Polscy kibice odpalają pod Bramą Brandenburską już którąś z kolei racę, ale tym razem nie płoną one zbyt długo. Piromani w biało-czerwonych koszulkach kładą flary na chodniku i biegną byle dalej. Za nimi policja. Ludzie krzyczą: „zostaw kibica, ej zostaw kibica”. Tłum się rozstępuje, uciekinierzy w niego wbiegają, po czym ten formuje szyki, jakby tworzył falangę, od której odbijają się niemieccy funkcjonariusze. Wystarczyło wtopić się w ludzi. Ludzi, którzy tworzą jedność „Czegoś takiego jeszcze nie przeżyłem. Śpiewamy, krzyczymy, wspieramy… Każdy na co dzień kibicuje komuś innemu, ale tu nie ma to znaczenia. Jesteśmy jednością. Jest naprawdę pięknie”, mówi nam jeden z kibiców.
Nie wszystkim się udało. O ile tym odpalającym pirotechnikę w najbardziej znanym berlińskim miejscu turystycznym wybryk uszedł na sucho, o tyle już pod samym Olympiastadion kilku kibiców na moich oczach wpadło w objęcia policji. Ale nie z incydentów powinni być po tym meczu zapamiętani polscy kibice, a z tego, jak licznie przyjechali do stolicy Niemiec. My po prostu zalaliśmy Berlin. Byliśmy wszędzie. Jeszcze przed południem przejęliśmy wspomnianą Bramę Brandenburską, ulice w drodze do metra, potem metro, następnie plac przed Stadionem Olimpijskim, a na końcu trybuny.
Tylko na boisku musieliśmy uznać wyższość.
Trudno się dziwić tak wielkiej fali biało-czerwonych barw, skoro do Berlina z Warszawy można dojechać w zaledwie pięć godzin pociągiem. Austriacy kibicują inaczej, znacznie spokojniej, choć kiedy wchodzą do metra, gdzie oczywiście też Polacy mają przewagę, śpiewają zaczepne „kto nie skacze, ten jest z Polski”. Nasi w ramach szyderki intonują hasła o schabowych, do których w ich mniemaniu sznycle nie mają podjazdu. Nikogo to nie rusza. Jest przyjaźnie. Tak samo jak Austriaków nie ruszają, a wręcz zachęcają do robienia wspólnych zdjęć, takie transparenty jak ten, na którym jeden z kibiców informuje, kogo należy szanować bardziej, jeśli chodzi o kompozytorów.
Po pierwszym „gramy u siebie” nie było już wątpliwości. Przewaga naszych była ogromna. Kibice więc dali radę. Piłkarze – do takiego poziomu nie doskoczyli. Za kadencji Probierza jeszcze nie było takiego gniecenia, jak w pierwszych piętnastu minutach. O wyjściu z własnej połowy mogliśmy pomarzyć, a kiedy piłka trafiała pod nasze nogi, od razu mieliśmy na plecach wściekłego Austriaka, tak jakby Rangnick chciał pokazać wszystkim niedowiarkom z Polski, że to naprawdę on wymyślił gegenpressing. Szokujące statystyki wyłuskał na X Wojciech Górski z Interii. Po kwadransie mieliśmy jedno celne podanie w tercji przeciwnika. Austriacy? Trzydzieści osiem. To kompletna przepaść. Jeszcze większa niż na trybunach, tylko że w drugą stronę.
Linia pomocy Austriaków zdawała się być momentami nie do przejścia. Mwene nawet zwiedzając monumentalny Olympiastadion nie odnalazłby tak długich korytarzy, jakie miał na swojej stronie. Prezes austriackiej federacji mówił nam, że do dobrego wyniku z Francją zabrakło jego zdaniem jednego lub dwóch detali. I tak właśnie wyglądali Austriacy. Jak drużyna, która jest prawie na poziomie Francji i z którą na tym etapie rozwoju drużyny nie mamy prawa rywalizować na równych warunkach. Podopieczni Rangnicka po kilkunastu minutach lekko spuchli, choć uczciwiej byłoby to nazwać ekonomią sił. Doszliśmy do głosu. Swoje zagraliśmy, swoje strzeliliśmy, kilka razy groźnie zaatakowaliśmy, mieliśmy znakomitego Zielińskiego, który dwoił się i troił, żeby rozruszać kolegów, mieliśmy wreszcie dziury w obronie, co Austriacy bezlitośnie wykorzystali.
Nikt nie toczył na poważnie dyskusji o posadzeniu na ławce Lewandowskiego, z góry zakładając, że i tak jest bez sensu, bo sprawy, o których się rozmawia, nie mają prawa się wydarzyć. A jednak można zostawić kapitana w rezerwie. Probierz ryzykował wiele wystawiając Krzysztofa Piątka, ale koniec końców – on się obronił, a Polska z Lewandowskim na boisku straciła dwa gole. Napastnik Barcelony mimo że nie wyszedł w podstawie, i tak skupiał największą uwagę. Lewandowski wchodzi na przestrzeń dla rezerwowych? Aplauz. Lewandowski stoi przy ławce? Wokół wianuszek reporterów, choć ci nie walczą o najlepsze ujęcie tak zaciekle, jak w Katarze, kiedy akurat na ławce został posadzony Cristiano Ronaldo. Przekazuje coś Sebastianowi Mili? Kamery na niego. Wchodzi na boisko? Giga aplauz. Jego wejście jednak niewiele zmieniło. „Das Team” wyjaśnił nas tak brutalnie, że nawet debata pod tytułem „czy z Lewandowskim byłoby inaczej?” nie będzie szczególnie gorąca.
Robiąc sondę dla Kanału Zero pytałem kibiców zebranych w centrum Berlina: – Jeśli zdarzy się godna porażka, godny remis, będziesz zadowolony?
Nikt nie stwierdził, że wziąłby taki scenariusz z satysfakcją.
Może i kadra Probierza przystępowała do turnieju bez balonika napompowanego oczekiwaniami, ale już w jego trakcie te oczekiwania się pojawiły. Poprzeczka dziś była już znacznie wyżej. Przynajmniej mamy remis. Na trybunach – my. Na boisku – oni.
WIĘCEJ O REPREZENTACJI POLSKI:
Fot. FotoPyK / własne