Reklama

Trela: Gwiazdy spoza radarów. Najlepsi piłkarze, którzy nie grali w kadrach młodzieżowych

Michał Trela

Autor:Michał Trela

18 listopada 2024, 10:40 • 11 min czytania 3 komentarze

Aż 88 procent z pięciuset najwyżej wycenianych obecnie piłkarzy świata grało w juniorskich reprezentacjach. Mimo szeroko zakrojonych poszukiwań talentów już wśród najmłodszych dzieci wciąż wszędzie na świecie zdarzają się jednak historie karier zrobionych okrężną drogą.

Trela: Gwiazdy spoza radarów. Najlepsi piłkarze, którzy nie grali w kadrach młodzieżowych

Raphinha grał w turniejach dzikich drużyn w okolicach Porto Alegre, ale nie przebił się na testach w Internacionalu i Gremio. Robin Gosens ze skautem, który go wypatrzył w meczu V ligi, rozmawiał, trzymając dłoń przy ustach, by nie wyczuł od niego alkoholu. Moises Caicedo po tygodniu musiał zakończyć testy w Mushuc Runa, bo nie miał pieniędzy na jedzenie. Deniz Undav już jako młody dorosły dorabiał, pracując w fabryce przy naprawie maszyn. Choć w futbolu wydaje się wielkie pieniądze na jak najwcześniejsze diagnozowanie talentów, nawet na najwyższym poziomie wciąż zdarzają się historie graczy, którzy umknęli radarom. Ich pierwszy kontakt z reprezentacyjnym futbolem nastąpił dopiero w wieku seniorskim.

W przerwach na mecze reprezentacji uwagę ogniskują pierwsze kadry narodowe, ale jednocześnie w każdym kraju setki młodych piłkarzy grupują się, by przywyknąć do atmosfery meczów międzypaństwowych. Od U16 wzwyż, w kolejnych kategoriach wiekowych trwa nieustanna selekcja. Federacje pilnują, by nikogo wartościowego nie przeoczyć. I zwykle to im się udaje. Biorąc pod uwagę, że w najstarszych młodzieżówkach, czyli w U21, grają już dorośli, mający nierzadko kilka sezonów doświadczeń w najwyższych ligach, na którymś etapie wieści o ich talencie muszą dojść do selekcjonerów. Zwłaszcza że nie próżnują także kluby i największe talenty często są już w najsilniejszych akademiach. Jan Bednarek pierwszy raz grał w reprezentacji Polski jako 14-latek, a nim zadebiutował w dorosłej kadrze, miał już na koncie 45 występów w drużynach młodzieżowych. Karol Linetty, Piotr Zieliński, Jakub Moder czy Sebastian Szymański także byli powoływani już do najmłodszych kategorii wiekowych. Przygniatająca większość zawodników ocierających się dziś o reprezentację Polski, już dla niej grała w kadrach młodzieżowych.

Dzieje się tak na całym świecie. Nawet zawodnicy, którzy szokująco młodo debiutują w seniorskiej reprezentacji i tak nie ominęli etapu gry w dziecięcych kadrach. Aż trudno uwierzyć, że Lamine Yamal, mający 17 lat i będący już rok po debiucie w seniorskiej reprezentacji Hiszpanii, jakoś i tak zdążył 21 razy zagrać w jej kadrach młodzieżowych. Jude Bellingham w kadrze Anglii też debiutował jako 17-latek, mając w nogach doświadczenie 26 międzypaństwowych meczów młodzieżowych (pierwsze rozgrywał jako 13-latek). Youssoufa Moukoko, gdy debiutował w reprezentacji Niemiec U16, miał 12 lat. Federacje, zwłaszcza w Europie, rzadko się mylą i o naprawdę wielkich talentach wiedzą niekiedy bardzo wcześnie.

PRZEOCZENI BRAZYLIJCZYCY

Widać to na liście 500 najbardziej wartościowych w tej chwili piłkarzy świata według Transfermarkt.de. Choć znajdują się na niej gracze z różnych zakątków, mający nierzadko pogmatwane historie rodzinne, lwią część łączą występy w kadrach młodzieżowych. 88% z dzisiejszej szeroko pojętej elity piłki nożnej jako nastolatkowie grało w meczach międzypaństwowych. Inaczej mówiąc, tylko 1 na 10 z tego grona, osiągnął wartość powyżej 20 milionów euro, mimo że za młodu nie uznawano go nawet przez moment za wyróżniający się w swoim kraju talent w roczniku. Te 12% jest jednak dowodem, że nawet zaglądający pod każdy kamień skauci czasem kogoś przeoczą.

Reklama

Najwięcej na liście późno dostrzeżonych talentów da się znaleźć graczy z Brazylii. To mało zaskakujące. Mowa o olbrzymim geograficznie i ludnościowo kraju, tradycyjnie bogatym w piłkarski talent, a jednocześnie wewnętrznie zróżnicowanym, zdecentralizowanym, futbolowo rządzonym czasem przez niejasne interesy i do tego trudnym do przemierzania. Niełatwo załapać się do grona najlepszych piłkarzy rocznika w takim kraju. Nawet jeśli całkiem dobrze gra się w piłkę. Jednocześnie przy marce, jaką na całym świecie mają zawodnicy z Brazylii, można dostać się do zawodowej piłki okrężną drogą, niekoniecznie przez największe kluby z najsilniejszych lig. Brazylijski rynek penetrują poławiacze pereł z całego świata, czy to zatrudnieni przez kluby, czy to opłacani przez agencje menedżerskie. Stosunkowo łatwo więc niezauważonym przez federację wypłynąć z kraju, a potem zrobić dużą karierę.

Najbardziej spektakularny jest przykład Raphinhii, w tej chwili czołowego brazylijskiego piłkarza, gwiazdy Barcelony, a co za tym idzie jednego z najlepszych graczy na świecie. W rodzimej lidze nie zdążył zagrać nigdy. Wychowując się na przedmieściach Porto Alegre, przepadł na testach w dwóch największych tamtejszych klubach. Do 20. roku życia grał w szkółce Avai, a jego pierwszym seniorskim klubem została portugalska Vitoria Guimaraes, bo na jednym z turniejów wypatrzył go Deco (dziś dyrektor sportowy Barcelony), sam przed laty niezauważony wypuszczony z ojczyzny. Tego typu historii w Kraju Kawy jest jednak więcej. W kadrach młodzieżowych nigdy nie grali m.in. Roberto Firmino, który jako 19-latek został wyciągnięty z II ligi przez Hoffenheim, Bremer, do momentu kontuzji ostoja defensywy Juventusu, Lucas Beraldo (PSG), Samu Lino (Atletico) czy Vanderson (Monaco). Obecnie wśród 500 najwyżej wycenianych piłkarzy świata jest aż 14 Brazylijczyków, którzy nie grali w ojczystych kadrach młodzieżowych.

MIGRACYJNE TRUDNOŚCI

Tego typu historie zdarzają się w całej Ameryce Południowej. Ekwadorczycy Moises Caicedo (Chelsea) i Willian Pacho (PSG) zostali dostrzeżeni już jako dorośli. Środkowy pomocnik pierwszą styczność z narodowymi barwami miał jako 19-latek, gdy po latach nieudanych prób w końcu przebił się do Independiente del Valle, czołowego klubu w kraju. Z tego samego miejsca ruszał w wielki świat stoper, który świetnie odnalazł się po tegorocznym transferze z Eintrachtu Frankfurt do Paryża. Federacja zaczęła go jednak powoływać, dopiero gdy grał już w Royalu Antwerpia i miał 22 lata. Argentyńczyk Guido Rodriguez z West Hamu, aktualny mistrz świata, nie przebił się w River Plate i nie był powoływany do kadr młodzieżowych. Został zaproszony dopiero do seniorskiej, po tym, jak dobrze odnalazł się w lidze meksykańskiej. Rodrigo De Paul z Atletico również wygrał ostatni mundial, choć federacja odkryła go dopiero jako 26-latka.

Te same problemy występują też w wielu federacjach afrykańskich, a do tego są spotęgowane kwestiami migracyjnymi. Wielu potencjalnych reprezentantów krajów z tego kontynentu wcale w nich się nie wychowuje. Podlegają systemom szkolenia państw, do których wyemigrowali ich rodzice i są uprawnieni, by reprezentować je jako dorośli. Często więc dopiero po osiągnięciu wieku seniora decydują się grać dla kraju pochodzenia, stąd w jego kadrach młodzieżowych nigdy się nie pojawiają. To przypadek Algierczyka Riyada Mahreza, co ciekawe, przeoczonego także przez federację francuską, Kongijczyka Yoane’a Wissy z Brentford, czy Beto z Evertonu, reprezentującego Gwineę Bissau, choć wychowanego w Portugalii. Zdarzają się też jednak klasyczne przeoczenia, jak w przypadku Kameruńczyka Andre Onany, który jako 14-latek wyjechał z ojczyzny do Barcelony, a w seniorskiej kadrze zagrał jako 20-latek, Burkińczyka Edmonda Tapsoby, grającego w kraju aż do 18. roku życia, ale powoływanego od razu do seniorskiej kadry czy Nigeryjczyka Victora Boniface’a, który pierwszą styczność z reprezentacyjną piłką miał w wieku 23 lat. Inna sprawa, że w przypadku wielu federacji afrykańskich trudno mówić o tak rozbudowanym systemie kadr młodzieżowych, jak ten znany z Europy.

Na Starym Kontynencie najczęstsze przeoczenia piłkarzy osiągających później sporą wartość zdarzały się w ostatnich latach w Anglii, gdzie przecież mocno postawiono na szkolenie młodzieży. Z jednej strony talenty wyłapywano wcześnie, co przekładało się na rezultaty kadr juniorskich. Z drugiej, przy sporej konkurencji w miejscowych klubach, często lokalni gracze mieli problem z przebiciem się. Gdy to się udawało, ich wartość natychmiast była windowana, przez co dziś na liście top 500 najbardziej wartościowych jest ich wielu. Do najbardziej spektakularnych przykładów takiej ścieżki zalicza się Ollie Watkins, który w Premier League zadebiutował dopiero w wieku 25 lat, rozegrawszy wcześniej 200 meczów na niższych poziomach zawodowych. Mając 26 lat, zadebiutował w reprezentacji Anglii. W tym samym wieku zaczął w niej grać również Jarrod Bowen z West Hamu, który mając 18 lat, kopał jeszcze w V lidze. Pokolenie wcześniej przykładem piłkarza, który przebijał się z samego dołu niezauważony przez nikogo, był Jamie Vardy. Ale historie Watkinsa, Bowena, Ivana Toneya (do 25. roku życia tylko 10 minut w Premier League, bez występu w kadrach młodzieżowych) pokazują, że i na Wyspach nie o każdym talencie federacja błyskawicznie się dowiaduje.

Reklama

NIEMIECKIE GWIAZDY Z ULICY

W pozostałych dużych piłkarskich nacjach Europy podobne przeoczenia zdarzają się rzadko, ale każda i tak zaliczyła takich kilka w ostatnich latach. W Niemczech furorę robi od roku Deniz Undav, skreślony przez akademię Werderu Brema, który przebijał się do Premier League, a potem do Ligi Mistrzów poprzez II ligę belgijską. Julian Nagelsmann powoływał też do kadry Chrisa Fuehricha, jego klubowego kolegę ze Stuttgartu, będącego jednym z najlepszych dryblerów w kraju, ale wypuszczonego przez sztaby młodzieżowe Bochum, Dortmundu i FC Koeln. Głośno było także o przypadku Robina Gosensa, w Niemczech grającego w ligach amatorskich, a uratowanego dla futbolu w Holandii. Podobnie Stefan Ortega z Manchesteru City, obecnie pierwszy raz będący na zgrupowaniu reprezentacji, który w Bundeslidze zadebiutował dopiero jako 28-latek. To i tak nieźle, bo Kevin Behrens z Wolfsburga, który zaliczył w kadrze epizod przed rokiem, w tym wieku grał jeszcze w IV lidze. Choć po niedostrzeżeniu talentu Miroslava Klosego 20 lat temu zapewniano w Niemczech, że dzięki nowemu systemowi szkolenia nie ukryje się już żaden talent, choćby narodził się w wiosce za górami, pojedyncze takie przypadki nie przestają się wydarzać.

We Włoszech zwraca uwagę historia Federico Gattiego z Juventusu, którego Luciano Spaletti zabrał na ostatnie Euro, choć w akademii Torino, gdzie się wychowywał, nie był uznawany za duży talent. W wieku 22 lat grał więc zaledwie w IV lidze, nie myśląc nawet o reprezentowaniu Włoch. Debiut w Serie A zanotował dopiero jako 24-latek. System alarmowania o uzdolnionych piłkarzach nie zadziałał też na Półwyspie Apenińskim w przypadku Guglielmo Vicario, pierwszego bramkarza Tottenhamu i trzykrotnego reprezentanta Włoch, który wyściubił nos poza niższe ligi dopiero w wieku 24 lat. Dwa sezony w Empoli wystarczyły, by trafił do najlepszej ligi świata i wywalczył status numeru jeden w klubie z Londynu.

Pojedyncze wpadki zdarzają się też krajom, które słyną z doskonałego szkolenia. Wydaje się, że Clairefontaine jest niemal nieomylna i bardzo trudno znaleźć przykłady graczy, którzy zrobili wielkie kariery, choć we Francji nikt o nich nie wiedział. Tyczy się to zarówno tych, którzy jako seniorzy reprezentują Francję, jak i tych wybierających kraje pochodzenia. Ona też jednak nie doceniła skali możliwości N’golo Kante. A w Realu Madryt gra dziś kolejny reprezentant Francji, który nawet nie liznął jej kadr młodzieżowych. Ferland Mendy dopiero w wieku 12 lat otrzymał tamtejsze obywatelstwo, a jako nastolatek zmagał się z poważnymi problemami zdrowotnymi. Pod pierwszym powołaniem, jakie otrzymał od francuskiej federacji, podpisał się więc już Didier Deschamps, gdy boczny obrońca miał 23 lata.

MALI TEŻ SIĘ MYLĄ

O niedocenionym talencie można też mówić w przypadku Robina Le Normanda, tegorocznego mistrza Europy z Hiszpanią, który wychował się w Breście. Nie widziano w nim jednak przyszłego elitarnego piłkarza, w przeciwieństwie do Aymerica Laporte’a, który przeszedł podobną drogę i jako senior grał dla Hiszpanii. On jednak wcześniej przeszło 40 razy wystąpił we francuskich kadrach młodzieżowych. Hiszpanie też doświadczyli jednak porównywalnych przypadków. David Raya, bramkarz Arsenalu i tegoroczny mistrz Europy, uwagę federacji pierwszy raz przykuł jako 27-latek. To, że już jako junior wyjechał do akademii Blackburn i całą karierę spędził na Wyspach, sprawiło, że w ojczyźnie długo nie był zauważany.

O tego typu historie trudniej w małych krajach, w których wszyscy znają wszystkich. Po Portugalczykach trafiających do Ekstraklasy łatwo zauważyć, że niemal każdy piłkarz grał w tamtejszych młodzieżówkach. Taki Tomas Podstawski, były gracz Pogoni czy Ruchu, był ich prawdziwym weteranem. Nawet tam zdarzyła się jednak historia dużej kariery startującej z dala od radarów. Matheus Nunes z Manchesteru City przeprowadził się do tego kraju z Brazylii w wieku 12 lat. Grał w lokalnym VI-ligowym klubie i dorabiał jako nastolatek w piekarni ojca chrzestnego. Musiała minąć dekada, nim trafił do portugalskiej elity, a dobre występy w Sportingu zaowocowały transferem na Wyspy. U Pepa Guardioli jest rezerwowym, ale byle kto nie rozegrałby w Manchesterze przeszło 40 meczów. Nie uzbierałby też 16 meczów w reprezentacji Portugalii.

Za piłkarza, którego talent został przeoczony przez Holendrów, uchodził przez lata Wout Weghorst, ale nawet on zdążył zaliczyć epizod w kadrze U21. Z obecnie liczących się piłkarzy Oranje w drużynach juniorskich nigdy nie grał Jerdy Schouten z PSV Eindhoven. Choć szkolił się w akademii ADO Den Haag, nie uznawano go za dość utalentowanego, by jeździć na zgrupowania kadry. Regularnie w Eredivisie zaczął grać, mając 21 lat, a pozycję w holenderskiej piłce wyrobił sobie dopiero po transferze do Bolonii. O ile w kraju takim, jak Holandia, wydaje się, że można wśród wielu talentów nie dostrzec pracowitego rzemieślnika, o tyle pozornie dziwi, że gruziński król strzelców Euro 2024 zaczął grać dla tego kraju dopiero jako senior. W kaukaskim kraju talentów nie ma przecież aż tak wiele, by przeoczyć Georgesa Mikautadzego. Tu jednak kluczową rolę odegrała historia rodzinna. Napastnik wychował się w Lyonie, gdzie przyszedł na świat i to francuski selekcjoner Willy Sagnol wysłał mu pierwsze powołanie do reprezentacji Gruzji.

WCZESNE WYŁAWIANIE PZPN-U

Polska wygląda na tym tle na kraj, w którym federacja raczej kontroluje wzrost talentów. Najbardziej znanym obecnym polskim piłkarzem, który nie grał dla kraju na szczeblach juniorskich, jest Matty Cash. On jednak dopiero jako dorosły dostał polskie obywatelstwo. Przy czym trzeba zaznaczyć, że Robert Lewandowski pierwszy raz zagrał w reprezentacji stosunkowo późno, bo mając niespełna 20 lat i już status króla strzelców I ligi. Z obecnie powoływanych do kadry piłkarzy na szczeblach juniorskich nie grał w niej jedynie Michael Ameyaw. Nawet wychowani za granicą Polacy zwykle są łowieni w miarę wcześnie. Nicola Zalewski debiutował w polskich barwach jako 15-latek, a Max Oyedele był trzy lata starszy.

Na liście największych nazwisk bez występów w kadrach młodzieżowych próżno dziś szukać wielkich gwiazd. Do najgłośniejszych postaci należą Albert Posiadała z Molde, Damian Michalski z Greuthera Fuerth, Daniel Bielica z NAC Breda, Dominik Hładun z Zagłębia Lubin, Rafał Augustyniak z Legii, czy Patryk Makuch z Rakowa Częstochowa. Trudno jednak jednoznacznie powiedzieć, czy to powód do radości. Naturalnie znakomicie, że PZPN raczej nie przegapiał w ostatniej dekadzie naprawdę wielkich talentów i praktycznie wszystkich z potencjałem reprezentacyjnym namierzył już za młodu. Może to jednak również oznaczać, że talentów jest na tyle niewiele, że gdy już jakiś się pojawi, nie sposób go nie dostrzec. Albo, co gorsze, talentów nie brakuje, ale te, których federacja nie dostrzeże, nie mają takiej ścieżki przebicia okrężną drogą jak młodzi Brazylijczycy. I nikt o nich nigdy nie usłyszy.

fot. Newspix.pl

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

Komentarze

3 komentarze

Loading...