Reklama

Sto goli to za mało, 150 by się zdało! Święto “Lewego” i spacerek Barcelony

Kamil Warzocha

Autor:Kamil Warzocha

26 listopada 2024, 23:07 • 3 min czytania 8 komentarzy

Nie ma co się oszukiwać – akurat ten mecz Barcelony bardziej niż zwykle oglądaliśmy ze względu na Roberta Lewandowskiego. A właściwie na to, czego miał dokonać i co warto było zobaczyć na żywo. W “setce Roberta” jest co magicznego. Patrząc wyłącznie na dokonania klubowe, nie ma chyba piękniejszego jubileuszu w karierze Polaka niż ten. Nie ma, jeśli doceniamy osiągnięcie budowane na przestrzeni kilkunastu lat, które dzisiaj wybrzmiało w świecie futbolu jak nigdy wcześniej.

Sto goli to za mało, 150 by się zdało! Święto “Lewego” i spacerek Barcelony

Sto goli Lewandowskiego w Lidze Mistrzów. Jak, gdzie i kiedy?

Raczej było jasne, że Messiego i Ronaldo dogonić się nie da, ale podkreślić różnicę nad resztą strzelców w historycznym rankingu? Jak najbardziej. Ba, gdyby nie dwójka kosmitów, właśnie “Lewego” nazywalibyśmy absolutnym rekordzistą i warto to podkreślać na każdym kroku. To nie jest “klub 100” w lidze hiszpańskiej, reprezentacji czy na polu golfowym. To epokowe osiągnięcie w najlepszych rozgrywkach w Europie. Jeden z ostatecznych stempli, które mówią jasno, że ktoś jest wybitny albo najwybitniejszy.

Barcelona grała ze średniakiem ligi francuskiej, ale czy to naprawdę miało jakieś znaczenie? Nie, bo Robert zalicza genialny sezon i zdobywa bramki prawie jak na zawołanie. Niezależnie od tego, czy stoi przed nim bramkarz Brestu czy Bayernu. Jedyna różnica polega na tym, że… cóż, ten pierwszy postanowił dzisiaj ułatwić mu sprawę. Ledwo minęło 10 minut, a Polak już ustawiał piłkę na wapnie. Bizot (choć w tej sytuacji jak bizon, wybaczcie) wbił się w jego plecy z dużym impetem i nie dał arbitrowi wyboru. Jedenastka, gol, 1:0. Początkowy optymizm Brestu okraszony strzałami na bramkę Peni został szybko ugaszony, ale trudno było spodziewać się czegoś innego.

Groźby śmierci, żebractwo, uliczne areny. Droga Raphini z faweli do Barcelony

Reklama

Tylko że Barcelona, wbrew wielu pamiętnym meczom sprzed kilku tygodni, nie poszła za ciosem. Zamiast wcisnąć drugą i trzecią, żeby zamknąć mecz i włączyć tryb eco, męczyła się ze zdobyciem następnej bramki ponad godzinę. Miała okazje (patrz: główka Fermina albo strzały Raphinhi) i kontrolę, owszem, jednak ostatnie spotkanie z Celtą pokazało, że nawet wynik 2:0 nie może być żadną gwarancją. Zwłaszcza teraz, kiedy Barca złapała zadyszkę i gra bez Lamine’a Yamala, co jest aż nadto widoczne.

Na szczęście dla Hansiego Flicka tym razem obyło się bez niespodzianek, po tym jak Olmo w 66. minucie zabawił się w polu karnym Brestu i podwyższył prowadzenie. Później nikt ani nie wyleciał z boiska, ani nie popełnił kardynalnego błędu w tyłach. A gdy padł gol dla gości, za chwilę skasowała go chorągiewka sędziego.

Na dodatek “Lewy” stwierdził, że jedno trafienie z takim przeciwnikiem, szczególnie w życiowej dyspozycji, to jednak za mało. Dlatego, żeby nie gadali, że “Lewus umie tylko z karnych”, pokazał wszystkim napastnikom aspirującym do jego poziomu, jak powinno wykańczać się akcje w polu karnym na dwa kontakty. No i gdyby Fermin był w dzisiejszym starciu bardziej przytomny, Polak miałby do pakietu piękną asystę piętką. Ale to już dla tych, którzy chwytają się argumentu, że “drewniak nic nie kreuje”. O ile w ogóle tacy malkontenci jeszcze istnieją.

Z perspektywy samej Barcelony nie był to mecz z wartą zapamiętania historią. To trzeba było po prostu zagrać, odbębnić swoje i wrócić do domu. Każdy inny scenariusz niż dopisanie trzech punktów byłby kompromitacją. Z kolei dla Polaków to był oczywiście mecz-symbol, który trzeba zapisać sobie wyraźną czcionką w kalendarzu. 26 listopada 2024 roku, Barcelona kontra Brest, wielki dzień dla najlepszego napastnika w naszej historii. Najpierw setny gol w Lidze Mistrzów, a rzutem na taśmę trafienie nr 101. Radujmy się i podziwiajmy, póki możemy. Ten gość jest niemożliwy.

Barcelona – Stade Brestois 3:0 (1:0)

  • 1:0 – Lewandowski 10′
  • 2:0 – Olmo 66′
  • 3:0 – Lewandowski 93′

WIĘCEJ O WYCZYNIE ROBERTA LEWANDOWSKIEGO:

Fot. Newspix

Reklama

W Weszło od początku 2021 roku. Filolog z licencjatem i magister dziennikarstwa z rocznika 98’. Niespełniony piłkarz i kibic FC Barcelony, który wzorował się na Lionelu Messim. Gracz komputerowy (Fifa i Counter Strike on the top) oraz stały bywalec na siłowni. W przyszłości napisze książkę fabularną i nakręci film krótkometrażowy. Lubi podróżować i znajdować nowe zajawki, na przykład: teatr komedii, gra na gitarze, planszówki. W pracy najbardziej stawia na wywiady, felietony i historie, które wychodzą poza ramy weekendowej piłkarskiej łupanki. Ogląda przede wszystkim Ekstraklasę, a że mieszka we Wrocławiu (choć pochodzi z Chojnowa), najbliżej mu do dolnośląskiego futbolu. Regularnie pojawia się przed kamerami w programach “Liga Minus” i "Weszlopolscy".

Rozwiń

Najnowsze

Liga Mistrzów

Komentarze

8 komentarzy

Loading...