Reklama

ŁKS idzie w górę, a Wisła pogrąża się w beznadziei

Paweł Wojciechowski

Autor:Paweł Wojciechowski

17 września 2024, 21:32 • 5 min czytania 77 komentarzy

Wisła była w tym meczu sobą w stu procentach. ŁKS Łódź miał trzy sytuacje i strzelił z nich trzy gole. Biała Gwiazda miała więcej, ale do siatki trafiła dopiero w jednej z ostatnich akcji meczu. Wiślacka niemoc trwa. Tak jak w starym kawale, najgorsze dla kibiców ekipy z Reymonta nie jest to że ich ulubieńcy są w d…, ale że zaczynają się w niej urządzać.

ŁKS idzie w górę, a Wisła pogrąża się w beznadziei

Piękny sen się skończył i zaczęła się ligowa młócka. Tymczasem Wisła Kraków wciąż nie może otrząsnąć się po pucharowej przygodzie. Ostatnie i jedyne ligowe zwycięstwo gracze z Reymonta odnieśli kiedy kończyła się olimpiada, czyli ponad miesiąc temu. Dziś mierzyli się z kolei z przeciwnikiem, który po słabym początku, od czterech spotkań tylko wygrywał.

Trener Moskal próbował mieszać w składzie, bo choć jakość piłkarska wciąż się zgadza, to wyniki złośliwie nie chcą drgnąć. Mieliśmy więc w Łodzi trzy zmiany w wyjściowej jedenastce Wisły względem przegranego meczu z Wartą Poznań. Na ławce usiedli Duarte, Biedrzycki i Sukiennicki. Szczególnie nieobecność tego ostatniego mogła dziwić, ale trener Moskal musi próbować kolejnych rozwiązań, aby rozruszać wciąż nieprawdopodobnie nieskuteczną ofensywę Białej Gwiazdy.

Wisła Kraków – drużyna, od której odwrócił się los? Dlaczego faworyt ciągle zawodzi

I te zmiany okazały się gaszeniem pożaru benzyną, bo chociaż po raz kolejny od samego początku Wisła prowadziła grę, to znów nie było ani goli, ani nawet dobrych okazji. Za to po początkowej przewadze gości do głosu zaczęli dochodzić gracze gospodarzy i jak to często bywa w przypadku przeciwników Białej Gwiazdy, potrafili wykorzystać już pierwszą dogodną sytuację. Arasa wyskoczył do główki zdecydowanie wyżej od Gogóła i trafił do siatki obok niemającego nic do powiedzenia Cziczkana. To Gogół był jednym z tych, którzy wskoczyli do podstawowego składu i skorzystali na roszadach Moskala. To jednak nie był najszczęśliwszy wybór, biorąc pod uwagę błąd 22-latka w 10. minucie.

Reklama

ŁKS był tymczasem jak rasowy bokser. Jak zespół, który daje się wyszaleć przeciwnikowi, żeby trafić raz, ale tak żeby zabolało. Choć druga bramka dla ŁKS-u, autorstwa Feiertaga, była katastrofalną kumulacją indywidualnych błędów całej linii obronnej gości, to w równym stopniu był to efekt konsekwentnie realizującej założenia taktyczne ekipy Jakuba Dziółki.

Czy ŁKS potrafi ściągnąć dobrego napastnika? Klątwa, Kujawa i kuzyn Baumgartnera

Biała Gwiazda po drugim golu znów się przebudziła. Mieliśmy kilka minut naporu Wisły i strzały Gogóla, Baeny i Igbekeme. Ale albo znowu Wiślacy nie trafiali w bramkę, albo Bobek bronił bez wielkich problemów. Rodado był prawie niewidoczny, a jedyną sytuację, w której oddał strzał musiał zorganizować sobie sam.

Trener Moskal nie czekał do końca pierwszej części na korekty w składzie. Jeszcze przed przerwą wprowadził Sukiennickiego i Dziedzica za Gogóła i Starzyńskiego. Nie wiadomo czy absencja w podstawowym składzie byłego gracza Stali Stalowa Wola była podyktowana zmęczeniem, drobnym urazem czy założeniami taktycznymi. Przy stanie 0:2 okazało się jednak, ze nawet jeśli 21-latek potrzebuje odpoczynku, to Wisła jeszcze bardziej potrzebuje go na boisku.

Reklama

ŁKS w pierwszej połowie wyglądał jak… za czasów Moskala. Dominował, był pewny, bronił raz w średnim raz w niskim pressingu, z czym kompletnie nie potrafiła radzić sobie Wisła. Kazimierz Moskal musiał wstrząsnąć w przerwie drużyną, ale asów w rękawie miał niewiele, bo drużyna wyglądała w tym meczu naprawdę kiepsko, zwłaszcza na tle bardzo dojrzale grających gospodarzy.

Po przerwie mieliśmy już typowy klincz. ŁKS nie musiał, Wisła nie umiała. Nikt nie potrafił przełamać impasu. Aż do 65. minuty, po tym jak przez kilkadziesiąt sekund gracze gości nie potrafili odsunąć przeciwników od własnego pola karnego. Zamieszanie przed bramką Cziczkana skończyło się ręką Sukiennickiego zauważoną przez VAR. Jeśli indywidualny błąd gracza który został wezwany przez trenera Moskala na boisko aby ratować sytuację, pogrąża swój zespół, to tych argumentów zostaje ci już naprawdę niewiele.

Mokrzycki trafił z jedenastu metrów i Wisła była na kolanach, z których nie podniosła się już do końca. A fatum Wisły absolutnie nie zostało odczarowane. W końcówce ŁKS zupełnie odpuścił i krakowianie oddali kilka groźnych strzałów na bramkę Bobka, ale efekt był mizerny, bo po stronie goli u gości niemal do samego końca widniało bezlitosne i brutalne zero. Niemal, bo w szóstej minucie doliczonego czasu honorowego gola strzelił kapitan Alan Uryga.

Wisła pozostała tym samym w strefie spadkowej, a odległość od miejsc barażowych, które są celem minimum niebezpiecznie zaczyna się oddalać. Niebezpieczne jeszcze bardziej jest jednak to, że przy Reymonta nie widać światełka w tunelu i pomysłu jak odblokować piłkarzy. A czasu na dłuższe mikrocykle treningowe nadal nie ma, bo Wisła wciąż musi nadrabiać zaległości z początkowych kolejek. ŁKS tymczasem pokazał jak powinien wyglądać kandydat do awansu. Po pięciu zwycięstwach z rzędu zagra w następnej kolejce z liderem z Niecieczy i nie jest bez szans. W każdym razie po słabiutkim początku w Łodzi coraz poważniej myślą o tym, aby zsyłka klubu z Alei Unii do pierwszej ligi potrwała tylko rok.

ŁKS Łódź – Wisła Kraków 3:1 (2:0)

Arasa 10′, Feiertag 28′, Mokrzycki 70’k – Uryga 90’+6

WIĘCEJ NA WESZŁO:

Fot. Newspix

Kibic FC Barcelony od kiedy Koeman strzelał gola w finale Pucharu Mistrzów, a rodzice większości ekipy Weszło jeszcze się nawet nie znali. Fan Kobe Bryanta i grubego Ronaldo. W piłce jak i w pozostałych dziedzinach kocha lata 90. (Francja'98 na zawsze w serduszku). Ma urodziny tego dnia co Winston Bogarde, a to, że o tym wspomina, potwierdza słabość do Barcelony i lat 90. Ma też urodziny tego dnia co Deontay Wilder, co nie świadczy o niczym.

Rozwiń

Najnowsze

1 liga

Komentarze

77 komentarzy

Loading...