Liverpool nie chce się wypisać z walki o mistrzostwo Anglii, która dawno już wkroczyła w decydującą fazę. Jakie to pasjonujące, kiedy każdy mecz po prostu musisz wygrać i w każdym meczu strata punktów oznacza wielką katastrofę. Zamiast spotkań bez historii dostajesz kilka finałów z najróżniejszymi rywalami. I ten z Fulham udało się podopiecznym Jurgena Kloppa wygrać.
Każdy kolejny mecz jest bardzo ważny. Albo nawet coraz ważniejszy. Liverpool, Arsenal, Manchester City – w wyścigu o prymat w Anglii nadal liczą się wszyscy najważniejsi gracze i choć The Citizens mają niewielką przewagę nad rywalami, to nie jest ona warta tak wiele, gdy tydzień w tydzień grasz pod ogromną presją. Taką, która w trudnych chwilach może pętać nogi nawet najlepszym.
Fulham – Liverpool 1:3. The Reds dali radę, ale łatwo nie było
Zaczęło się pięknie, ale potem piłkarze Fulham przypomnieli gościom, że w Premier League nie ma, że pięknie. Trzeba być cały czas nisko na nogach, ciągle gotowym do skoku, jak pantera. Bardzo ładnego gola z rzutu wolnego zdobył dziś Trent Alexander-Arnold, ale co z tego, skoro był on wart dokładnie tyle, co nieco brzydsze trafienie Timothy’ego Castagne’a.
To jest właśnie logika końca sezonu. Wszyscy już mają gdzieś, jakiego gola zdobywasz, bo interesuje ich już tylko czy w ogóle go zdobywasz i co ci on daje. Wszyscy szybko zapomnieli o pięknym uderzeniu Alexandra-Arnolda, bo jeszcze przed przerwą Fulham zdołało wyrównać i na nowo zestresować piłkarzy Liverpoolu. Na Craven Cottage na chwilę zrobiło się bardziej emocjonująco, choć po zmianie stron goście szybko odzyskali prowadzenie, którego nie utracili już do samego końca spotkania.
Pewność siebie to klucz do sukcesu
Liverpool grał po prostu lepiej i wygrał, bo pokazał w Londynie o wiele więcej niż rywale. Kreował, strzelał, dominował. Wreszcie wyrobił sobie większą przewagę i udowodnił, że nie pęka na robocie. Trzeba wygrać z umocowanym w środku tabeli Fulham? Proszę bardzo – przyjeżdżamy, wygrywamy, wracamy do domu. Chwila zawahania trwa kilka, góra kilkanaście minut. A po niej następujE powrót do charakterystycznej dla ligowych hegemonów pewności siebie.
Jej dowodem był gol Gravenbecha. Mocne, ale mierzone uderzenie dające ponownie prowadzenie ekipie z Liverpoolu. Kolejny dowód? Kolejny gol. Tym razem Jota i doskonale przeprowadzona szybka akcja na granicy spalonego. Albo i włos za nią, bo wszystko było tam na styk.
Takie występy nie dają ci jakiegoś dodatkowego paliwa w walce o mistrzostwo, ale też chociaż nie odbierają ci na nie szans. O właśnie!
Każdy kolejny mecz Liverpoolu, Arsenalu czy Manchesteru City w tym sezonie Premier League nie jest już szansą na zdobycie trzech punktów, a zagrożeniem utraty dwóch czy trzech. Dziś The Reds obronili kolejne trzy oczka.
Ich następna bitwa już w środę i jakby mało było presji, podopieczni Jurgena Kloppa zagrają w meczu derbowym z Evertonem.
Fulham – Liverpool 1:3
Castagne 45’+2 – Alexander-Arnold 32′, Gravenbech 53′, Jota 72′
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Awans z perspektywy drona. Po 12 latach Portsmouth znowu zagra w Championship
- Kibice Radomiaka przywitali piłkarzy po przegranych derbach. „Mamy dość”
- Kuciak w bramce Rakowa? Co mogło pójść nie tak…
- Radomiak dodaje nutki emocji grze o utrzymanie
- Liverpool jest jak Klopp – kończy mu się energia
Fot. Newspix