzisiaj zaczęło się bajecznie – od gola Lewandowskiego, zabójczo skutecznego – a potem… Potem też wszyscy grali dobrze. Znakomicie prezentował się Glik, ale to nic nowego. Znakomity był też Mączyński – a to już nowość. Krychowiak zagrywał z fantazją – tak, to też nowość. Piszczek przypominał starego Piszczka. Można było być zadowolonym. A te bramki… Takie, przed jakimi nie da się obronić. Nadzwyczajne strzały Szkotów. Nie po akcjach, w których popełnilibyśmy rażące błędy. Po prostu strzały, przed którymi nie ma obrony. Czasami się zdarzają.
Szkotom – tak chyba można powiedzieć – te gole przyszły dość łatwo. My biliśmy głową w mur. Raz, jeden, drugi. Na pewno nie błyszczeliśmy, zeszliśmy na niższy poziom niż w pierwszej połowie, ale wciąż było co najmniej poprawnie. I jeszcze ten moment, gdy Lewandowski po golu na 2:2 bierze piłkę i biegnie na środek boiska: jakby wierzył, że kolejne 20 sekund wystarczy, by wygrać 3:2. W sumie kto miałby wierzyć, jeśli nie on?
Nie wiemy, jak te eliminacje się zakończą. Ale wiemy jedno – Polacy harują na swój sukces. Jeśli ciężka praca zawsze jest nagrodzona, to wywalczą ten awans. W niedzielę święto.
Fot.FotoPyK