Start nowego sezonu to doskonały moment, żeby pomarudzić trochę na nasze rozgrywki klubowe, bo przecież rozwój polskich klubów i polskich piłkarzy leży nam na sercu. Wszyscy chcemy, żeby zachód nam nie odjeżdżał, a on oczywiście złośliwie odjeżdża, podczas gdy jest naturalnie cały milion sposobów na to, żeby rozwiązać dotykające nas problemy.
Siadamy z poziomu kanapy i w ciemno rzucamy pierwszy z nich: inwestycje w młodzież i akademie. Wiadomo, prawdziwy as w talii walczących o naprawę polskiej piłki klubowej, najprawdopodobniej najlepszy pomysł na rozwiązanie wszystkich kłopotów, choć trzeba będzie poczekać. Inne, w teorii, też wydają się skuteczne – role króla pik i kier niech pełnią odpowiednio powstrzymanie napływu zagranicznych piłkarzy limitem obcokrajowców i przepis o młodzieżowcu, przy którym oczywiście trzeba trochę popracować. Wówczas damą będzie nieco zaginiona myśl, budząca się, gdy akurat przypomnimy sobie o istnieniu czegoś takiego jak awans zawodowy. Czemu nie ściągamy do Ekstraklasy większej liczby piłkarzy z niższych lig? Przede wszystkim Polaków? No czemu? Przecież tam też mogą być jeszcze jakieś perełki!
Nie mam akurat pod ręką trenera Cecherza, więc umówmy się, że najpierw przebrniemy przez kilka nazwisk, wspominając ten czy ów transfer z ubiegłego sezonu, a dopiero później będziemy głośno krzyczeć, że tacy piłkarze są po prostu za słabi. By nie zaciemniać przekazu, pomińmy wszystkich nastolatków ściągniętych z myślą ogrania ich w akademii, rezerwach czy na wypożyczeniu.
Postawmy też mocną tezę – kontraktowani z myślą o wzmocnieniu pierwszej drużyny zawodnicy mogą się rozwijać i podbić naszą Ekstraklasę wchodząc do niej przebojem prosto z niższych poziomów rozgrywkowych. O nich będzie rzecz. Bo to nie jest tak, że wszyscy są słabi i kropka, szkoda cennego czasu dyrektorów sportowych na grzebanie w pierwszej, drugiej czy nawet trzeciej lidze.
Zwykle nie jest też jednak tak, że można z takich piłkarzy ulepić wiele więcej niż niezłych ligowych wyjadaczy. Zwykle, bo nie zawsze.
Zaciąg z ubiegłego sezonu. Marczuk w głębokim ukłonie
Potrzebne są przykłady, prawda? Piast ściągnął w tamtym sezonie ze spadającej na trzeci poziom Chojniczanki Chojnice Filipa Karbowego. Pomocnik w pierwszej lidze wyglądał całkiem przyzwoicie na tle średnio spisujących się kolegów z drużyny. W Ekstraklasie nie zdążył jednak pokazać zbyt wiele – wystąpił tylko w ostatnim meczu sezonu z Puszczą. Na boisku spędził kilka minut. Udało się też jednak wyciągnąć z Łęcznej Serhija Krykuna, który:
- dał ekipie z Gliwic remis z Legią,
- w pojedynkę wygrał Piastowi mecz z Widzewem
- zagrał ostatecznie w 25 spotkaniach ubiegłego sezonu Ekstraklasy i wstydu nie przyniósł
Ukrainiec nie zostanie najprawdopodobniej wielką gwiazdą Ekstraklasy, ale gra i jest ważną częścią drużyny. Jest też niezłym dowodem na dobre działanie rozwoju poprzez grę w niższych ligach – kilka lat temu Górnik wyciągnął go z drugiej ligi, a wcześniej jeszcze Garbarnia dała mu szansę gry w drugiej lidze podbierając Krykuna Podlasiu Biała Podlaska. Modelowa droga do Ekstraklasy, w której debiutował już trzy lata temu. Wtedy też dał radę, więc trudno uznać go za odkryty rok temu talent, ale kryterium transferu z niższej ligi spełnia.
Górnik Zabrze też sięgnął po spadkowicza z zaplecza, ale tutaj efekty były co najmniej niezłe. Kamil Lukoszek najpierw stoczył się pod kreskę ze Skrą Częstochowa, a już po chwili pewnie stąpał po ekstraklasowych boiskach notując kilka naprawdę świetnych występów. Górnik też więc trafił nieźle, trzeba przyznać.
Całkiem udany strzał zaliczyło też Zagłębie Lubin, które latem ubiegłego roku wzmocnił przychodzący z Resovii Marek Mróz. Pomocnik rozkręcał się powoli, ale wreszcie wskoczył na ekstraklasowe obroty i w końcówce sezonu wywalczył sobie miejsce w pierwszym składzie. Wówczas zanotował dwie asysty i gola w ostatnim meczu z Legią. Wtedy też zaliczył swoje pierwsze, pełne dziewięćdziesiąt minut.
No i teraz Stal Mielec, trochę tego będzie. Pecha miał ściągnięty z Rzeszowa Kamil Pajnowski, który sezon zaczął w pierwszym składzie, ale potem nabawił się kontuzji uda. W efekcie większość spotkań przesiedział na ławce i trybunach. Zupełnie inaczej pierwszy rok w Ekstraklasie będzie wspominał Krzysztof Wołkowicz – on akurat grał regularnie, strzelił nawet gola. Równie często wchodził z ławki jak zaczynał mecz od pierwszej minuty i był po prostu wzmocnieniem ekipy z Mielca. Trudno powiedzieć to samo o przychodzącym z Kotwicy Łukaszu Wolsztyńskim, który na murawie pojawiał się rzadko i dał swojej drużynie niewiele. No okej, w końcówce sezonu pomógł wyrwać punkt ekipie z Zabrza, gdy w doliczonym czasie gry strzelał na 1:1. Zostało jeszcze dwóch – Mateusz Stępień przyszedł z Arki i pełnił jedynie rolę nie najważniejszego zmiennika, a Konrad Jałocha od początku miał się godzić z rolą drugiego bramkarza.
W Widzewie też pojawiło się kilku piłkarzy spełniających nasze kryteria, a nawet trochę je naginających. Dawid Tkacz, choć bardzo młody, przychodził z drużyny seniorów i do drużyny seniorów, więc jak seniora musimy go traktować. Trochę pograł, kilka razy w większym wymiarze czasowym, ale szału nie zrobił i teraz spróbuje dowieść klasy na wypożyczeniu. Co innego nieco starszy Antoni Klimek, wymieniany niekiedy w szerokim gronie najlepszych młodzieżowców minionego sezonu. Teraz już o nim nie usłyszymy w tym kontekście, bo po prostu się zestarzał, ale to nadal materiał na naprawdę niezłego piłkarza. Na dokładkę dwaj bramkarze, którzy nie powąchali boiska, bo monopol na grę najpierw miał Henrich Ravas, a później Rafał Gikiewicz. W efekcie Jan Krzywański i Jakub Szymański uzbierali łącznie jeden występ w Ekstraklasie i dwa w Pucharze Polski.
W Kielcach mieli w rundzie jesiennej całkiem sporo pożytku z Mateusza Czyżyckiego, który latem przyszedł z Tychów. Dla Korony zagrał w kilkunastu meczach, w większości z nich wchodził z ławki, nie prezentował niczego nadzwyczajnego. Na wiosnę poszedł zresztą w odstawkę i w drugiej rundzie rozegrał całe dwa spotkania.
Teraz król wśród transferów tego typu, czyli wyłowiony sprawnie przez Jagiellonię Dominik Marczuk. Co tu dużo mówić – najlepszy w całym tym towarzystwie, strzał w dziesiątkę.
ŁKS wraz z wejściem do Ekstraklasy przyciągnął ze sobą oczywiście całą drużynę z pierwszej ligi. Łodzian mieli też wzmocnić Levent Gulen, Piotr Głowacki i Jakub Letniowski, ale nie wyszło tak jak założyli sobie w klubie z alei Unii. Wszyscy trzej trochę pograli, ale w najwyższej klasie rozgrywkowej nie zakotwiczyli na dłużej.
Podobnie w przypadku niektórych zawodników ściągniętych po awansie przez Ruch Chorzów. Też trochę tego było, ale na boisku najlepiej prezentowali się Miłosz Kozak i Szymon Szymański. Jeden w swoich ciaśniutkich spodenkach robił spore zamieszanie w ataku, ale, podobnie jak wcześniej wspomniany Krykun, nikogo tym za bardzo nie zdziwił. Niezłych występów Kozaka można było się po prostu spodziewać. Trochę większym zaskoczeniem musiał być Szymański, który z dobrej strony pokazywał się na pozycji środkowego obrońcy. Swoją drogą to kolejny dobry przykład piłkarza wyciąganego z niższych lig – trzecioligowy Rekord Bielsko-Biała oddał go do Skry Częstochowa, a tam wypatrzyli go włodarze Ruchu i wygląda na to, że warto było zapuszczać żurawia do dolnych rejonów pierwszej ligi. Oprócz dwóch wyżej wymienionych panów do Ruchu trafili w tamtym sezonie z niższych lig polskich Maciej Firlej i Dawid Barnowski. Debiutu w ekstraklasie doczekał tylko ten pierwszy, ale szybko też zmienił barwy i na wiosnę oglądaliśmy go w koszulce Puszczy Niepołomice. A teraz Firlej jest już piłkarzem Warty Poznań…
Jeszcze Puszcza. Trener Tomasz Tułacz dostał do dyspozycji ciekawy środek pola wzmocniony (tak, dla nas też to było spore zaskoczenie) Bartłomiejem Poczobutem ze Stali Rzeszów i Michałem Walskim z Sandecji Nowy Sącz. Obaj grali nieźle i należy uznać ich ściągnięcie za dobry ruch klubu z Niepołomic. Podobnie powinno się ocenić transfer Artura Siemaszki, który dla Puszczy zdobył pięć goli i grał przez większość sezonu na niezłym poziomie. I należy odnotować, że latem do drużyny Żubrów dołączył Muris Mesanović, który pograł w Ekstraklasie tylko w pierwszej rundzie, bo na wiosnę wylądował w Dukli Praga.
Tyle, teraz trzeba to wszystko zebrać do kupy.
Transfer Marczuka:
- Dominik Marczuk
Transfery wyjątkowo udane:
- Kamil Lukoszek
- Michał Walski
- Artur Siemaszko
Transfery udane:
- Serhij Krykun
- Krzysztof Wołkowicz
- Antoni Klimek
- Miłosz Kozak
- Szymon Szymański
- Bartłomiej Poczobut
- Marek Mróz
Pozostali:
- Filip Karbowy
- Kamil Pajnowski
- Łukasz Wolsztyński
- Mateusz Stępień
- Konrad Jałocha
- Dawid Tkacz
- Jan Krzywański
- Jakub Szymański
- Mateusz Czyżycki
- Levent Gulen
- Piotr Głowacki
- Jakub Letniowski
- Maciej Firlej
- Dawid Barnowski
- Muris Mesanović
Tę ostatnią grupę oczywiście można kwalifikować zależnie od tego, do czego był potrzebny dany zawodnik. Jałocha, Krzywański i Szymański przychodzili raczej świadomi tego, że nie będą pierwszym wyborem trenera do gry między słupkami. Pajnowski złapał uraz, Tkacz ma jeszcze czas, Czyżycki może znów złapać trochę lepszą formę. Tak czy siak – wskazałem w sumie 11 udanych transferów z niższych lig polskich na 26 wszystkich tego typu.
Słowem podsumowania – to naprawdę nie jest jakiś wyjątkowo nieatrakcyjny kierunek do rozglądania się za nowymi piłkarzami. Całkiem niezła skuteczność takich ruchów, nawet przepuszczona przez pryzmat potrzeb i ambicji danej drużyny, może, a nawet powinna zachęcać ekstraklasowe kluby do sięgania po zawodników z niższych lig w Polsce. Oczywiście, zawsze jest ryzyko wykopania jakiegoś niesamowitego słabiaka, ale nie mniejsze niż w wypadku sondowania rynku zagranicznego (co postaram się udowodnić za nieco ponad dwa tygodnie w poszerzonej analizie transferów z zagranicy z ostatnich pięciu lat).
Najbardziej wyraziste przykłady są najlepsze, ale kto by nie chciał więcej Marczuków? Pojedynczy gracze ze słabszych drużyn często mogą wnieść do Ekstraklasy naprawdę sporo, ale trzeba im dać szansę.
Tylko tyle i aż tyle.
Zaciąg na ten sezon. Kto nas pozytywnie zaskoczy?
Żebyście wiedzieli, których piłkarzy warto śledzić w tym sezonie, rzućmy jeszcze okiem na zawodników ściągniętych z niższych lig polskich w trwającym okienku transferowym. Nie ma tego dużo (na razie), ale widać wyraźnie, że podobnych wzmocnień szukają raczej drużyny spoza szerokiej czołówki Ekstraklasy. Kto wie, może w jednym z tych piłkarzy obudzi się nowy Marczuk albo chociaż Walski?
Jagiellonia
- Miki Villar z Wisły Kraków
- Filip Wolski z Lecha II Poznań
Śląsk
- Tomasz Loska z Bruk-Betu Termaliki Nieciecza
Legia
–
Pogoń
–
Lech
–
Górnik
–
Raków
–
Zagłębie
- Adam Radwański z Bruk-Betu Termaliki Nieciecza
Widzew
- Hubert Sobol z KKS Kalisz
- Marcel Krajewski z Legii II Warszawa (ubiegły sezon w Zniczu Pruszków)
Piast
- Igor Drapiński z Wisły Płock
Stal
- Fryderyk Gerbowski z Wisły Płock
Puszcza
- Mateusz Radecki z GKS Tychy
- Patryk Kieliś z Hutnika Kraków
- Michał Perchel z Karpat Krosno
Cracovia
- Jakub Burek z Wisły Płock (ubiegły sezon w Pogoni Siedlce)
Korona
- Shuma Nagamatsu ze Znicza Pruszków
- Wojciech Kamiński z Odry Opole
Radomiak
- Radosław Cielemecki z Wisły Płock
- Krystian Harciński z Jodly Jedlnia
Lechia
–
GKS
- Borja Galan z Odry Opole
- Sebastian Milewski z Arki Gdynia
- Lukas Klemenz z Górnika Łęczna
Motor
–
WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Pokaz piłkarskiego nieudacznictwa
- Kevin Blackwell: Od piłkarzy trzeba wymagać więcej. W Polsce trenerzy się tego boją [WYWIAD]
- Puszcza i Górnik muszą się rozkręcić, ale nudno dziś nie było
Fot. FotoPyK