Chcielibyśmy w pierwszej kolejności mówić o tym, jak piłkarz fajnie kopnął piłkę. Chcielibyśmy podebatować, który trener lepiej ustawił zespół albo dlaczego spadkowiczem będzie Korona Kielce. Ale często, zdecydowanie za często, wyobrażenia o zdrowej piłkarskiej dyskusji niweczy taki gość jak Daniel Stefański i fachowcy mu podobni. To nie nowość, zdążyliśmy się do tego przyzwyczaić, ale ile jeszcze trzeba okazów niekonsekwencji, żeby w tym towarzystwie wreszcie spięli tyłki i przestali losować najważniejsze decyzje sędziowskie?
Chodzi o sytuację z 15. minuty. Mamla wychodzi z bramki, chce piąstkować piłkę, ale zamiast futbolówki obija czaszkę Frana Alvareza. Niby spoko, nic się przecież nie łamie, Hiszpan trochę poleżał i potrzebował pomocy, ale nie musiał jechać do szpitala. Wszystko w porządku, gramy dalej! Twarde chłopy, to i podwórkowe zasady. Tylko jak nam wiadomo, to nie Fame MMA, a mecz piłkarski, w którym za takie wejścia arbiter powinien wskazywać na wapno.
I nie, nie bierzemy sobie tego z kapelusza, bo przecież podobne przypadki w Ekstraklasie były już karane. To znaczy: nie wszystkie, dlatego zaczęliśmy wątpić, czy z miesiąca na miesiąc jakiś sprytny skrzat nie zakrada się do biur PZPN-u i nie mąci w przepisach. Raz kiks bramkarza i kasacja rywala oznacza konsekwencje, innym razem niekoniecznie. Ludzie, zdecydujcie się.
A wiecie, co jest najlepsze? Gdy Widzew grał ze Śląskiem, Gikiewicz za wejście w rywala z mniejszym impetem, w bardzo podobnej sytuacji, zarobił dla WKS-u rzut karny. Skoro tam uznajemy prawidłową decyzję sędziego, tu musimy powiedzieć: halo, Widzew został okradziony.
Widzew Łódź 0:1 Korona Kielce
Ale, żeby nie było, Widzew okradał też sam siebie. Niedługo po tym zajściu Cybulski wychodził sam na sam z bramkarzem, ale strzelił tak źle, jakby to on kilka minut wcześniej dostał w łeb. Pomysł miał dobry, celował po długim słupku, tylko że wykonanie było na szkolną jedynkę. Tak jak zresztą dobitka Dalmau po drugiej stronie boiska, który mógł skorzystać z jeszcze szerszego uśmiechu losu i wbić piłkę do pustej bramki, ale zaplątał się o własne nogi i wzbogacił filmową bibliotekę “Out of Context Ekstraklasa”.
Patrząc na całokształt tego spotkania, to jednak Widzew zrobił więcej, żeby mecz wygrać. Podopieczni trenera Myśliwca mieli mnóstwo tzw. pół-okazji, gdy wydawało się, że ostatnie dobre podanie, lepsze strącenie piłki głową czy jeden ostatni drybling zrobi kluczową różnicę. O tym mówił szkoleniowiec Widzewa po ostatniej kolejce: “Potrzebujemy więcej konkretów w polu karnym”. Coś w tym jest, ten problem się powtarza. Łodzianom nie zarzucimy, że nie grają ofensywnej i intensywnej piłki, nie, tu naprawdę wiele się zgadza, ale za rzadko piłkarzom na przedzie odpala się instynkt killera. Z drugiej strony może tak po prostu musi być? Nie licząc Rondicia, trudno spodziewać się po którymś z zawodników Widzewa, że będzie dawał liczby co jedno, dwa spotkania. I to, tak jak dziś, zemściło się.
Jakbyśmy ich nie tłumaczyli, cóż, łodzianie dali ciała. Mieli przewagę, mieli Koronę na widelcu, ale coś niedobrego zadziało się w drodze do puenty z biegiem drugiej połowy. Już zaczęliśmy myśleć, że skoro Widzew nie daje rady wyjść z wyniku 0:0, nie zrobi tego nikt. Że Korona, która po zejściu Fornalczyka zmniejszyła liczbę wycieczek w pole karne Gikiewicza o jakieś 50%, nie ukarze rywala za nieskuteczność, bo zwyczajnie nie ma takiej mocy. A tu proszę – Błanik robi rajd, Shehu faluje go w newralgicznym miejscu na 20. metrze, piłka z rzutu wolnego odbija się od Kerka i utrudnia sprawę bramkarzowi, aż wreszcie Nagamatsu naprawia błąd Dalmau z pierwszej połowy. To był bardzo niefortunny ciąg zdarzeń dla Widzewa, który najpierw mógł zatrzymać Shehu, a później w ramach lepszej interwencji w bok, nie w przód, Gikiewicz.
A zatem Widzew kończy ten mecz z okrągłym zerem. Zero goli, zero punktów i zero przekonania po naszej stronie, że gdyby to spotkanie potrwało 90 minut dłużej, gospodarze wcisnęliby jakiegoś gola. Może jedynie Żyro zdążyłby jeszcze raz groźnie uderzyć z dystansu, może trochę lepiej, ale nie na tyle, żeby wyręczyć bardziej do tego predysponowanych kolegów. Tak czy siak, zawiedli wszyscy, a Korona przy odrobinie szczęścia (brak rzutu karnego po faulu na Alvarezie, nieskuteczność Widzewa i drugi uśmiech losu przy dobitce) zapewne zaskoczyła sama siebie, wygrywając pierwszą wyjazdową kolejkę w tym sezonie. Zasłużenie, rzecz jasna. Zapowiadało się na 0:0, ale kielczanie wykorzystali fakt, że piłkarze z Łodzi momentami zachowywali się jak fajtłapy. Brawa, to też trzeba umieć.
Zmiany:
Legenda
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Janczyk z Kopenhagi: Białostockie środowisko miało rację, na całej długości
- Co za wieczór w uniwersum polskiej piłki! Jagiellonia szokuje Kopenhagę
- Legia rzetelna, odpowiedzialna, rozsądna i… zwycięska!
- Kulesza dla Weszło: Nie miałem przyjacielskich relacji z poprzednią władzą
Fot. Newspix