Miało być złoto, ale nie wyszło. A skoro nie wyszło, to trzeba było powalczyć chociaż o brąz. Też cenny, bo pierwszy w historii dla polskiego tenisa. A to zawsze coś. Wiadomo, Iga była murowaną faworytką do złota. Wczoraj przegrała i była załamana. Ale to też świadczy o pewnej klasie, że umiała się podnieść i dziś zagrać swoje. Mamy czwarty medal na tych igrzyskach!
Jeśli wygrywasz Roland Garros trzy razy z rzędu, to zawsze będziesz faworytką do triumfu na tych kortach. Jeśli na mączce w sezonie triumfujesz w Madrycie, Rzymie i właśnie w Paryżu, to wszyscy będą typować cię do złota. Jeśli najgroźniejsze rywalki wycofują się z igrzysk – tym bardziej. Ale prawda jest taka, że zawsze może przytrafić się gorszy dzień, a jeśli przeciwniczka jest dobra, będzie potrafiła to wykorzystać. No i wczoraj zrobiła to Qinwen Zheng. Chinka nie grała może wybitnego meczu, ale wystarczająco dobry i mądry taktycznie, by Igę pokonać.
Napiszemy vonnegutowsko: zdarza się.
Ale kluczowe jest to, by po takiej porażce umieć się podnieść. Dla tenisistki to nietypowa sytuacja, normalnie przecież odpada z turnieju i następnego dnia nie gra. Sama o tym mówiła po meczu na antenie Eurosportu. – Jestem przeszczęśliwa, że ogarnęłam się po wczorajszym meczu. Naprawdę nie było łatwo. Wyszłam dziś, grałam radośnie. W tenisie rzadko mamy taką sytuację, że wychodzimy na kort po przegranym meczu. Wczoraj czułam się, jakbym miała jakąś żałobę. Cieszę się, że zakończyłam pozytywnym wynikiem. Jakikolwiek medal to ogromne wyróżnienie. Jestem szczęśliwa, że zapracowałam na to, by załapać się na strefę medalową.
Iga potrafiła więc opanować emocje. Potrafiła wyjść dziś na kort i zrobić swoje. Wiadomo, rywalka była z niższej półki. Anna Karolina Schmiedlova w Paryżu zagrała tak naprawdę turniej życia, pokonywała rywalki, które normalnie pewnie bez trudu by ją ograły. Miała kilka fenomenalnych dni. Ale wczoraj – w starciu z Donną Vekić – i dziś – przeciwko Idze Świątek – grała już na swoim poziomie. No i Iga też na swoim. Choć początkowo widać było, że jeszcze nie jest w najwyższej dyspozycji, to ostatecznie weszła na naprawdę dobry poziom.
Schmiedlova po prostu nie miała z nią szans. Właściwie mało da się napisać o tym meczu, bo niemal od początku przewaga Igi była przytłaczająca. Słowaczka próbowała, biegała, szukała rozwiązań, ale nie była w stanie zrobić niczego szczególnego. Polka dobrze szukała rozwiązań, kątów, rozrzucała rywalkę. Była precyzyjna, niekoniecznie zagrywała mocno, ale dobrze planowała wymiany. Wczoraj nieco tego brakowało. Fakt, że po części przez dobrą grę Zheng, ale też przez to, że Iga nie grała tak, jakby tego chciała.
Dziś się udało. I świetnie. Zapowiedziała też już, że za cztery lata ma nadzieję cieszyć się igrzyskami, niekoniecznie dźwigać tę ogromną presję, z którą mierzyła się tutaj, a wcześniej też pewnie w Tokio. I oby tak właśnie było. Bo takie podejście może sprawić, że znów swoje osiągnie.
Iga Świątek – Anna Karolina Schmiedlova 6:2, 6:1
Fot. Newspix