W tym roku stukną serii FIFA dwie dekady – to znaczy, my wiemy, że jest to nieco naciągane, bo FIFA wystartowała wcześniej, ale umówmy się: wersja z 96 i przejście w trójwymiar to faktyczny początek serii, jaką znamy. Ruszenie z kopyta, a nie przystawki, przedbiegi, tylko wjazd na szczyt. Jak przez te lata zmieniała się FIFA? Co pamiętamy z kolejnych edycji? Które były najlepsze, które zgraliśmy do porysowanego CD, które rozczarowały, a które są niedoceniane? Zapraszamy.
Nutka barwnej historii: na pierwszej okładce FIFA pojawił się Piotrek Świerczewski. Takie jaja.
FIFA 96
Czy tylko według nas ta FIFA miała przepiękne menusy?
“Drogie CD Action. Mój ojciec od pięciu lat gra w FIFA96, zawsze Polską. Zapisuje wszystkie wyniki w zeszycie i gra po kilka godzin dziennie. Co mam zrobić?” – z nieznanych przyczyn gdzieś w odmętach pamięci utkwił nam taki list. List rozpaczliwy, nieco nawet patologiczny, ale też ujawniający moc FIFA96.
To była rewolucja. Ludzie pykali w tym samym czasie w Sensible Soccer, gdzie za futbolówkę robiły dwa piksele, a tu Virtual Stadium, pełne 3d, mecz jak z telewizora. Oczywiście, dzisiaj pewnie się śmiejecie z grafiki, ale dla nas, właśnie przesiadających się z gier takich jak Contra albo Lotus, to był inny świat. Skok w czasie. Przejście z epoki brązu do epoki podróży międzygwiezdnych.
Rewolucja, ale co najważniejsze – nie tylko graficzna. Najlepsza oprawa zawsze była wyznacznikiem marki, ale nigdy nie jest wyznacznikiem dobrej gry. Ale FIFA96 była też miodna, miała jak na tamte czasy naprawdę fajną mechanikę.
FIFA97
Wyrodne dziecię serii. Po znakomitej 96, takie coś? Nie, po prostu nie. Każdy popełnia błędy i EA Sports tutaj właśnie go popełniło. Toporna, schematyczna. Niby pamiętamy, jak ciął w nią posiadający najpotężniejszy komputer w rodzinie kuzyn, ale najbardziej zapadło nam w pamięć, że sterowani przez komputer piłkarze zachowywali się po prostu kuriozalnie. FIFA zawsze stawiała sobie za cel stworzenie złudzenie meczu, tutaj tego nie było.
Ale było granie na hali. Jak jeszcze bodaj tylko w 98.
FIFA 98: Road to World Cup
Klasyk. Hit. Gra, którą pamiętacie wszyscy. Równie dobrze, jak tę piosenkę, wdrukowaną w pamięć całego pokolenia graczy (ogółem muzyka w tej części kładła na matę):
Jak teraz o tym myślimy, to cholernie dziwne, że najbardziej gloryfikowanym trybem gry, prawdziwym clue, są eliminacje. Eliminacje do MŚ jako to najważniejsze, a bez finałów! No, coś zabawnego jednak. Nieważne jednak, bo rozgrywka była po prostu super. FIFA 97 została wytarta z pamięci, a EA Sports wypuściło taki produkt, który po prostu niszczył. Szczerze przyznamy – nawet dziś czasem wracamy do tej wersji i ciągle potrafi wciągnąć. Wtedy natomiast była katowana dniami i nocami, najlepsza.
Nie była produktem kompletnym, bo tryby z perspektywy nie są aż takie ciekawe. Również rozgrywki klubowe potraktowane chyba jednak po macoszemu. Niemniej jednak i tak największy problem jaki mamy dziś z tą grą jest taki, że wygrywamy ją nawet Wyspami Salomona – tak po setkach godzin jesteśmy w nią dobrzy.
Deserem była “mundialówka”, która okazała się nie tylko smakowitym deserem, ale całkiem konkretnym pełnoprawnym daniem. Udana pozycja rozwijająca Road to World Cup w odpowiedni sposób.
FIFA 99
Według nas bardzo niedoceniana. Znowu soundtrack w pół sekundy przenoszący cię do gry:
Uważamy, że to było świetne piłkarskie arcade, dające coś zupełnie innego niż wersja z 98. I to bardzo dobre – miałeś faktycznie dwie różne gry, a nie kontynuację z nieco uaktualnionymi składami, co wyrzucano serii później. Co pamiętamy: ciekawe dryblingi, możliwość przeskoczenia z piłką nad robiącym wślizg piłkarzem (ale dawało to frajdy!). Możliwość zagrania “na Ledwonia”, bo bodajże pod klawiszem “Q” był faul. Wchodziłeś taktycznie, bez ceregieli – przerwanie akcji i zwykle od razu kartka. Ale nie za pierwszym razem, za pierwszym nie gwizdano nic.
Z Polski drużyn w grze – Amica i ŁKS. Graficznie wyjątkowo nam się wówczas podobała, szczególnie mecze… w śniegu. Tak po prostu mamy.
FIFA 2000
Nie ma to jak mody do gry. Takie wzbogacenia lubimy! Pod tym względem wersja 2000 bardzo żyła
Mieszane uczucia, mocno mieszane. Może dlatego, że od 2000, roku wyjątkowego, ludzie wymagali czegoś więcej? Czegoś wyjątkowego, przełomowego? Przełomu nie było, była tylko i aż solidna FIFA. Konkretny soundtrack, konkretne granie, wiele godzin zabawy, którą przedłużały na pewno polskim graczom liczne mody, których efekt możecie ujrzeć powyżej. W oryginalnej wersji był tylko Widzew, a taki aktualny, że grał w nim Koniarek.
Aha, pytanie za milion: najprostszy sposób na strzelenie bramki? FIFA 2000 odpowiedziałaby, że przewrotka.
FIFA 2001
Pierwszy raz miernik siły strzału, dzisiejszy standard. Trzeba chyba powiedzieć – nareszcie. Tak jest, wreszcie mogłeś do siebie mieć pretensje, że spieprzyłeś sytuacje i wykopałeś piłkę w trybuny.
Pamiętamy, że ta wersja jeszcze bardziej rozwinęła skuteczność przewrotek, choć po 2000 wydawało się to już niemożliwe.
FIFA 2002
Magiczny rok. Orły Engela z awansem na mistrzostwa, a dwie gry FIFA z tym rocznikiem na okładce po prostu wyśmienite. Żyć nie umierać.
Przyznamy się bez bicia: FIFA 2002 zagrywaliśmy nawet mocniej, niż 98. Były ostrożne podchody pod poziom World Class, naprawdę wymagający w pierwszym zderzeniu. Było tworzenie lig prywatnych, transfery – oczywiście jeszcze w powijakach, ale już sprawiające frajdę.
Najbardziej jednak pamiętamy po prostu świetnie bawiącą rozgrywkę, czyli to, co najważniejsze. Model opierał się na prostopadłych piłkach do wybiegających na wolną pozycję zawodników, co uruchamiałeś odpowiednim klawiszem. Niby brzmi dość banalnie, ale działało i nie było wcale takie schematyczne. Lubiliśmy też dużą gamę wykończeń – pobić bramkarz sprytnym, lekkim dziubnięciem albo lobem sprawiało zawsze jakoś większą frajdę niż bomba po widłach.
FIFA World Cup 2002
Dwa słowa: ogniste strzały.
Wszyscy je pamiętamy, wszyscy pamiętamy też, że dla Polski takie potrafił wykonać Olisadebe i bodajże jeszcze Kałużny. W innych ekipach był szybki jak wiatr Owen, każdy miał swojego kozaka. Znowu cieszy nas, że nie były to popłuczyny po 2002, ale kompletnie nowa gra z własnym modelem rozgrywki. Postarano się, graficznie skok o klasę do przodu (kolorowa, efektowna, naprawdę świetna), a także bardziej techniczna – pamiętacie, że można było na boisku po prostu żonglować sobie piłkę? Fajny bajer. Była miodna, choć owszem, na wysokim poziomie trudności przeciwnik zmieniał się w defensywnego murarza, przebić się było bardzo ciężko. W grze z drugim człowiekiem jednak ten problem ginął, a zostawała kapitalna gra.
FIFA 2003
Pamiętamy, że wzbudziła więcej kontrowersji, niż Tomek Frankowski w bramce Wisły (sorry, takie były czasy, naprawdę tam go umieszczono). Albo ją kochano, albo ją nienawidzono. Naszym zdaniem nieco zrywała z betonową defensywą, a szła ku radosnej rozgrywce, co było plusem. Najbardziej jednak zapadły nam w pamięć rzuty wolne, które wreszcie były realnym zagrożeniem – kto wie, czy nawet nie za łatwo było strzelić gola.
Mieliśmy jeden osobliwy problem: nie potrafiliśmy skutecznie grać głową. Jak wcześniej miażdżyliśmy w tym elemencie, tak tutaj nie żarło. Jakbyśmy chcieli to jednak zapisać po stronie minusów gry, tak jednak musimy to zapisać po stronie minusów swoich.
FIFA 2004
FIFA 2004 to była taka gra, która z powodu kryzysu z kompem nie chodziła u nas, więc pomocą służyły korepetycje z fizyki. Słabe oceny sprawiały, że człowiek szedł się pouczyć do kumpla, a tam po 20 minutach rzucał zeszyt i odpalał FIFĘ. Dwie osoby na klawiaturze, to zawsze był mocny punkt FIFY, ta łatwość gry z kumplem, a tutaj wykorzystywaliśmy ten element w pełni. Nam się podobała, acz wkurwialiśmy setnie znajomego, bo piękne trafienia trzeba było uważnie obejrzeć, podczas gdy on już chciał grać dalej.
FIFA 2005
FIFA przestała być jedyną grą piłkarską na świecie. Na półki sklepowe wkroczył PES, powoli zaczął zbierać coraz szersze grono, ale gra EA Sports broniła się dzielnie. W wersji 2005 zmienił się gameplay, stał się mniej schematyczny, czuć było pewien powiew swobody, można było poklepać, postrzelać, bardziej się postarać. Do głosu zaczęły z kolei dochodzić pady, to była pierwsza FIFA dla której zrezygnowaliśmy z klawiatury. Dwie gałki, kilka klawiszy, oj znacząco poprawiła się rozgrywka.
FIFA 06
Ostatnia FIFA ery PlayStation 2. Pierwsza z serii tych, której numerek składa się z dwóch cyfr, a nie czterech. Czuć było, że zaraz zbliża się coś nowego, coś, co odmieni ten rynek. Już mówiło się, że Microsoft szykuje nową konsolę, nad kolejną plejką pracowało Sony. FIFA 06 bardzo umiliła oczekiwanie na coś nowego.
FIFA 07
No i pojawiła się. Grafika, jak na owe czasy, zwalała z nóg. Realizm, detale. Zwykle już w kwietniu, maju pojawiały się pierwsze screeny. To był powiew świeżości jak ciepły letni deszcz. Chciało się mieć tego Xboxa 360, bo na razie tylko na niego FIFA wyszła. Niestety, w wersji bardzo okrojonej. Ledwie siedem lig, z włoskiej był tylko Juventus. Bogactwo było na standardowych platformach, już wtedy nazywanych starą generacją. Szybko ten czas leciał.
FIFA 08
To wtedy to się zaczęło. Pamiętamy pierwsze napięcie, gdy rozpakowywało się nową konsolę. Pierwsze mecze, w końcu – pierwsze zmagania w multiplayerze. Po drugiej stronie, wyobrażaliśmy sobie, zawsze stał pięciolatek z Anglii, wyszczekany i głupi. Oj, jak chciało mu się złoić tyłek. W 08 pojawiła się opcja sterowania jednym tylko piłkarzem. Ciekawe doświadczenie, choć prawdziwe granie zaczynało się wtedy, gdy przychodzili kumple z browarem i jedzeniem. Z czasem młócenie w FIFĘ stało się punktem stałych biforów i afterów.
FIFA 09
Ten angielski pięciolatek, mimo roku więcej, dalej pięciolatkiem został. A FIFA szła do przodu. Pojawił się Live Season, pierwsze podrygi robiła Ultimate Team. A my? Dalej młóciliśmy w długie zimowe wieczory. Dochodziło do kłótni, przekrzykiwania się przy statystykach. Barcelona Guardioli jednocześnie rozwalała każdego, więc większe posiadanie piłki stało się czasem ważniejsze od wyniku. Moralne zwycięstwo. Choć nic nie dawało takiej satysfakcji jak – jak to mówi młodzież – masakracja przeciwnika.
FIFA 10
Tutaj Ultimate Team wystartował na dobre i rozpoczął na szczyt popularności rozgrywek. Kto grał w multiplayerze, ten po pierwsze skupiał się na UT. Konserwatyści dalej wybierali piwo, kumpli i mecze Real – Barcelona. Coraz jaśniejsze stawało się, że w tej grze przede wszystkim liczy się szybkość. Nie siła, nie technika, nie taktyka, lecz szybkość. Piłka na wolne pole, szybki skrzydłowi i żegnamy przeciwnika.
Ciekawostka: w sklepikach klubowych klubów ekstraklasy można było kupić dedykowane wersje na określone miasta. Lechowa okładka to prężący muskuły Robert Lewandowski, z kolei we Wrocławiu był to… Kamil Biliński.
FIFA 11
Jeszcze wcześniej przez kilka edycji wersje gry na Xboxa 360 i PlayStation 3 nazywane były next-genowymi, bo papierkiem lakmusowym było to, jak FIFA wygląda na pecetach. Od 2010 roku nastąpiła pełna przesiadka na nową generację, na komputerach pojawiła się dopracowana do granic możliwości grafika, ale i tak większość grała już na konsolach. W końcu można było zacząć sterować bramkarzem, EA zaczęła wchodzić w coraz większe szczegóły. To chyba wtedy też premiera FIFY stała się jedną z najważniejszych dat w sezonie piłkarskim. Kto chciał w to grać, musiał kupić zawczasu.
FIFA 12
Po kilku latach dopracowywania gry przyszła pora na małą rewolucję. Małą, bo choć widać było, że piłkarze troszeczkę inaczej się poruszają, częściej wchodzą w pojedynki siłowe, widać przewagę mięśniaków nad chucherkami, to i tak wciąż najważniejsza była szybkość. Do tego miłośnicy taktyki w końcu dostali możliwość pressingu całego zespołu. Marsz ku zwiększeniu realizmu wciąż trwał i choć wydawało się, że poprzednie edycje gry bardzo zbliżyły się do jak najwierniejszego oddania realnych zmagań, to “dwunastka” zmieniła to postrzeganie.
FIFA 13
Pamiętamy to uczucie, gdy wyszło demo. Borussia – Manchester. Pierwsze kopnięcia i… zwalenie z nóg. Jakie to szybkie! Jakie to wciągające! To chyba ta edycja, która zrobiła na nas największe wrażenie. Emocje, akcje od bramki do bramki. Wszystko co najlepsze. Oczywiście odbyło się to kosztem jeszcze ważniejszej roli szybkości, ale nikt na to nie zwracał uwagi, gdy można było pogrążyć kumpla. Nie chcemy wiedzieć, ile związków rozbiła ta gra, ale z czystym sercem trzeba powiedzieć – było warto.
FIFA 14
Gdybyśmy mieli powiedzieć, jaka to gra, na podstawie tego, co wykrzykiwano przy jej odpalaniu, musielibyśmy przyznać, że taka, w której górują farciarze, którym do tego pomagają sędziowie, a wszystkie bramki padają w najbardziej farciarski sposób – po rogu. No ale słyszeliśmy to przez jakiś rok, do momentu premiery kolejnej FIFY, więc była to kolejna edycja, która łączyła kolegów, a potem ich dzieliła. Było parę cichych dni w szkole, pracy i na osiedlu po największych, najbardziej zaciętych pojedynkach. Była to też ostatnia edycja gry, która ukazała się na PlayStation 2. Pożegnano zasłużoną staruszkę, witając jednocześnie nowy kombajn – PS4.
FIFA 15
Duży skok w grafice, zwłaszcza na XBOX-ie 360. Widać ciągnięcie za koszulkę przy powtórkach karnych. Spora była też poprawa grywalności, bramki są bardziej urozmaicone, choć najskuteczniejszym sposobem było zagranie do skrzydłowego, wejście w pole karne, ścięcie do środka i strzał. I najczęściej gol, zwłaszcza gdy rywal jest już podłamany. Wtedy wchodzi niemal wszystko. Oczywiście to sposób na absolutnych lamusów w tę grę, na tych lepszych trzeba bardziej pomyśleć, poprawić grę w obronie, przejście do kontrataku. Fajna, naprawdę fajna gra.