Kolejne starcie znakomitych baskijskich trenerów. Arsenal będzie żądny zemsty po dwóch porażkach z poprzedniego sezonu. Wicemistrzowie Anglii kontra rewelacja ostatnich rozgrywek. Jak widać, spotkanie Kanonierów z Aston Villą można było reklamować przed pierwszym gwizdkiem na wiele sposobów. Każdy z nich sugerował, że czeka nas dziś fajne widowisko. Niestety, nie był to mecz wybitny, a co najwyżej… dziwaczny, z kilku powodów.
Kiedy z ust cenionego i lubianego przez nas Przemysława Pełki padło, że pierwsza połowa tego spotkania była dobra, można było unieść ze zdziwienia brew. Oryginalna – owszem, ale dobra? Bez przesady. Tak naprawdę przez 45 minut tylko raz można było poczuć ekscytację – gdy Ollie Watkins spaprał setkę po kontrze gospodarzy (od biedy jeszcze przy strzale Bukayo Saki, znakomicie wybronionym przez Emiliano Martineza). Swoją drogą w tej akcji zapachniało ekstraklasą – Gabriel stracił piłkę przed własnym polem karnym w sposób, który może kojarzyć się z obroną Lechii Gdańsk, a nie wicemistrza Anglii.
To zresztą nie był jedyny czynnik łączący owo spotkanie z najlepszą ligą świata – tuż przed przerwą Aston Villa tak wykonała rzut wolny: piłka została zagrana ze środka boiska na prawe skrzydło tak koszmarnie, że prawie wyszła na aut. Czyli w Premier League też można spieprzyć stały fragment, nawet jeśli jest się drużyną, która w poprzednim sezonie radziła sobie z nimi znakomicie. Szok. Skandal. Niedowierzanie.
Ostatnie trzy słowa pasują też do pierwszych 20 minut tego meczu, w czasie których z bólu zwijali się na boisku kolejno: Amadou Onana, Matty Cash i Leon Bailey. Ostatecznie boisko opuścił tylko reprezentant Polski, a Unai Emery nie dowierzał w tym czasie w pecha, jaki ma jego zespół.
Zresztą po przerwie fart nadal nie dopisywał gospodarzom – podkręcili tempo gry, byli lepsi, a finalnie… stracili dwa gole. Ale zanim o tym, trzeba pochwalić Davida Rayę, który jeszcze przy stanie 0:0 kilka razy ratował swój zespół z opresji. Błysnął szczególnie wtedy, gdy po nieudanym lobie piłka odbiła się od poprzeczki i spadła na głowę Watkinsa. Z tego musiał paść gol, a jednak – nic z tego. Raya błyskawicznie zdążył się zebrać z murawy i sparował próbę rywala. Refleks godny Sławka Szmala z najlepszych lat, jesteśmy pod wrażeniem.
Po takiej robinsonadzie koledzy z drużyny nabrali pewności siebie, a z Aston Villi zeszło powietrze. Wykorzystał to Saka, który dwukrotnie asystował: najpierw zagarnął piłkę spod linii końcowej do Leandro Trossarda, który pięknie kropnął z pola karnego. Potem podał do Thomasa Partey’a. Jego strzał nie był wybitny, ale Martinez nie utrzymał piłki na rękach. Minus przy nazwisku Argentyńczyka i plus trzy punkty dla Kanonierów, którzy zemścili się na zawodnikach Emery’ego za zeszły sezon. Wtedy dwukrotnie z nimi przegrali, a że w tabeli mieli ostatecznie tylko dwa punkty straty do Manchesteru City, można spokojnie uznać, że Aston Villa mocno wpłynęła na ich sytuację końcową.
Aston Villa – Arsenal 0:2 (0:0)
Trossard 67′, Partey 77′
CZYTAJ WIĘCEJ:
- Jeśli ktoś poszedł na spacer i nie oglądał Motoru z Puszczą: dobra decyzja
- Ukraina w pucharach mało kogo obchodzi. Europa przyjeżdża do Polski na puste stadiony
- Dziki Kołobrzeg S05E01. Czasem słońce, czasem deszcz [REPORTAŻ]
- Polska dla Polaków, Ameyaw jest Polakiem
fot. NewsPix.pl