Reklama

Trela: Michał Rakoczy i Cracovia. Dlaczego obie strony może uratować tylko spokój

Michał Trela

Autor:Michał Trela

30 sierpnia 2024, 13:57 • 14 min czytania 15 komentarzy

Ani dla Cracovii nie jest to odpowiedni moment, by sprzedawać Michała Rakoczego, ani dla Michała Rakoczego, by ruszać na podbój świata. Dla dobra wszystkich stron lepiej, by przeczekały aktualny trudny moment. Bo przecież tak naprawdę żadna ze stron nie ma powodu, by tak mocno się śpieszyć z wyjściem z impasu.

Trela: Michał Rakoczy i Cracovia. Dlaczego obie strony może uratować tylko spokój

Chociaż w futbolu czasem ogłasza się nowe otwarcia, nigdy nie jest możliwe przeprowadzenie ich w pełni. Prezesi, trenerzy, właściciele zawsze coś dostają w spadku po poprzednikach. Kluby są trwalsze niż ludzie i obiekty, na których grają czy trenują. Zwykle dziedziczy się trenera, piłkarzy, utarte ścieżki w klubie, czasem obiekty treningowe i stadiony, a czasem długi i kiepską opinię na rynku. Prezes Mateusz Dróżdż zrobił wiele, by na wielu płaszczyznach w Cracovii było wraz z jego przyjściem czuć powiew świeżości, a że jego autorska strona sportowa na początku sezonu też wreszcie wygląda świetnie, trudno mieć powody do zmartwień. Jedynym, co obecnie mąci sielankę wokół Pasów, jest kwestia przyszłości Michała Rakoczego. I wbrew pozorom to sprawa ważniejsza niż aktualnie może się wydawać.

W spadku po śp. Januszu Filipiaku, Jakubie Tabiszu i innych ludziach, którzy w ostatnich latach działali w Cracovii, prezes Dróżdż i trener Kroczek otrzymali oprócz bazy treningowej w Rącznej, piłkarzy oraz świeżych trofeów w gablocie także kompletnie przez nich niezawinioną opinię o klubie, który źle traktuje zasłużone dla siebie postaci. Z Cracovii w ostatnich latach bardzo trudno było odejść w zgodzie, tak, by wszyscy byli zadowoleni i by nie pozostał żaden niesmak. I w tym sensie rozegranie sprawy Rakoczego ma znaczenie. Bo może albo przerwać tę obiegową opinię na rynku, albo dopisać do niej kolejny rozdział.

Zajmowanie się dziś Rakoczym, czyli ostatnio już niepodnoszącym się z ławki rezerwowym, który dotąd w tym sezonie rozegrał 137 minut, może być przez bardziej przewrażliwionych kibiców odbierane jako niewdzięczność mediów. Oto Cracovia właśnie świetnie wystartowała w sezon, wygrała na wyjazdach w Częstochowie i w Białymstoku, strzeliła najwięcej goli spośród wszystkich drużyn w lidze, jej letnie transfery w większości dobrze wprowadziły się do zespołu, jej 18-letni wychowanek bije talentem po oczach, będący nowicjuszem trener zdaje się panować nad sytuacją, grający w Polsce od dwóch lat napastnik zdaje się zaś być teraz w życiowej formie. Media tymczasem zajmują się tym, czemu nie gra Rakoczy. To wszystko prawda, ale też zamykanie oczu na większą całość.

HISTORIA, KTÓREJ BYŁOBY SZKODA

Historia Rakoczego w Cracovii to dziewięć lat, od momentu sprowadzenia 13-letniego chłopca z Jasła do klubowego internatu. To historia ponad 100 występów w pierwszej drużynie i kolejnych setek w zespołach juniorskich oraz przedłużenia przezeń kontraktu w sytuacji, w której bardziej było to na rękę klubowi niż piłkarzowi. Jemu podobni czmychali, gdy to było możliwe, z Rakoczego zawsze przebijała dbałość nie tylko o losy własne, lecz także klubu. Jedną z ostatnich decyzji Janusza Filipiaka było nagrodzenie go za to podwyżką. Trudno wzruszyć na to wszystko ramionami, bo akurat drużyna w ładnym stylu wygrała trzy mecze z rzędu.

Reklama

Sprowadzenie aktualnych problemów Rakoczego z grą do tego, że akurat skończył wiek młodzieżowca, byłoby absurdem i bardzo dobrze, że trener Kroczek absolutnie nie idzie tym tropem. Rakoczy już od lat grał w Cracovii nie dlatego, że był młodzieżowcem. Uzbierał w Ekstraklasie przeszło sto meczów i doświadczeniem wśród obecnych 22-latków przebija go tylko Filip Marchwiński, niedawno sprzedany przez Lecha Poznań do Lecce. W historii Ekstraklasy tylko 16 zawodników przebiło granicę 100 występów młodziej niż Rakoczy. Właściwie nigdy nie można go było traktować jako beneficjenta przepisu, bo od początku postawą uzasadniał trzymanie go na boisku. Limit minut wyrabiał mimochodem.

Traktowanie go jako ofiary przepisu też się w pełni nie broni. Owszem, Filip Rózga, jedyny gotowy w tej chwili do regularnej gry w Ekstraklasie młodzieżowiec Pasów, ustawiany jest jako ofensywny pomocnik, czyli tam, gdzie mógłby grać Rakoczy. Ale, po prawdzie, Rózgi w formie z ostatnich tygodni też nie sposób byłoby trzymać na ławce, nawet gdyby przepis o młodzieżowcu nie istniał. Niesamowite przyspieszenie, podwórkowa zuchwałość w pojedynkach, agresja w grze bez piłki to cechy, które kazałyby każdemu mądremu trenerowi wystawiać go, niezależnie od tego, czy miałby 18, czy 38 lat. Gdyby Rózga nie był młodzieżowcem, Rakoczy i tak aktualnie by więc nie grał. Przepis ani 22-latka nie zbudował, ani teraz nie zamyka mu drogi do składu. To byłoby zbytnie uproszczenie.

KONKURENCJA Z PRZODU

Rakoczy jedyny mecz w podstawowym składzie w tym sezonie rozegrał w 1. kolejce. Spisał się słabo, jak wówczas wszyscy w Cracovii, ale tylko on zapłacił za to tak mocno. A to dlatego, że to właśnie pod koniec tego meczu dobrze wprowadził się do drużyny Mick Van Buren. Po sprzedaży Patryka Makucha można sobie było spokojnie wyobrazić Kallmana, grającego w roli wysuniętego napastnika, a Rakoczego i Rózgę jako dwie dziesiątki podwieszone pod niego, jak w meczu z Piastem. Mogłoby to nawet wyglądać ciekawie.

Jeśli porównać obu wychowanków Cracovii, widać, że obaj mają różne cechy. Starszy, na którym, notabene Rózga się wzoruje, bardziej wygląda na adepta dobrej akademii. Wydaje się wszechstronnie wyszkolony technicznie, potrafi z piłką zrobić bardzo dużo, sporo widzi, w wielu ruchach z piłką widać nienaganne obchodzenie się z nią. Rózga to podwórkowy żywioł. Więcej widać w nim naturalnego talentu fizycznego. Piekielnego przyspieszenia, którego poszukują kluby zachodnie, nawet przy widocznych brakach technicznych. Rózdze zdarza się mnóstwo złych decyzji i złych wykonań. Ale jednocześnie jest go wszędzie pełno, a szybkość czyni go często niemożliwym do zatrzymania. Rakoczy zawsze chce piłkę, Rózga zawsze chce wbiegać na wolną przestrzeń. Czysto teoretycznie, mogliby się nieźle uzupełniać.

No, ale holenderski napastnik szybko pokazał, że jest zbyt dobrym transferem, by z niego nie korzystać. Rosły, silny, ale przy tym dobrze dryblujący i uczestniczący w grze kombinacyjnej. Szybko zaczął się w ciemno rozumieć z Rózgą. Van Buren zastawiający piłkę tyłem do bramki wie, że wystarczy zagrać za siebie, na wolną przestrzeń, a dynamit u jego boku będzie wiedział, co zrobić. Także Kallman lepiej czuje się, gdy może schodzić na skrzydło, zaczynać akcje z głębi pola, a niekoniecznie tyłem do bramki okładać się łokciami ze stoperami. Cała trójka dobrze pracuje przy tym bez piłki, co dla trenera Kroczka jest niezwykle ważne. Nie bez powodu chciał go u siebie w sztabie Marek Papszun, u którego harówa bez piłki jest nienegocjowalna na wszystkich pozycjach. Nie bez powodu Daniel Myśliwiec, wspominając Kroczka jeszcze z czasów niższych lig, mówi o fundamencie defensywnym jako cesze wyróżniającej go jako trenera.

SFRUSTROWANA MOWA CIAŁA

To właśnie w tym aspekcie do Rakoczego sztab miał mieć najwięcej zastrzeżeń. Przy czym nie jest tak, że 22-latek to jakiś wolny duch, który nie brudzi sobie rąk pracą bez piłki. Zawsze wyróżniała go duża ambicja, podlana jeszcze dbałością o losy Cracovii, więc gdy trzeba było karnie przesuwać się od prawa do lewa, przy 30 procentach posiadania piłki, zwykle to robił. Problemem była jednak często jego mowa ciała. Machanie rękami, narastająca frustracja, widoczne niezadowolenie. Można je poniekąd zrozumieć. Do pewnego momentu granie w defensywnie nastawionych zespołach, jak Puszcza Niepołomice, w której był na wypożyczeniu, potem Cracovia kolejno Michała Probierza, Jacka Zielińskiego czy Kroczka mogło być traktowane jako dobra szkoła seniorskiego futbolu, w którym nie liczy się, jak w juniorach, tylko błyszczenie z piłką przy nodze, ale też praca w defensywie.

Reklama

W którymś momencie można było już jednak odnieść wrażenie, że Rakoczemu dobrze by zrobiło, gdyby trafił jednak do zespołu, który nie zawsze gra z kontry, który czasem przeważa w posiadaniu piłki, który odpoczywa z piłką przy nodze. Do drużyny o nastawieniu Pogoni, Jagiellonii czy Lecha, patrząc na polskie podwórko. Albo do Eredivisie, gdzie odżył choćby Mateusz Klich, wychowanek Cracovii, który w wieku Rakoczego znacznie gorzej niż on pracował bez piłki, a potem u Marcelo Bielsy był machiną do pressingu.

Decyzja o pozbawieniu Rakoczego opaski kapitańskiej – de facto w zeszłym sezonie był zastępcą Jakuba Jugasa, ale że Czech nie grał przez pół roku, odpowiedzialność tydzień w tydzień spadała na młodzieżowca – nie musiała jeszcze być odbierana jako diagnoza, że zdaniem Kroczka 22-latek ma zły wpływ na zespół. Czasem takie uwolnienie bardzo ambitnego młodego piłkarza z odpowiedzialności za cały zespół dobrze mu robi. Podobnie było w przeszłości z Michałem Helikiem, który dostał od Probierza opaskę, zaczął popełniać błąd za błędem, a gdy ją stracił, wrócił na dawny dobry poziom.

Ewidentna frustracja, powtórzona już nie po raz pierwszy, w meczu z Piastem, też Rakoczemu nie pomogła. Podobnie jak fakt, że tydzień później zespół już bez niego, wcale nie grając nadzwyczajnie, wygrał w Częstochowie, po golu Mikkela Maigaarda, który wskoczył w jego miejsce. Po takim meczu trudno było Duńczyka posadzić. Chcąc zrobić miejsce dla Rózgi, by zacząć wypełniać limit minut młodzieżowców, Kroczek cofnął Maigaarda na środek pomocy. A dla Rakoczego tym bardziej zaczęło brakować miejsca.

W międzyczasie pojawił się jeszcze w klubie Ajdin Hasić, którego życiorys wyglądał ciekawie, a to, jak zaprezentował się w drugiej połowie ostatniego meczu z Górnikiem, jeszcze rozbudziło oczekiwania. W klubie odżegnywali się od nazywania Bośniaka następcą Rakoczego, ale trudno to odbierać inaczej. Cracovia, grając jednym ofensywnym pomocnikiem, nie miała potrzeby pozyskiwać kolejnego, o ile nie zakładała, że jednego z nich za chwilę w klubie nie będzie. Hasicia trzeba traktować jako ruch wyprzedzający sprzedaż Rakoczego. Może nawet wywierający na nim presję, by pokazać, że przy Kałuży przyszłości już nie ma.

ZMIANA USTAWIENIA JAKO SENSOWNA OPCJA

Obecnie sytuacja w środkowej części boiska w drużynie Pasów prezentuje się tak, że o dwie pozycje podwieszonych napastników rywalizuje pięciu zawodników – Kallman, Rózga, Maigaard, Hasić i Rakoczy. Kallman może w razie potrzeby zagrać także wyżej, jako wysunięty napastnik, Maigaard z kolei niżej, jako środkowy pomocnik. Trudno jednak widzieć go tam docelowo, skoro o dwa miejsca w środku pomocy rywalizują Patryk Sokołowski, Amir Al Ammari, Jani Atanasow i Karol Knap. Zarówno liczbowo, jak i jakościowo, sytuacja jest w pełni zabezpieczona. Zwłaszcza grając na jednym, w porywach dwóch frontach. Młodzieżowy reprezentant Polski, którego nie bez powodu niespełna rok temu, gdy Michał Probierz objął seniorską kadrę, spodziewano się w pierwszej reprezentacji, ma pełne prawo obawiać się, że w tej jesieni będzie oglądał Ekstraklasę z ławki.

Rozwiązaniem, które mogłoby w tej sytuacji mieć sens na dłużej, byłaby zmiana ustawienia na 4-2-3-1/4-4-2, zaprezentowana w drugiej połowie meczu z Górnikiem, gdy Pasy skutecznie odrobiły stratę sprzed przerwy. Jedenastka rozpisana w składzie Ravas – Kakabadze, Jugas, Ghita, Olafsson – Sokołowski, Atanasov – Rózga, Kallman, Hasić – Van Buren wydaje się jak najbardziej zbalansowana, nie zmusza do wystawiania żadnego ważnego zawodnika na pozycji, na której nie czuje się komfortowo, a boczni pomocnicy Rózga i Hasić, schodząc do środka, mogliby otwierać korytarze dla ofensywnie grających Olafssona i Kakabadze. Rezygnacja z jednego stopera na rzecz dodatkowego zawodnika w drugiej linii, przy takim bogactwie z przodu, mogłaby mieć sens. Sprawiłaby przy tym, że niemieszczący się w składzie, a dobrzy piłkarze jak Rakoczy czy Maigaard przynajmniej jako zmiennicy byliby regularnie wykorzystywani. Przy pięciu ofensywnych graczach w jedenastce, także ci aktualnie będący poza nią, trochę by się do niej zbliżyli.

Tu trzeba jednak wrócić do defensywnych fundamentów trenera Kroczka, sporej liczby stoperów – przy takim ustawieniu Kamil Glik, Arttu Hoskonen i Andreas Skovgaard – znaleźliby się dość daleko od gry. A przy tym trzeba zaznaczyć, że Pasy, nawet grając trójką z tyłu, wcale nie tracą niewielu goli. Mają na koncie osiem wpuszczonych bramek, co jest najgorszym wynikiem z czołówki. A sytuacji do strzelenia goli rywale mieli jeszcze więcej. W tym sensie zmiana ustawienia na jeszcze bardziej ofensywne groziłaby zaburzeniem równowagi. A skoro wszystko idzie dobrze, Cracovia zaś od kilku lat gra trójką z tyłu, budując pod to ustawienie kadrę, może nie ma sensu tego zmieniać.

SPRZEDAWANIE W ZŁYM MOMENCIE

W niedawnej rozmowie w programie Ekstraklasa Po Godzinach w Canal+ trener Kroczek, pytany o Rakoczego, stwierdził, że zmiana klubu też może stanowić impuls rozwojowy, co należy jasno interpretować, że nie płakałby, gdyby jesienią nie miał już 22-latka do dyspozycji. Problem jednak w tym, że pozbywając się go w takim momencie, Cracovia siłą rzeczy musi go sprzedać poniżej wartości. Mowa o zawodniku, który ma jeszcze trzyletni kontrakt. W szczycie formy, biorąc pod uwagę jego umiejętności, doświadczenie, status w młodzieżowej reprezentacji kraju, do której został powołany, nawet bez gry w klubie, można by powalczyć za niego o naprawdę pokaźne, liczone w milionach euro kwoty.

Teraz gdy okno transferowe w większości krajów właśnie się kończy, można się go bardziej pozbyć, tak, jakby był jakimś problemem, niż sprzedać tak, by wszyscy byli zadowoleni. Dziewięcioletnia historia szkolenia, wchodzenia do seniorów, rozwoju w pierwszej drużynie, nie znalazłaby zakończenia, na jakie zasługuje. A przy tym kazałaby dopisać Rakoczego do stanowczo zbyt długiej listy związanych z klubem piłkarzy, którzy wyszli z niego kuchennymi drzwiami – od Damiana Dąbrowskiego, przez Miroslava Covilo, Michała Helika, Kamila Pestkę, Mateusza Wdowiaka po Jakuba Myszora, którego rozwój do pewnego momentu szedł równomiernie z Rakoczym, ale który w przeciwieństwie do niego, nie zdecydował się na związanie przyszłości z Cracovią. Dobrze na tym na razie nie wyszedł. Sęk w tym, że Rakoczy też.

Nie sposób przewidzieć, która ścieżka kariery jest teraz właściwa. Być może Rakoczy w nowym klubie faktycznie odżyje, a Cracovia, zapisując wysoki procent od jego kolejnego transferu, jakoś odbije sobie rozczarowującą kwotę wykupu i teraz. Bardzo jednak możliwe, że aktualny pośpiech dla wszystkich będzie złym doradcą. Rakoczy raczej nie jest typem człowieka, który nie grając, będzie podburzał szatnię i mącił jej spokój. Podejrzewam raczej, że gdzieś w duszy cieszy się, że Cracovia wreszcie jest wiceliderem, a nie plącze się w dole tabeli. Sportowa ambicja na pewno dziś go zżera, ale to zdrowy objaw. Gdyby zmarginalizowanie go kompletnie go nie ruszyło, wtedy można by dopiero mówić o problemie.

POŚPIECH ZŁYM DORADCĄ

Jeśli Rakoczy chce iść do silniejszych lig, może się spodziewać, że znajdzie się tam w sytuacji, w której trzeba będzie porywalizować o miejsce, bo konkurencja będzie spora. Jeśli nie poradzi sobie z konkurencją w Cracovii, jest ryzyko, że w silniejszej lidze też sobie nie poradzi. Można to więc potraktować jako wyzwanie w dalszej karierze. Jasne, mając 22 lata, nie jest już młodym piłkarzem, ale nie jest też starym. Wspomniany Klich w jego wieku grał w rezerwach Wolfsburga, a do Premier League dobił się jako 30-latek. Pół roku walki o miejsce w składzie Cracovii jego kariery nie złamie. A jeśli złamie, to znaczy, że wcale nie rokowała tak dobrze, jak się wydawało.

Cracovia też nie musi bardzo się śpieszyć. Nikomu źle nie życząc, ale w futbolu sprawy toczą się czasem szybko. Kontuzja jednego, dołek formy drugiego, seria gorszych wyników, splot różnych wydarzeń i gracze, którzy jednego dnia byli bardzo daleko od gry, nagle stają się nieodzownymi postaciami zespołu. Jeśli okno transferowe się zamknie, a Rakoczy zostanie w klubie, niech będzie traktowany normalnie. Nie jako gwiazda, której coś się należy, ale też nie jako persona non grata. Jeśli wyśle dobre sygnały w tygodniu, niech dostanie szanse. Jeśli drużyna będzie potrzebowała impulsu, niech wskoczy.

Hasić dał dobry sygnał, ale to dopiero 45 minut. Maigaard nie pokazał na razie na tyle, by być w hierarchii nie do ruszenia przez Rakoczego. Rózga, jeśli utrzyma tempo rozwoju, w zimie może być nie do zatrzymania. A jeśli nie utrzyma, może wskoczy do składu młodzieżowiec z innej pozycji. W piłce jest tyle zmiennych, że naprawdę nie sposób przewidzieć wszystkiego, co może się wydarzyć. Jeśli ani dla Cracovii nie jest to optymalny moment, by Rakoczego sprzedawać, ani dla niego, by wyjeżdżać, to przy trzyletnim kontrakcie naprawdę lepiej zacisnąć zęby i nie podejmować nerwowych ruchów.

W najgorszym wypadku Rakoczy może się łapać deski, jaką jest kadra młodzieżowa. Jesień przynosi aż trzy przerwy na reprezentację, do tego trzy terminy na Puchar Polski. W dotychczasowych meczach ligowych tylko raz zdarzyło się, że nie dostał ani minuty. Okazji, by przypomnieć o sobie światu i wysłać sygnał trenerowi, 22-latkowi więc nie zabraknie. Czasem mówi się, że młodzi polscy piłkarze zatracili umiejętność rywalizowania. Że wystarczą dwa-trzy mecze na ławce, a już agenci chcą ich zabierać z klubu. To samo można też odnieść do młodych trenerów: niech uczą się radzić sobie z zarządzaniem piłkarzami zadowolonymi i niezadowolonymi, z rezerwowymi o wysokim statusie, mającymi potencjał sprzedażowy, z różnymi osobowościami. Piłkarze idą na łatwiznę, nie rywalizując. Trenerzy i kluby idą na łatwiznę, chcąc mieć w klubie same uśmiechnięte twarze.

A w rozwoju przecież nie zawsze chodzi o to, by było łatwo. Rakoczy w lepszej lidze spotka jeszcze większą konkurencję. Ale Kroczek w silniejszym klubie też spotka więcej graczy mających duże ambicje. Niewykluczone, że wyjście obu stron naprzeciw tej sytuacji pozwoli kiedyś jednak domknąć całą historię happy-endem: zadowolonym Rakoczym odchodzącym za godne pieniądze do dobrego klubu, kibicami skandującymi przy Kałuży jego nazwisko, Cracovią mającą poczucie, że czas i pieniądze zainwestowane w 13-latka wypatrzonego kiedyś w Jaśle zwróciły się z nawiązką. I trenerem, który odpowiednimi rotacjami w składzie, by utrzymać pod prądem całą kadrę, przygotował się do prowadzenia drużyny na kilku frontach.

WIĘCEJ NA WESZŁO: 

Fot. Newspix

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

15 komentarzy

Loading...