Gdy pierwszoligowy GKS Katowice w niewytłumaczalny sposób gubił punkty i potykał się na kolejnych przeszkodach, jego ówczesny prezes, Wojciech Cygan, zaczął doszukiwać się w tym uroków, klątw lub innych interwencji sił nieczystych. Teraz, już jako prężny działacz PZPN, Cygan może mieć flashbacki z tamtych dni, gdy patrzy na to, jak tuż przed wyjazdem na EURO Michałowi Probierzowi sypie się piłkarz za piłkarzem.
Lektura raportu zdrowotnego, który Polski Związek Piłki Nożnej opublikował w nocy, parę godzin po meczu z Ukrainą, sprawiała, że włos jeżył się na głowie. Sztab medyczny reprezentacji kraju informował o mniej lub bardziej poważnych kontuzjach ośmiu zawodników.
Już z pierwszych linijek tekstu dowiedzieliśmy się, że Arkadiusza Milika na mistrzostwach Europy na pewno nie zobaczymy, choć to akurat było oczywiste dla każdego, kto widział, jak napastnik schodzi z boiska z urazem kolana w zasadzie na samym starcie spotkania.
Dalsza część brzmiała lepiej, ale tylko w zestawieniu z poważną kontuzją zawodnika Juventusu, przy której wyrażenia “uraz mięśniowy” (Sebastian Walukiewicz, Nicola Zalewski, Michał Skóraś, Bartosz Salamon, Jakub Kawior), “uraz stawu skokowego” (Taras Romaczuk) i “silne stłuczenie stawu skokowego” (Kacper Urbański) brzmią jak błahostki.
Plasterek, buzi w kuku i do wesela się zagoi.
Michał Probierz nie bez powodu jednak gnał na spotkanie ze sztabem medycznym Biało-Czerwonych, nieprzypadkowo też mówił o tym, że w meczu z Turcją zagrają tylko ci, którzy absolutnie muszą, co do których zdrowia nie będzie żadnych wątpliwości. Zdawał sobie sprawę, że tuż przed samym turniejem każdy, nawet drobny uraz, to potencjalny pożar.
Niestety, choć w poniedziałek na Stadionie Narodowym starał się oszczędzić, kogo tylko mógł, ognisko buchnęło jeszcze większym płomieniem.
EURO 2024. Plaga kontuzji w reprezentacji Polski. Świderski i Lewandowski opuścili boisko z urazami
Karol Świderski strzela bramkę, sunie po murawie na kolanach, ale żeby w pełni oddać euforię po kolejnym trafieniu w drużynie narodowej, decyduje się jeszcze na wyskok i triumfalny gest w powietrzu. Sytuacja, którą w trakcie sezonu oglądaliśmy pewnie ze sto razy, a przesadą nie będzie nawet uderzanie w rachunkach w tysiące takich przypadków. Przy lądowaniu napastnik krzywo stanął, kostka uciekła, z ruchu warg mogliśmy od razu wyczytać przekleństwo, któremu towarzyszył wściekły cios pięścią w murawę.
Sztab medyczny otoczył go momentalnie, choć – znając takie sytuacje z doświadczenia – jeszcze szybciej do anormalnych rozmiarów urósł jego staw skokowy. Świderski pokazywał, że nic się nie dzieje, że da radę, ale selekcjoner zaalarmowany całym zajściem szykował już zmianę. Nie chciał ryzykować, zresztą nie trzeba było długo czekać, żeby i sam Karol uznał, że nie ma co zaciskać zębów, bo na szali jest zbyt wiele do stracenia.
Opuścił więc murawę, dodaliśmy go do listy cierpiących. Być może nie czeka go tak wielkie nieszczęście, jak Arkadiusza Milika, ale najbliższe dni będą dla niego – i Probierza – nerwówką, walką z czasem.
Stan zdrowia Świderskiego stałby się zapewne przedmiotem narodowej dyskusji: w końcu od czasu mitycznej już współpracy Milik – Lewandowski nie mieliśmy “dwójki”, z którą Robert rozumiałby się tak dobrze. Nie trzeba nawet odwoływać się do przeszłości: to właśnie kapitan reprezentacji Polski obsłużył kolegę po fachu tak, że ten mógł świętować trafienie.
Jasne, gdzieś w tle są ci, których Turcy poznali dzięki szaleństwu na ich ligowych boiskach: Adam Buksa oraz Krzysztof Piątek, ale to Świderskiemu zawierzyliśmy najbardziej, bo w kadrze zyskał łatkę tego, który nie zawodzi – najwyższe z możliwych odznaczeń w piłce międzynarodowej.
Napastnik Hellas Werona na czołówkach sportowych portali był jednak góra dziesięć minut. Zastąpiło go większe nazwisko: Lewandowski.
Dziesięciu kadrowiczów z urazami w dwóch meczach
Robert, dla przyjaciół: maszyna. Lewandowski przez lata zapracował na miano niezniszczalnego zawodnika. Urazy przytrafiały mu się rzadziej niż słowa prawdy politykom. Tylko raz drżeliśmy o niego na poważnie, gdy w pechowy sposób uszkodził się w meczu z Andorą. Zmartwienie potęgował wtedy fakt, że uraz może mu zabrać wyczekiwany rekord Bundesligi, skasowanie nieprawdopodobnych dokonań Gerda Muellera.
Oczywiście nie zabrało, co stanowiło kolejną cegiełkę w temacie dyskusji o niezawodności i końskim zdrowiu Lewandowskiego.
Od tamtej pory Robert nie miał zresztą poważniejszych problemów, ciężko wręcz skojarzyć jego twarz wykrzywioną w grymasie bólu tak, że wiadomo było, że bez zmiany się nie obejdzie. Tym bardziej więc widok grzejącego się Kacpra Urbańskiego i siadającego na murawie Lewandowskiego, który nie był w stanie kontynuować gry, zmroził wszystkim serca.
Nastroje uspokoił trochę Mateusz Borek: w jego słowa o tym, że kapitan poczuł jedynie lekki dyskomfort i nie ma co się tym przesadnie przejmować, wierzyć po prostu chcemy, bo gdyby zabrakło i jego, Michał Probierz mógłby mieć przekonanie graniczące z pewnością, że wszystkie kary idą na niego, że nieumyślnie przeszedł pod drabiną.
Jednak nawet biorąc pod uwagę dobre wiadomości w temacie Lewandowskiego, sytuacja w obozie Polaków jest niepokojąca. Czas nagli i goni, a tu dziesięciu gości odczuwa mniejszy lub większy dyskomfort. O ile po spotkaniu z Ukrainą selekcjoner narzekał na agresywną grę rywali i to ich obwiniał o niepotrzebne sprowokowanie niektórych problemów, tak teraz nikt nam nie “pomógł”.
Świderski złapał uraz, bo źle upadł. Lewandowski nagle zwolnił, gdy w trakcie biegu coś go “pociągnęło”.
Tymoteusz Puchacz i Jakub Moder niby tłumaczyli ostatnio w “Foot Trucku”, jak często zawodnicy są zmuszeni grać z bólem w tym czy innym miejscu, że zastrzyki i leki przeciwbólowe to ich codzienność, ale wciąż: tak duże stężenie problemów zdrowotnych w grupie, którą za moment czeka turniej, czyli piłkarski maraton, to problem, który ciężko zignorować.
Michał Probierz jest niepokonany, ale ma się czym martwić
Reprezentację Polski dotknął pomór, nagle niknie przy tym nawet niesamowita passa Michała Probierza, który do Niemiec pojedzie przecież niepokonany i to nie dlatego, że znów ograł ogórków: teraz Biało-Czerwoni puknęli Ukrainę oraz Turcję, rywali poważnych, co znacząco podbija rangę jego śrubowanego wciąż rekordu. Sam zainteresowany wolałby jednak pewnie któryś mecz przegrać, byle tylko oszczędzić sobie stresu, a lekarzom i fizjoterapeutom pracy.
Sztab medyczny naszej drużyny narodowej w najbliższych dniach będzie najbardziej zapracowaną grupą zawodową nad Wisłą (niczego nikomu nie ujmując!). Będzie to też grupa, której niespotykana liczba ludzi, rodaków, będzie życzyć jak najlepiej. Szczęścia, pomyślności, sukcesów zawodowych. To w ich rękach leżą nasze szanse na ugranie czegokolwiek na mistrzostwach Europy.
Niby nigdy nie były one duże i po dwóch sparingowych zwycięstwach też nie urosły nagle do niebotycznych rozmiarów, ale jednak postawa zespołu Probierza w nich sprawiła, że trochę łatwiej nam uwierzyć, że ta kadra, będąca w pełni sił i zdrowia, może wywinąć jakiś pozytywny numer, dostarczyć nam wrażeń zgoła innych niż te, które zwykle towarzyszą naszym wyjazdom na turnieje rangi mistrzowskiej.
Pozostaje więc pozbierać tych, co żywi, jakbyśmy byli świadkami typowej średniowiecznej bitki w szczerym polu i ruszać, jak niegdyś krzyczał “Fakt” z okładki: na Berlin!
WIĘCEJ O REPREZENTACJI POLSKI:
- Wielki Boruc, przeklęty Webb i pęknięty balonik. Polska, Beenhakker i EURO 2008 [REPORTAŻ]
- Janczyk z Narodowego: Mecz z Ukrainą rozbudzi emocje
- Sparing (nie)prawdę ci powie. Co zwiastowały ostatnie mecze Polaków przed wielkimi turniejami?
- Listkiewicz: Wenger czuł się jak w skansenie. Witajcie na Ukrainie!
SZYMON JANCZYK
fot. FotoPyK