Z bliska przyglądałem się, jak Xabi Alonso wdrapuje się na trybuny i dołącza tam do bawiącego się wśród kibiców kapitana Lukasa Hradecky’ego. BayArena falowała na mistrzowskim haju. To był stan błogiego upojenia mistrzostwem Niemiec. Mecz z Augsburgiem był tylko dodatkiem. Bayer Leverkusen odciął pępowinę „Vizekusen”. Bundesligę wygrał bez ani jednej porażki. Pomyślałem wtedy, że to może być jedna z najlepszych drużyn XXI wieku.
Ruda broda, tunele w uszach, wytatuowane ręce, bluza przewieszona w pasie, okolicznościowa koszulka, szalik i czapka z kolekcji Bayeru. Za nim wóz Polizei, przed nim BayArena, w ręku dymiąca na czerwono i czarno raca. Pozuje do zdjęcia i zaczyna intonować:
„Deutsche Fussball Meister, Deutsche Fussball Meister… SVB!”
Początkowo jest w jego głosie dziwna nieśmiałość. Po chwili jednak dołączają inni. Najpierw kilka osób, potem kilkanaście, w ostatniej fazie pewnie z kilkadziesiąt. Pod „SVB” kryje się oczywiście „sportverein Bayer”. „Deutsche Fussball Meister” to refren zabawy, która objęła Leverkusen. Ludzie w tym niedużym, raczej spokojnym, przemysłowym mieście nad Renem po latach przegrywania dowiedzieli się właśnie, co to znaczy wygrywać.
Piwo się nie polało
Lukas Hradecky uwielbia piwo. Jego Instagram pełen jest zdjęć ze złocistym napojem. Jeszcze w Eintrachcie Frankfurt tak intensywnie świętował zdobycie Pucharu Niemiec, że zasnął w McDonaldsie na stole. Po przenosinach do Nadrenii Północnej-Westfalii całkiem serio na przywitalnej konferencji prasowej rzucił, że z Pilsnera będzie musiał przerzucić się na Koelsch i Alt. Innym razem na łamach „11Freunde” przekonywał, że sportowiec nie może żyć ascetycznie. Teoretycznie więc spotkanie z Augsburgiem, którym Bayer kończył fenomenalny sezon ligowy, powinno być dla Fina okazją do przechylenia kilkunastu browarków.
Bayer miał jednak zgoła inne plany. Spontaniczna feta z kibicami rozlewającymi się po płycie stadionu odbyła się już w kwietniu po zwycięstwie 5:0 nad Werderem. Wtedy to z wielkimi kuflami w rękach brylowali przede wszystkim Jeremie Frimpong i Victor Boniface, ale i Hradecky dotrzymywał im tempa. Przed Augsburgu poproszono fanów o powściągliwość. Mieli stać na trybunach i śpiewać: „Deutsche Fussball Meister, Deutsche Fussball Meister… SVB!”. Murawę BayAreny zajmowali piłkarze.
Zwykle mistrzostwo Niemiec świętuje się na balkonie miejskiego ratusza. Burmistrz miasta Uwe Richrath w rozmowie z partyjnym „Demo” przyznał jednak, że w Leverkusen balkon magistratu zburzony został 1971 roku. Bayer wymyślił więc, że pełnowymiarowa impreza posezonowa odbędzie się dopiero po finałach Ligi Europy z Atalantą Bergamo i Pucharu Niemiec z Kaiserslautern. Niejako w ramach rekompensaty dla kibiców Hradecky po Augsburgu wdrapał się na „gniazdo” i przekazał im okrąglutkie Meisterschale.
Plastikowy mistrz
Osiemnaście niemieckich drużyn może pochwalić się lepszą stadionową frekwencją niż Bayer. „Sueddeutsche Zeitung” podawał w 2022 roku, że klub ten jest jedenastym wśród najbardziej lubianych w Bundeslidze. Ot, u nas takie Zagłębie Lubin albo Piast Gliwice. W bardziej konserwatywnych częściach piłkarskiego kraju „Aptekarze” przezywani są jednak od „plastikowego” tworu. Nie jest to nienawiść, jaka towarzyszy Lipskowi, związanemu z koncernem Red Bulla, ale przyklejenie do potężnego przedsiębiorstwa farmaceutycznego sprawia, że na Bayer wszyscy wokół patrzą trochę podejrzliwie.
Gdy Niemiecki Związek Piłki Nożnej wprowadzał w latach dziewięćdziesiątych zasadę 50+1, regulującą możliwość przejęcia klubu przez prywatny kapitał do maksymalnego poziomu 49% akcji w spółce, Bayer potraktowano jak wyjątek od reguły i objęto tzw. zapisem „lex Leverkusen”. Odstępstwo od przepisu 50+1 możliwe jest, jeśli firma stale finansuje działalność organizacji przez niemniej niż dwadzieścia lat, a tu mamy do czynienia z historią od 1904 roku.
W późniejszych latach śladem Bayeru poszły Wolfsburg i Hoffenheim, ale dyskusja nie została domknięta. Niemieckie stadiony głośniej i dobitniej niż którekolwiek inne na świecie protestują przeciwko piłkarskiej gigantomanii, której symbolem są zagraniczne kluby sterowane przez państwa Bliskiego Wschodu i projekt Superligi. To grząski grunt: „Aptekarzom” dostaje się za ruchy firmy Bayer.
Niemiecki gigant farmaceutyczno-chemiczny stracił w ubiegłym roku prawie trzy miliardy euro. „Die Welt” informuje, że zadłużenie finansowe netto widocznie przekracza aktualną wartość giełdową spółki. W międzyczasie Bayer podjął decyzję o planie drastycznej redukcji zatrudnienia, która zmaterializuje się do końca 2025 roku. W skrócie: ludzie w Leverkusen stracą pracę i wylądują na bruku.
W trybie turbo
Po meczu z Augsburgiem uważnie przyglądałem się plączącemu się po płycie boiska Fernando Carro. Prezes Bayeru nie ukrywał wzruszenia. To jeden z architektów tego mistrzostwa Niemiec. I człowiek, który opowiada się przeciwko zasadzie 50+1. Można się śmiać, ale jest za wyrównaniem szans. Garstka niemieckich klubów suchą stopą przebrnęła przez destrukcyjny dla gospodarki i finansów okres koronawirusa. Zarządzana przez niego organizacja nie miała takiego problemu. Wszystkie straty pokryła spółka-matka.
Sukcesy „Die Werkself” naturalnie kosztują. Bayer dokłada kasę, zasypuje dziury i dba, żeby Excel nie świecił się na czerwono. Carro ma tego świadomość, to menadżer z najwyższej półki. Jest fanem Barcelony, stałym bywalcem Camp Nou, za młodu chciał zostać dziennikarzem sportowym. Pieniędzy dorobił się w grupie medialnej Bertelsmann, gdzie postrzegano go jako geniusza, który kilkoma machnięciami różdżki jest w stanie ożywić nawet najbardziej zmurszały oddział firmy. W ostatecznej fazie Hiszpan miał pod sobą ponad siedemdziesiąt tysięcy osób. Wtedy zgłosił się Bayer, który potrzebował włączenia trybu „turbo”, z którego w biznesie znany był Carro.
Carro zaraził wszystkich dookoła siebie kulturą wygrywania. Już w 2018 roku mówił, że interesuje go tylko mistrzostwo Niemiec.
Fernando Carro po prawej stronie
Drugą najważniejszą postacią w władzach klubu jest dyrektor sportowy Simon Rolfes. Wieloletni lider Bayeru Leverkusen. Tomasz Bobel, który miał okazję dzielić z nim szatnię, a po karierze zatrudnił się w klubowym sklepie, mówi mi, że to był „prawdziwy kapitan”, który „walczył o drużynę i jej prawa”. Rolfesa zawsze uważano za człowieka, który swoją inteligencją i zdolnością wyrażania myśli wykracza poza ramy przeciętnego piłkarza. Gdy więc zawiesił buty na kołku, zwerbowała go telewizja ZDF, a on sam wraz z wspólnikiem założył spółkę „Rolfes&Elsaesser – The Career Company”, która działała na tyle prężnie, że przejęła firmę GoalControl, wprowadzającą w życie system goal-line technology.
W Bayerze wszedł w buty legendarnego Rudiego Voellera. I to jemu przypisuje się zatrudnienie Xabiego Alonso, a także letnie okno transferowe, kiedy drużynę wzmocnili Victor Boniface, Granit Xhaka, Jonas Hofmann, Alejandro Grimaldo, Nathan Tella i Josip Stanisić, czyli absolutnie kluczowe postaci dla wybitnego sezonu „Aptekarzy”. Przed BayAreną widziałem mnóstwo ludzi paradujących w koszulkach nazwiskiem Rolfesa. To znak, że ludzie pamiętają. I wciąż doceniają.
Simon Rolfes z paterą
Sukces wykluł się traumy
Leverkusen na co dzień jest dość sennym miasteczkiem. Bayer sprawia jednak, że ożywa. Domy jednorodzinne, bliźniaki, witryny sklepów, pubów, restauracji, budek z kebabami i pizzą przyozdobiono klubowymi barwami. Mieszkańcy przekonywali mnie nawet, że między sąsiadami wywiązywała się przyjacielska rywalizacja. Czyj przybytek wypadnie w tej licytacji lepiej. Liczyła się kreatywność. I rozmach.
Przed stadionem spotkałem Adriana Godlewskiego. Jest Polakiem, ale na Bayer skazany był od małego, bo urodził i wychował się w Leverkusen.
– To miasto żyje Bayerem. Klub stworzyli lokalni pracownicy fabryki. Zawsze było widać, że mieszkańcy chodzą na mecze. Trzeba jednak przyznać, że ten sezon jest wyjątkowy. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałem. Kibice się zbierają, wypełniają ulice, witają autobusy, przyozdabiają domy i ogródki, cały rok tak to wygląda, fajerwerki.
Mogliście przypuszczać, że Bayer aż tak odpali?
– Wielu kibiców już latem spodziewało się, że ten Bayer może być lepszy od Bayerów z poprzednich lat. Wystarczyło spojrzeć na transfery: Xhaka, Boniface, Hoffmann czy Grimaldo. Potem na dobrą postawę w sparingach z silnymi klubami Europy. Kto by jednak pomyślał, że sięgniemy po mistrzostwo Bundesligi, że zaraz będzie finał Ligi Europy, potem Puchar Niemiec w Berlinie? Nikt by nie uwierzył! Rzeczywistość przekracza najśmielsze wyobrażenia.
Sukces ten wykluł się z traumy ciągłego przegrywania. To oczywiście nie przypadek Pogoni Szczecin, która już chyba na dobre zakopała się w przekleństwie „zero tituli”, bo Bayer w 1988 roku sięgnął po Puchar UEFA, a w 1993 roku wygrał Puchar Niemiec, ale łatka „Vizekusen” czy też „Neverkusen” bolała tym bardziej, że powstała na przełomie XX i XXI wieku.
W 2000 roku Bayer przerżnął mistrzostwo Niemiec, choć przed ostatnią kolejką miał trzy punkty przewagi nad Bayernem i mierzył się z niewalczącym już o nic Unterhaching. W 2002 roku przegrał zaś finał Ligi Mistrzów z Realem Madryt, finał Pucharu Niemiec z Schalke i Bundesligę z BVB. Przez następne dwie dekady „Aptekarze” też bywali blisko jakiegoś trofeum. Ładnie spuentował to jednak Bobel: inne kluby wiedziały, że i tak Bayer wywróci się przed metą.
Adrian Godlewski: – Nie pamiętam zbyt dobrze 2002 roku i przegranej potrójnej korony. Lat osiemdziesiątych i Pucharu UEFA też nie przeżyłem. Wychowałem się w latach, kiedy normą było niewygrywanie trofeów. Nie napalałem się rokrocznie na jakieś wielkie zwycięstwa. W ostatniej dekadzie tron Bundesligi zabetonował przecież Bayern. Myślałem czasami, że fajnie byłoby, gdyby wpadł jakiś Puchar Niemiec. Ale taki sezon? Nie do przewidzenia! To już zawsze zostanie w pamięci. Pierwszego razu już nikt nam nie zabierze.
Zdjęcie z Xhaką
Martin Huć jest najbardziej znanym polskim kibicem Bayeru Leverkusen. Bilety na meczu z Augsburgiem wraz z bratem dostali w ostatniej chwili.
– Dzień przed meczem przyjechaliśmy do fanshopu Bayeru, żeby kupić sobie koszulki i pamiątki. W trening celowaliśmy niejako przy okazji. Przeczytaliśmy na stronie, że jest zamknięty. O której godzinie? Nie wiadomo. Skoro jednak konferencję wyznaczono na 13:30, to założyliśmy, że około 12:00 albo 12:30 zajęcia się skończą. Są dwa wyjazdy. Stanęliśmy pod jednym. Ktoś przecież na pewno się pojawi, prędzej czy później. Inni ludzie też czekali. Złapaliśmy Victora Boniface’a i Granita Xhakę. Wyjeżdżał Lukas Hradecky, więc udało się zrobić zdjęcie z kapitanem. Był też Gustavo Puerta, młody zawodnik.
Na Twitterze napisałeś, że najważniejsze jest zdjęcie z Xhaką.
– Zawodnicy wyjeżdżali w bardzo dużym odstępie czasowym. Jeden samochód na dziesięć albo piętnaście minut, więc faktycznie długo się po treningu zbierali. Z Xhakę to był totalny przypadek, bo staliśmy na parkingu, kręciła się grupka ludzi, no i tam właśnie był.
Jak właściwie zacząłeś kibicować Bayerowi?
– 1997 rok, pierwszy przyjazd w życiu do Niemiec, gdzie mamy rodzinę. Wujek Roger, za co jestem mu niezwykle wdzięczny, zaraził mnie kibicowaniem Bayerowi, teraz też załatwił nam wstęp na mecz z Augsburgiem. On sam ma fajną historię, bo gdy Bayer awansował do Bundesligi, miał możliwość wbiegnięcia na murawę, a zdjęcie z płyty ma też po zdobyciu mistrzostwa Niemiec w meczu z Werderem.
Początki kibicowania nie były łatwe. Z racji szkoły przyjechać do Niemiec można było w lipcu, kiedy sezon był martwy. Przez kraty oglądaliśmy tylko BayArenę. W Polsce takich obiektów wtedy nie było, więc robiło to dodatkowe wrażenie. Meczów Bundesligi nie było gdzie u nas oglądać, więc wyniki śledziło się w telegazecie, a każda sobota to skróty w niemieckiej telewizji. Z czasem wszystkie mecze niemieckiej ligi pojawiły się w polskiej TV. Pasja się napędziła. Stworzyłem polski portal i fanklub Bayeru. Społeczność zaczęła rosnąć. Zaczęliśmy organizować wyjazdy w większych grupach. Czy to do Leverkusen, czy do Hamburga. Ja akurat nie miałem szczęścia, ale nasz fanklub był na meczu pożegnalnym Bernda Schneidera i brał udział w tworzeniu oprawy. Mamy z nim zdjęcia, kapitalna sprawa, mega dużo życiowych wspomnień.
I pewnie też rozczarowań.
Była frustracja na łatkę „Vizekusen”. Nawet w tym sezonie wiele razy człowiek zastanawiał się, co będzie po pierwszej porażce? Czy presja mediów, kibiców, środowiska nie okaże się przytłaczająca, bo wrócą te wszystkie teksty i żarty? Czy znów wszystko się nie posypie? I to na ostatniej prostej? Nikt przecież nie mógł przypuszczać, że ani razu nie przegrają. Były kontuzje, gra na trzech frontach, Puchar Narodów Afryki. Nieprawdopodobne, że udało im się to zrobić. Z łatki „Vizekusen” powstało „Meisterkusen”.
Polscy kibice Bayeru
Bayer Meisterkusen
To paradoks, ale Bayer rozegrał w tym sezonie jakieś czterdzieści albo pięćdziesiąt ważniejszych spotkań od tego z Augsburgiem. Dlatego jednak pomyślałem po tym meczu, że to może być jedna z najlepszych drużyn XXI wieku, bo na palcach jednej ręki można policzyć przypadki zespołów, które… nie przegrywają. Wiadomo, że „Meisterkusen” jeszcze daleka droga do wpływu na najnowszą historię futbolu, jaką miały lub nadal mają FC Barcelona i Manchester City za Pepa Guardioli, Real Madryt za Zinedine Zidane’a czy Carlo Ancelottiego, Manchester United za sir Alexa Fergusona, Liverpool za Jurgena Kloppa czy Bayern Monachium za Hansiego Flicka.
Tu potrzebne byłaby nie tylko Liga Europy czy DFB-Pokal, ale też Liga Mistrzów i zrzucenie Bayernu z tronu Bundesligi na dłużej niż chwilę. Czy jednak Bayer może mieć jakikolwiek kompleks przykładowo wobec „The Invincibles”, czyli Arsenalu z sezonu 2003/04?
Nie.
Bayer ma swoją legendę. W mniej więcej jednej piątej meczów tego sezonu „Meisterkusen” wyciągali wynik w doliczonym czasie gry. Sami za najważniejszy moment sezonu uważają gol Palaciosa w dziewięćdziesiątej czwartej minucie jesiennego spotkania z Bayernem. Potem było jeszcze jedenaście podobnych przypadków: Boniface z Karabachem, Palacios z Augsburgiem, Hincapie z Lipskiem, Tah ze Stuttgartem, Schick aż trzy razy znów z Karabachem, Andrich i Schick z Hoffenheim, Frimpong z West Hamem, Andrich również ze Stuttgartem, Stanisić z BVB i Romą.
Xabi Alonso potwierdził tym samym, że jest jednym z najciekawszych trenerów młodego pokolenia. Jego Bayeru nie można sprowadzać do utartych schematów taktycznych. Sam Hiszpan nie lubi rozmawiać o modelach ustawień, te są bowiem u niego płynne, jak to przystało na współczesny futbol: zmieniają się po kilka razy w czasie meczu. 42-letni trener wyznacza trendy. Chciał go Liverpool, kusił Bayern. On zdecydował jednak, że zostanie w Bayerze, bo wierzy w ten projekt. Seria zwycięstw, która trwa już od pięćdziesięciu jeden meczów i jest ewenementem na skalę ostatnich siedemdziesięciu lat w europejskich piłce, będzie kontynuowana.
W jego Bayerze najbardziej imponuje liczba zawodników, która walnie przyczyniła się do historycznych sukcesów klubu. Florian Wirtz jest absolutnie wyjątkowy. W wieku Kacpra Kozłowskiego i mimo zerwanych więzadeł krzyżowych w sezonie 2021/22 ma na koncie ponad sto asyst i goli w niecałych dwustu występach w seniorskiej piłce. Victor Boniface to po Victorze Osimhenie kolejny nigeryjski napastnik, który w europejskiej piłce spróbuje znaczyć tyle, ile niegdyś inni afrykańscy mistrzowie: George Weah czy Didier Drogba.
Alejandro Grimaldo niemal z miejsca stał się ulubieńcem BayAreny. Granit Xhaka to aktualnie pod względem wszystkich zaawansowanych statystyk najlepszy środkowy pomocnik Bundesligi. Jeremie Frimpong jest szybki jak wiatr, notuje świetne liczby i choć po sezonie najpewniej odejdzie, to wszystkie strony będą z takiego układu usatysfakcjonowane.
To największe gwiazdy, ale przecież triumfu Bayeru nie byłoby bez świetnej reszty, często zadaniowców, których atuty Xabi Alonso eksponował w absolutnie wybitny sposób. Robert Andrich będzie kluczową postacią reprezentacji Niemiec na Euro 2024. Jonas Hofmann wniósł niezbędne doświadczenie. Exequiel Palacios nie tylko strzelił kilka ważnych goli w samych końcówkach, ale też przebiegał dwa i pół tysiąca minut. Robotę robili Odilon Kossounou i Jonathan Tah. Swoje momenty miał Piero Hincapie. Bardzo niedoceniany jest Josip Stanisić, który już w czasie sezonu zadeklarował, że nie chce wracać do Bayernu. Konieczne liczby dołożyli
Simon Rolfes w „The Athletic” przytaczał historię z jakiegoś meczu Bundesligi podczas Pucharu Narodów Afryki, kiedy Xabi Alonso dysponował mocno przetrzebioną przez wzgląd na wyjazdy i kontuzje kadrą. Hiszpan miał złapać zmartwionego dyrektora sportowego: „I tak wygramy”.
I tak, wygrali.
Meisterschale w rękach Bayeru
Adrian Godlewski: – Po meczu z Werderem wbiegłem na murawę. Byłem częścią tłumu, który spontanicznie świętował mistrzostwo. Najważniejsze mam więc odhaczone. Te emocje ciężko powtórzyć. Mieszanka różnych uczuć. Wiedzieliśmy, że to może się zdarzyć. Stanęliśmy przy boisku, przy linii, z sektorów wyskoczyliśmy już w osiemdziesiątej minucie. Te emocje, te zdjęcia, nigdy tego nie zapomnę. Po czasie trudno, żeby to jeszcze raz wróciło. Ale na meczu z Augsburgiem łezka się zakręciła. Zobaczyć Meisterschale podnoszone przez piłkarzy…
Martin Huć: – Mistrzostwo jest uhonorowaniem tego całego mojego kibicowania. Nawet gdybyśmy przez następne dziesięć lat wygrywali Ligę Mistrzów i Bundesligę, to 18 maja 2024 pozostanie w moim sercu najważniejszym dniem. Wielu kibiców w Polsce mi się dziwi, jak to mówię. „Wygracie Champions League, to będziecie szczęśliwsi”, słyszę. Odpowiadam: „Nie, Bundesliga to jest spełnienie najskrytszego marzenia”.
Czytaj więcej o niemieckiej piłce:
- Bobel: Heynckes powiedział, że u niego zagrałbym 200 razy w Bundeslidze
- Święto zamiast zadymy. Gigantyczny ciężar derbów Hamburga
- W St. Pauli wreszcie chodzi także o futbol. Historyczna zmiana warty w Hamburgu
- Antifa zaatakowała polskich piłkarzy w Niemczech. „Nazwali nas nazistami”
- O pięknej nienawiści. Długi i wielowątkowy reportaż o derbach Hamburga
- Burdele, czachy, tęczowe trybuny. Odwiedzamy St. Pauli, najbardziej wykręcony klub w Europie
- O śmierci, która ratuje życia. Reportaż o Robercie Enke
Fot. Weszło/Newspix