W kwalifikacjach dwa razy biła rekord świata, a dziś w kapitalnym stylu sięgnęła po złoty medal we wspinaczce na szybkość. To pierwszy najcenniejszy krążek dla Polski w Paryżu. Wydawać by się mogło, że to proste – Aleksandra Mirosław rusza i mknie do góry po 15-metrowej ścianie z przewieszeniem najszybciej ze wszystkich kobiet na świecie. Ale żeby znaleźć się w tym miejscu, Polka musiała dużo przejść. A żeby utrzymywać się na topie w dyscyplinie wymagającej sprawności, ale też niezwykłego skupienia, wypracowała przez lata pewne mechanizmy. Nie każdy je zna, tak jak nie każdy wie, jaka naprawdę jest Mirosław, gdy kończą się zawody. Oto siedem rzeczy, których możecie nie wiedzieć o polskiej mistrzyni.
Wzorowała się na siostrze
Ola jako dziecko pływała, ale w pewnym momencie rodzice zapytali: „A może chciałabyś się wspinać?”. Oczywiście, że chciała, tym bardziej, że ten sport uprawiała starsza o trzy lata Gosia, która przynosiła już do domu puchary z zawodów. Mirosław robiła postępy – we wspinaczce na szybkość dwie zawodniczki ścigają się obok siebie i ona kilka razy rywalizowała z siostrą. Szczególnie pamięta rywalizację o brąz mistrzostw Polski, ponad 10 lat temu. Wygrała, choć tuż przed startem miała myśli w stylu: „Jeżeli ją pokonam, ona utraci stypendium. To może lepiej przegrać?”.
Gosia już nie rywalizuje we wspinaczce na czas. Miała medale mistrzostw Polski, ale kiedy w tej konkurencji wprowadzony został standard, czyli ujednolicono drogę (na każdych zawodach jest taka sama), uznała, że to nie jej świat, bo za bardzo to wszystko przypomina już jakiś lekkoatletyczny sprint. Dziś Gosia bardziej skupia się na wspinaczce skalnej. Ale w Paryżu trzymała kciuki za siostrę.
Wprowadza się w specyficzny stan
Gdy w Paryżu w kwalifikacjach dwa razy biła rekord świata i zakwalifikowała się z najlepszym czasem do dzisiejszych finałów, udzieliła wywiadu telewizji, ale nie porozmawiała z pozostałymi polskimi dziennikarzami. Jeden z nich napisał o tym na platformie X, pojawiło się też kilka innych artykułów na ten temat, sugerujących, że mistrzyni powinna jednak zatrzymać się i odpowiedzieć na kilka pytań.
Ola, bijąca rekord świata po raz pierwszy podczas tegorocznych igrzysk
Nie wiem, czy pisanie czegoś takiego jest dziennikarstwem. Dziennikarstwem byłaby jednak na pewno próba zrozumienia – na przykład na bazie rozmów z jej otoczeniem – dlaczego Ola woli, jeśli to możliwe, w takiej sytuacji unikać mediów. A woli, bo ma specyficzną konstrukcję psychiczną. Jest perfekcjonistką, która ma swoje rytuały. Przed startem, ale też w trakcie zawodów, musi być jak najbardziej skupiona na celu i, na tyle, na ile się da, unika rozpraszaczy. Przez kilka lat uczyła się dojścia do takiego stanu. On jej pomaga, tym bardziej, że uprawia dyscyplinę, w której działa się jak automat, wygrywa ta, która zrobi to najszybciej, a jeden błąd, dekoncentracja, może kosztować utratę marzeń.
Sześć lat temu mogła odpuścić
Był 2018 rok, zbliżały się mistrzostwa świata w Innsbrucku. Ola niby była w światowej czołówce i miała na koncie kilka medali, ale zawsze czegoś jej brakowało. Nie zdołała do tamtego czasu wygrać ani mistrzostw świata, ani mistrzostw Europy. Do tego w jej rodzinnym Lublinie nie było jeszcze odpowiedniej ścianki do trenowania, więc ze swoim trenerem, a prywatnie mężem, Mateuszem (o nim za chwilę) musieli przenieść się do Tarnowa. – Wiele było tych poświęceń. Przed Innsbruckiem stwierdziliśmy, już chyba po raz 30.: “Jeśli wyjdzie, to super, a jeśli nie – to koniec” – opowiadał mi Mateusz Mirosław trzy lata temu.
Wyszło. Ola została mistrzynią świata, a rok później powtórzyła ten wynik w japońskim Hachioji. Ruszyła lawina wielkich sukcesów.
Jej mąż inspiruje wielkich sportowców
Ola i Mateusz znają się 10 lat. On grał w koszykówkę, ale interesował się też wspinaczką. Przez jakiś czas uprawiał bouldering, ale zrozumiał, że nie będzie w tej specjalizacji wybitny. Zaoferował pomoc Oli i na początku został kimś na kształt trenera przygotowania fizycznego. Dziś jest trenerem oraz mężem, największym wsparciem. Nie każdy wie, że jest też twórcą filmów motywacyjnych, które oglądają najwięksi sportowcy świata. W serwisie Youtube Mateusz M, bo tak się tam nazywa, ma 1,34 mln subskrybentów, a jeden z jego filmów, zatytułowany „Why do we fall”, obejrzało aż 85 mln osób. To film, opowiadający o sztuce podnoszenia się po kolejnych ciosach. Pojawiają się w nim Kobe Bryant, Ronaldinho, a zaczyna go cytat z Rocky’ego.
Filmy Mateusza oglądają m.in. piłkarz Mario Gotze czy słynny koszykarz LeBron James. Kiedyś Mateusz dostał wiadomość od chłopaka, który po wypadku rowerowym leżał w szpitalu, połamany i zakrwawiony. Napisał mu, że jego filmy motywują go do walki o powrót do zdrowia.
Jest dominatorką, ale czasami przegrywa
Niemal we wszystkich artykułach, dotyczących potencjalnych medali Polaków w Paryżu, przewijała się narracja, że największą szansą na złoto jest Iga Świątek, właśnie Ola i ewentualnie siatkarze. To nie dziwiło, bo Mirosław jest absolutną światową dominatorką w swojej konkurencji, co potwierdziła w Paryżu. Ale to nie oznacza, że nie zdarzało jej się przegrywać.
Fragment tekstu o Oli z „Wysokich Obcasów”: „Porażki dzieli na dwa rodzaje. Pierwsze: gdy dała z siebie wszystko, ale to nie wystarczyło. Drugie: gdy popełniła błąd. Te bolą bardziej”.
Tarnów, igrzyska europejskie. Czerwiec ubiegłego roku. Finały wspinaczki na szybkość. Pamiętam, że byłem na miejscu kilka godzin przed zawodami i od osób z otoczenia kadry usłyszałem: „Natalia Kałucka jest coraz bliżej Mirosław, ale to Ola jest faworytką i powinna to wygrać”. Długo wydawało się, że właśnie tak będzie. Obie Polki awansowały do finału, w którym, co dla wielu osób było szokiem, zwyciężyła jednak Kałucka. Mirosław stała na drugim stopniu podium, ale w jej oczach było widać wściekłość połączoną trochę z niezrozumieniem tego, co się stało. Podobnie chwilę później, gdy rozmawiała z dziennikarzami – przekonywała, że to jej wielka porażka, ale igrzyska europejskie nie są na szczęście najważniejszą imprezą sezonu.
Aleksandra Mirosław podczas paryskich igrzysk
Tą były mistrzostwa świata w szwajcarskim Bernie. Ola pragnęła złota, ale miała też w głowie, że awans do finału da przepustkę na igrzyska. Kwalifikacje poszły świetnie – wygrała, cztery Polki były w pierwszej siódemce. Ale w półfinale z Amerykanką Emmą Hunt Mirosław potknęła się i przegrała. Taki błąd, w najgorszym możliwym momencie. Niedługo później w pojedynku o brąz pokonała co prawda Aleksandrą Kałucką, ale nie miało to dla niej, przynajmniej wtedy, najmniejszego znaczenia. Choć część mediów, nie mająca pojęcia o wspinaczce, pisała o sukcesie Polki, tamten brąz był dla Mirosław kompletną porażką. Potrafiła jednak zareagować jak wielka mistrzyni. Pojechała na turniej kwalifikacyjny do Rzymu i wygrała go, bijąc do tego w eliminacjach rekord świata.
Uwielbia Michaela Jordana
Nie jest typem sportowca, który ma „parcie na szkło” i na pewno nie jest królową mediów społecznościowych. Ale igrzyska w Tokio, dzięki którym poznała ją cała Polska, sprawiły, że stała się znana. Nagle ludzie zaczepiali ją na ulicy, chcieli robić sobie z nią zdjęcia. Po czwartym miejscu w stolicy Japonii dużo się zmieniło. Nie musiała już, jak parę lat wcześniej, łączyć trenowania z pracą w szkole i sklepie sportowym. Choć Ola nigdy jakoś bardzo nie pragnęła sławy, mocno utkwiło jej w głowie, kiedy ktoś napisał na Instagramie, że stała się Małyszem polskiego wspinania. Spodobało jej się to porównanie, bo sama zachwycała się skokami Małysza. Poza tym – ona lubi świadomość, że przenosi swoją konkurencję na wyższy poziom.
Mirosław i jej radość w Paryżu
Jej idolem ze świata sportu jest Michael Jordan i, przy wszystkich proporcjach, trzeba przyznać, że ma coś z tego geniusza koszykówki. Też nienawidzi przegrywać i za wszelką cenę chce być najlepsza. Jordan wielokrotnie powtarzał, że przegrana była dla niego olbrzymią motywacją do polepszania się. Z Olą jest podobnie. W jednym z wywiadów zacytowała inne słowa genialnego koszykarza: „Bierz rzeczy osobiście”.
To tylko pokazuje, jak ważny jest dla niej sport.
Porównuje swoje losy do filmów o Batmanie
Ola w wolnym czasie lubi oglądać filmy o superbohaterach. Jest fanką Batmana, uwielbia zwłaszcza filmy o nim, zrobione przez Christophera Nolana. Gdy rozmawialiśmy w 2021 roku, porównywała je do swojej drogi sportowej w latach 2018-2021, czyli od mistrzostw w Innsbrucku, przed którymi rozważała zakończenie kariery, do igrzysk w Tokio. – Rozmawialiśmy z Mateuszem o tym, że tytułami moich trzech ulubionych filmów mogłabym nazwać ostatnie lata mojej kariery. “Batman — początek” to 2018 rok, w 2019 roku nastąpił “Powrót Batmana”, a później – “Mroczny Rycerz powstaje”. Martwi mnie tylko, że kończą się moje ulubione części. Nie wymyśliłam jeszcze dalszego scenariusza — mówiła trzy lata temu.
W Tokio miała pecha, bo medale przyznawano za kombinację, w której skład, oprócz wspinaczki na szybkość, wchodziły jeszcze bouldering oraz prowadzenie – zupełnie inne konkurencje, w których wypadła zdecydowanie gorzej. W Paryżu medale przyznawano już za to, w czym jest najlepsza. I Ola to dzisiaj udowodniła. Zdobyła złoto, dzięki czemu pozostanie na zawsze w historii polskiego sportu. Może więc kolejne porównanie? Jest w końcu też film „Batman Forever” nakręcony w 1995 roku przez Joela Schumachera.
Fot. Newspix.pl
WIĘCEJ O IGRZYSKACH W PARYŻU NA WESZŁO: