Gdyby Kylian Mbappe nie spalił sytuacji, gdy VAR odwołał jego bramkę. Albo gdyby trafił wtedy, kiedy akurat dobrze wkleił się w linię obrony. Gdyby Jude Bellingham odpowiednio ułożył stopę. Gdyby Ferland Mendy się nie zagapił. Gdyby, gdyby, gdyby – tak można podsumować El Clasico w wykonaniu Realu. A Barcelona? Ona nie gdybała. Po prostu zrobiła swoje, w wielkim stylu. Tak jak to ma w zwyczaju w tym sezonie.
***
Gdy Carlo Ancelotti przed dzisiejszym El Clásico opowiadał na konferencji prasowej, że ma plan na Barcelonę, niektórzy kibice Realu pisali w social mediach: „Nie wiem, czy on obiecuje, czy grozi” i zastanawiali, kto powinien się tego planu obawiać – Duma Katalonii czy Królewscy. Bo i faktycznie, eksperymenty Carletto z przeszłości w ważnych meczach kończyły się źle. Dziś jednak Włoch niczym ostatecznie nie zaskoczył… i wyglądało na to, że to dla Realu dobrze.
Bo Królewscy w pierwszej połowie zagrali naprawdę nieźle. Oficjalne statystyki – głównie za sprawą ofsajdów, na które regularnie łapał się zwłaszcza Kylian Mbappe – może tego nie oddawały, ale to gospodarze przeważali. Byli świetnie zorganizowani w tyłach, dobrze utrudniali życie Yamalowi, Raphinhi i Lewandowskiemu. Mieli przewagę w środku. Umiejętnie i szybko przechodzili do ataku.
Brakowało tylko bramki.
Bo a to Mbappe spalił. A z kolei Jude Bellingham nie trafił czysto w piłkę i jego strzał znakomicie wybronił Iñaki Peña (choć w tej sytuacji najpewniej też był ofsajd). A to zabrakło minimalnie lepiej wymierzonego ostatniego podania. Gdyby któreś z powyższych stwierdzeń brzmiało inaczej, kto wie, jak ostatecznie potoczyłby się ten mecz. Barcelona miała w tym okresie nieco szczęścia, ale też bardzo dobrze kontrolowała poczynania Realu. Owszem, może była zaskoczona naporem rywala, ale nie dała się zastraszyć.
I kibice gospodarzy mogli tylko gdybać, czy aby nie powinni prowadzić. Bo pewnie powinni. Na przerwę – po jednej z najlepszych połów w tym sezonie – ich piłkarze schodzili jednak z bezbramkowym remisem.
***
A po tych piętnastu minutach to był już zupełnie inny mecz. Królewscy pokazali bowiem swoją złą twarz, jaką częściej można było oglądać w ostatnich tygodniach. Najpierw w obronie zagapił się Ferland Mendy i złamał linię spalonego. Potem Robert Lewandowski był kompletnie bez krycia przy wrzutce. A od tego momentu w poczynaniach gospodarzy w tyłach było już tylko jedno: chaos. Sam Polak mógł strzelić cztery gole, a ostatecznie kolejne trafienia wrzucili Lamine Yamal i Raphinha.
❗ROBERT LEWANDOWSKI❗
Polak przejmuje kontrolę w El Clasico! Dwa gole w ciągu dwóch minut! 🔥
📺 Mecz trwa w CANAL+ SPORT i CANAL+ online: https://t.co/ik350vSDTE pic.twitter.com/V5PvjqZvvi
— CANAL+ SPORT (@CANALPLUS_SPORT) October 26, 2024
W pewnym sensie Barcelona zagrała dziś jak… Real Madryt.
W pierwszej połowie przeczekała napór rywala i szukała swoich szans. Znalazła kilka, żadnej stuprocentowej, ale Lewy czy Yamal mieli swoje okazje. Nie skorzystali, ale też trudno było ich za to obwiniać. W drugiej w końcu otworzyli wynik. A gdy to zrobili, to już rywala nie wypuścili. Królewscy wygrywali tak choćby wielkie finały – jak z Borussią Dortmund kilka miesięcy temu – czy część z poprzednich Klasyków. Teraz zrobiła to Barcelona.
Zginąć od własnej broni i to na swoim stadionie? To musi zaboleć.
***
Odpowiedzialnym za to upokorzenie Królewskich jest jednak tak naprawdę jeden człowiek: Hansi Flick. Niemiec kompletnie odmienił oblicze Barcelony. Z Roberta Lewandowskiego znów zrobił maszynę do strzelania goli, a przecież Polak w zeszłym sezonie wydawał się momentami zmierzać w stronę emerytury. Raphinhę odkrył dla kibiców na nowo, bo Brazylijczyk przed Flickiem może i miał przebłyski, ale przeplatane fatalnymi zagraniami i meczami. Jeszcze bardziej rozwinął Yamala. Zaufał Marcowi Casadó. Wzmocnił defensywę.
Wszystko w jego Barcelonie po prostu gra, śpiewa, tańczy i, co najważniejsze, wygrywa.
Obecna Duma Katalonii to Hansi-ball w pełni. Atakuje. Szuka przestrzeni. Momentami wolniej wymienia piłkę, ale jest w każdej chwili gotowa jednym zagraniem przejść do przodu. I zupełnie, ale to zupełnie nie kalkuluje. Nie ma tu gdybania, nie ma strachu przed tym, że można zagrać źle. Bo jak już się zagra, to po prostu trzeba to naprawić i poszukać kolejnej szansy. Co w tej ekipie za to jest? Niesamowita pewność. I znów: to coś, co normalnie charakteryzuje Real Madryt, gdy przychodzi do grania o najwyższe cele. Tym razem to jednak piłkarze Barcelony wiedzą, że mogą wygrać każdy mecz, z każdym rywalem.
Flick zrobił z tej ekipy potwora. Ostatni raz gra Barcy mogła tak cieszyć jej fanów dekadę temu, gdy zakończyło się to zdobyciem trypletu. Potem było jeszcze wiele trofeów, ale nigdy już nie okraszonych takim stylem, taką przebojowością, chęcią nie tylko wygrania, ale też udowodnienia rywalowi swego. Przecież gdyby ten mecz potrwał jeszcze 20 minut, całkiem możliwe, że podopieczni Niemca biegaliby nadal za piłką, chcąc zdobyć piątą, szóstą czy siódmą bramkę.
Nie potrafił tego wpoić w Barcę Xavi, nie umieli też Ronald Koeman, Ernesto Valverde czy Quique Setien. Flick zrobił to z miejsca.
***
Detale są w sporcie decydujące. Czasem wszystko ostatecznie zależy od odrobiny szczęścia – tak. Ale szczęściu można pomóc, a ono często uśmiecha się do ciebie wtedy, gdy po prostu grasz dobrze. Dlatego Real – w tym sezonie na ogół co najwyżej średni, łamane przez kiepski – szczęścia nie miał i Kylian Mbappe znalazł się na minimalnym spalonym, kiedy w okolicach 30. minuty trafiał do siatki. Z kolei Barcelona – na ogół fantastyczna – trafiła już przy pierwszej doskonałej okazji i VAR nie miał czego anulować, bo zaspał Ferland Mendy, łamiąc linię.
Szczęście? Trochę tak. Ale przede wszystkim błąd z jednej strony i brak tego samego błędu z drugiej. Lub, patrząc inaczej: znakomite ustawienie Roberta Lewandowskiego i złe Kyliana Mbappe. Po stronie Barcy dwa plusy, po stronie Realu dwa minusy.
I taki wynik tego równania nie dziwi. Barcelona Flicka chwili funkcjonuje jak wynalazek najlepszego mechanika. Hansi ją wymyślił, rozrysował, a potem zbudował i naoliwił. Zadbał o wszystkie – no właśnie – detale. I tak, czasem coś zawiedzie – dlatego na przykład Bayern był w stanie na chwilę wyrównać w meczu Ligi Mistrzów w środku tygodnia – ale co z tego, skoro machina się nie zacina i nadal pracuje na najwyższych obrotach? Możesz sypać w nią piachem, wyciągać śrubki, ale Flick ma pod ręką i szczoteczkę, i części zastępcze, i zapas oleju, na którym pewnie jeszcze długo to wszystko pociągnie. A kto wie, czy w międzyczasie nie wymyśli sposobu, by nawet swój wynalazek ulepszyć.
KOLEJNY GOL BARCY! Raphinha dobija Real i ostatecznie goście wygrywają 4:0! 🔥
📺 Studio pomeczowe już za chwilę w CANAL+ SPORT i CANAL+ online: https://t.co/j5YTlwrbwy pic.twitter.com/Q9NkJoUWfa
— CANAL+ SPORT (@CANALPLUS_SPORT) October 26, 2024
Na dziś tak to właśnie wygląda. Jeśli rywal popełni najmniejszy błąd – Barcelona go skarci. Real przez 50. minut grał mecz na poziomie, a potem jego defensywa zawiodła jeden jedyny raz. I tyle wystarczyło, by Katalończycy z miejsca to wykorzystali. Jeden moment, chwila nieuwagi, ale mecz właściwie był już przesądzony. A to w przypadku spotkań z Królewskimi wcale nie tak oczywiste. Możliwe, że fani innego zespołu po końcowym gwizdku musieliby zastanawiać się „co by było, gdyby Lewandowski nie spudłował w tej trzeciej sytuacji”, bo Real dokonałby remontady. Tak się to przecież skończyło we wtorek, gdy Borussia mogła prowadzić 3:2, a po chwili już przegrywała.
Ale kibice Barcelony? O nie, oni nie muszą. U nich nie ma gdybania. U nich jest tylko radość.
Bo ta ekipa też nie ma zamiaru gdybać. Ona chce jednego – wygrywać.
SEBASTIAN WARZECHA
WIĘCEJ O EL CLASICO NA WESZŁO:
- Wielki mecz Lewandowskiego. Real upokorzony w Madrycie
- Panie Kylianie, co to było? [NOTY REALU]
- Lewandowski upadał i cierpiał. A potem pokazał, że jest kozakiem [NOTY BARCELONY]
Fot. Newspix