Kuba Kosecki żyje i ma się dobrze. Wielu – w tym my – podchodziło z dużą ostrożnością do jego transferu do Sandhausen. Legionista miał za sobą dwa stracone (także z powodów zdrowotnych) sezony w Ekstraklasie, tymczasem dość niespodziewanie porwał się na w miarę mocną ligę, gdzie zdarzało się ginąć lepszym od niego (Klich). „Kosa” miał się po prostu odciąć od mediów, kontrowersji, prowokacji i w końcu sprawić, że miejscem, gdzie paparazzi będą mogli go przyłapać, będzie stadion Sandhausen, a nie Galeria Mokotów. Miał po prostu usunąć się w cień i skupić na grze. Jaki będzie efekt tej „terapii”, czas pokaże, ale pierwsze sygnały są dość pozytywne.
Sandhausen po trzech kolejkach wyrasta na prawdziwą rewelację 2. Bundesligi. Ekipa Aloisa Schwartza zaliczyła już komplet zwycięstw, strzelając przy tym aż 13 bramek. Co najistotniejsze – pokazują super atrakcyjny futbol, a Kosecki nie zdążył przez ten czas stracić miejsca w podstawowej jedenastce. Lokalne media chwaliły go w pierwszych dwóch meczach za aktywność, ale brakowało konkretów – “Kosa” nie zapisał się w klasyfikacji kanadyjskiej przy żadnej z siedmiu bramek. Dzisiaj w końcu trafił do siatki i to nie z byle kim, bo z Paderborn, które jeszcze przed rokiem było sensacyjnym liderem Bundesligi. Sandhausen poczęstowało ich szóstką, a Kuba strzelił gola numer trzy. Dokładnie takiego:
Fot. FotoPyK