Legenda piłki ręcznej, autor słynnej „jednej Wenty”, ceniony europarlamentarzysta i absolutnie beznadziejny prezydent Kielc. Kiedy polityk nie ubiega się o drugą kadencję, oznacza to, że albo nie ma najmniejszych szans na reelekcję, albo najmniejszej ochoty. W przypadku Bogdana Wenty zachodzi i jedno, i drugie. Pokłócił się z całymi Kielcami. Zniszczył lokalny sport. Zostawia miasto w fatalnej kondycji. Zapraszamy na reportaż o tym, jak pomnikowa postać dla polskiego sportu zdewastowała swoją reputację poprzez politykę.
Niewiele zostało w Kielcach osób, z którymi Bogdan Wenta się nie pokłócił. Szczerze nienawidzi się z Bertusem Servaasem. Z byłym już właścicielem Industrii, czyli kieleckiego klubu piłki ręcznej, wojował przez całą kadencję. Na koniec sprawowania urzędu chciał dobrać się do skóry prezesa Korony, Łukasza Jabłońskiego, z tak małostkowych powodów, jak tylko można sobie wyobrazić. Przepędził z rady nadzorczej Piotra Dulnika, głównego sponsora klubu. Zraził do siebie prawie cały sztab wyborczy. Pokłócił się z koalicjantem, z którym wygrał wybory. Wpadł w konflikt z radą miasta. Spierał się z najbliższymi współpracownikami. Słyszymy o nim, że jest gwałtowny, wybuchowy, konfliktowy, zawistny i małostkowy. Zamiast infrastruktury sportowej stawiał kosztowne buble. Najpierw uczynił Kielce Europejskim Miastem Sportu, a potem patrzył jak kluby sportowe upadają. Nie miał kompetencji miękkich. Nie miał też kompetencji twardych.
Zniszczył swoją legendę.
W niedzielnych wyborach samorządowych startuje wiele osób ze świata sportu.
Niech Wenta stanowi przestrogę.
Zastanów się osiem razy, zanim powierzysz swój głos osobie, którą znasz jedynie z boisk lub parkietów.
Z NIKIM NIE ROZMAWIAĆ, NIKOGO NIE ZNAĆ
Augustyna Nowacka pokazuje mi zdjęcie sztabu wyborczego Bogdana Wenty. Jest na nim ponad czterdzieści osób. Uśmiechniętych, pełnych entuzjazmu społeczników wraz ze swoimi dziećmi.
– Spojrzałam ostatnio na to zdjęcie i zaczęłam liczyć. Nie doliczyłam się żadnej osoby, która została z Wentą do końca kadencji. A to byli jego najbliżsi współpracownicy. Ja odpadłam jako jedna z ostatnich. „I tak długo się uchowałaś”, powtarzali mi. Moi przyjaciele rozstawali się z prezydentem w zasadzie z dnia na dzień. Do teraz nikt nie wie, dlaczego prezydent uznał ich za wrogów. A przecież wszyscy walczyliśmy o jego zwycięstwo.
– To nikogo nie ma już z Wentą?
– Chyba została z nim tylko jedna osoba, Bożena Szczypiór, jej akurat nie ma na zdjęciu. W jego klubie uchowały się w teorii jeszcze dwie radne, ale uważam, że po prostu czekają na koniec kadencji.
Nowacka była przez cztery lata dyrektorką Kieleckiego Centrum Kultury. Trudno znaleźć w mieście scyzoryków osobę, której praca zbierałaby tak jednoznacznie pozytywne recenzje. Organizowała ciekawe wydarzenia i potrafiła wypracować finansowy zysk, pod jej panowaniem KCK wreszcie zaczęło działać prężnie. Dostała tę pracę bez znajomości czy poleceń, po prostu wygrała konkurs, choć złośliwi powiedzą, że pomaganie w wyborach Bogdanowi Wencie raczej jej w tym nie zaszkodziło. Niemniej – to naprawdę świetna specjalistka w swojej dziedzinie, rezygnację z jej usług postrzega się jako coś szokującego.
Zwłaszcza rezygnację w takim stylu.
Na początek pracy dostała trzyletnią umowę. Kolejna była już tylko na rok.
Druga umowa Nowackiej wygasała dokładnie 18 listopada 2023 roku. Daty są w tej historii istotne, zwróćcie na nie uwagę.
Kilka tygodni wcześniej Wenta zakomunikował jej, że chce związać się z nią na kolejne pięć lat.
Jeszcze 13 listopada zdawał się podtrzymywać tę deklarację.
Kobieta grzecznie czekała. Dwa dni przed wygaśnięciem umowy, 16 listopada, nie mając wciąż podpisanej nowej, usłyszała od prezydenta, że ten dziękuje jej za dalszą współpracę. Kiedy jej to przekazywał, za drzwiami czekała już kandydatka na jej miejsce.
Nie poznała powodu.
O personaliach swojej następczyni dowiedziała się z Facebooka.
Kiedy rozmawiam z Nowacką, emocje wciąż w niej buzują.
– Jak się czuje tak potraktowana osoba?
– Jestem bardzo rozczarowana. Sumiennie wykonywałam swoją pracę. Żyłam nią. Przy konkursie na dyrektora KCK przedstawiłam moją koncepcję. Zrealizowałam ją w całości. Trzy dni przed informacją o nieprzedłużeniu umowy widziałam się z prezydentem. Pytałam go wtedy, czy ma jakieś zastrzeżenia do mojej pracy i czy przedłuży moją umowę.
– Zapewnił wprost, że przedłuży?
– Powiedział, że nie ma do mnie żadnych zastrzeżeń, bardzo ceni moją pracę i czeka na dokumenty z wydziału edukacji i kultury, więc odniosłam wrażenie, że to formalność. Dwa tygodnie wcześniej na spotkaniu ze związkami zawodowymi deklarował, że moja umowa zostanie przedłużona. Zastanawiał się tylko, czy na trzy lata, czy na pięć. Skierował też oficjalne pisma do stowarzyszeń z informacją, że ma zamiar mnie powołać na stanowisko dyrektora.
– Poznała pani powód?
– Nie, nie podał go, nie tłumaczył decyzji. Stwierdził, że bardzo ceni to, ile zrobiłam i jak wiele pochwał dostaję i może to nawet powtórzyć w sądzie, ale zdecydował, że nie przedłuży mojej umowy. Przekazałam mu, że jestem bardzo rozczarowana tym brakiem odwagi. Można było coś takiego powiedzieć mi trzy miesiące wcześniej, choćby ze zwykłej przyzwoitości lub z uwagi na morale zespołu. Moja praca ocieplała wizerunek Wenty, bo KCK była zawsze wychwalana. Przez cztery lata nie dostałam ani jednego sygnału, że prezydent ma jakieś obiekcje do tego, co robię.
– Mogło zaważyć o tym cokolwiek merytorycznego?
– Na pewno nie.
– Prywata?
– Ludzie przekazywali mi, że prezydentowi nie podobało się to, z kim jestem w związku, z kim się przyjaźnię, z kim udostępniam zdjęcia na Facebooku, co lajkuję, z kim spotykam się w moim prywatnym czasie.
– Dlaczego?
– Bo w moim otoczeniu są ludzie, których uważa za wrogów. Słyszałam przeróżne komentarze. Przestałam publikować prywatne zdjęcia z imprez czy wakacji. Bałam się. Rezygnowałam z pisania komentarzy i lajków. Inni mieli podobnie – nie chcieli się narazić. Wenta odbierał każdą taką aktywność jak cios wymierzony w jego stronę. My się wszyscy w Kielcach znamy. W mniejszych miastach to normalne. Z każdym miesiącem okazywało się, że tych wrogów jest coraz więcej. Na koniec okazało się, że praktycznie każdego mojego bliższego znajomego Wenta postrzega jako swojego przeciwnika. A przypomnę – byliśmy w jednej ekipie, mocno angażowałam się w jego kampanię wyborczą. Najlepiej było z nikim się nie przyjaźnić, z nikim nie rozmawiać, nikogo nie znać.
Tajemnicą poliszynela w Kielcach jest to, że Nowacka utrzymuje bliskie relacje z rodziną Suchańskich. Kamil Suchański, obecnie kandydat na prezydenta, to największy wróg polityczny Wenty. Pomógł wygrać mu wybory, potem Wenta go znienawidził.
Czy to dlatego prezydent Kielc potraktował Nowacką kompletnie bez klasy, zwodząc ją przedłużeniem umowy, by na dwa dni przed jej wygaśnięciem zmienić zdanie bez podania powodu?
JAK WENTA ZOSTAŁ PREZYDENTEM KIELC?
Historyjka, którą na starcie aktualnej kadencji, dosłownie w jej pierwszych dniach, żyje cały ratusz. Wenta spotyka przypadkiem radną należącą do jego komitetu.
– A ty nie w pracy? – pyta zdziwiony.
– Ja nie pracuję, mam firmę – słyszy.
– A w urzędzie? Wolne dziś?
Wenta wygrał wybory, żyjąc w przekonaniu, że radni to etatowi pracownicy miasta, siedzący w ratuszu od rana do popołudnia, zupełnie jak on. Trudno odnieść wrażenie, że były trener wiedział, na co się pisze, zostając prezydentem. – Nie miał najmniejszej świadomości, jak ta praca wygląda praktyce – słyszę od jego bliskiego współpracownika, który po jakimś czasie codziennej pracy z Wentą rzucił papierami i poszedł pracować gdzie indziej. Opowiada, że odszedł z urzędu klasą, Wencie publicznie podziękował za współpracę, a prezydent i tak miał do niego żal, bo nie chciał tkwić w tym układzie personalnym do końca kadencji.
W 2014 roku Wenta pożegnał się z Vive i zaliczył miękkie lądowanie w Parlamencie Europejskim. Choć odejście z kieleckiego klubu pozostawiło w nim bliznę, wcale nie musiał zawieszać swojej kariery trenerskiej, nawet miał dwie oferty z zagranicznych klubów. Spełniał się jednak w Brukseli, gdzie cieszył się naprawdę dobrą opinią. Autorzy „The Parliament Magazine” wybrali go najlepszym polskim europosłem pierwszej połowy kadencji, doceniając to, że aktywnie zabiera swój głos i często wnosi interpelacje.
Mógł być europosłem jeszcze przez długie lata.
Rządzenie Kielcami to przecież mniejszy prestiż, mniejsze pieniądze i o wiele bardziej niewdzięczne zadanie.
Po co mu to było?
Mateusz Żelazny, dziennikarz Radia eM i TVP Kielce: – Został użyty jako narzędzie. Pewna grupa osób chciała kierować miastem, ale nie miała w swoich szeregach odpowiednio dużego nazwiska, które mogłoby wygrać wybory. Wymyślili Bogdana. Przekonywali go, że zostanie bohaterem politycznym i zrobi w Kielcach wielkie rzeczy, choć nawet nie zastanowili się nad tym, czy Wenta ma w ogóle kompetencje. Jego kampania opierała się na straszeniu Wojciechem Lubawskim. I tak wepchnęli go na stołek. Względnie szybko zaczęli dochodzić do wniosku, że bycie przy Wencie nie tylko nie daje oczekiwanych profitów, ale może nawet stać się kotwicą, która blokuje ruchy. Systematycznie się od niego odsuwali.
Były współpracownik: – Nakręcało go środowisko. Był dla nich twarzą. Wszyscy mu mówili, że będzie świetnym prezydentem, aż w końcu się zgodził.
Dariusz Gacek, społecznik, autor satyrycznego profilu „Scyzoryk się otwiera”: – To był plebiscyt na najprzystojniejszego, najbardziej lubianego kandydata. Wenta taki był. Miałem nadzieję, że będzie realizował program, który pomogliśmy mu stworzyć. Po wyborach okazało się, że żadnego programu nie realizuje. Zatrudnia ludzi po znajomości, bez konkursów. Bardzo szybko okazało się, że to był zły wybór.
– Jak szybko?
– W ciągu dwóch-trzech tygodni.
Jego poprzednik, Wojciech Lubawski, rządził od 2002 roku. Mówiono o nim, że jest niezatapialny. Pokonać go mógł tylko naprawdę mocny kandydat. Prezydent z wąsem wyznaczał trendy w przaśności polskiego samorządu, co było widać choćby po ruchach, jakie wykonuje w sprawie sprzedaży Korony, która najpierw miała iść w ręce nieprzedstawionego z imienia i nazwiska faceta w dżinsowej kurtce, później do biednych Senegalczyków lub AS Romy, która wysłała ofertę akurat w dniu, gdy radni nie chcieli przekazać kolejnych milionów do klubu i trzeba było ich przekonać dramatycznym wtargnięciem na sesję z dokumentem od Włochów w ręce. Stawiał przystanki za 400 tysięcy za sztukę, chciał budować pod Kielcami CPK, wielokrotnie nazywał swoje miasto polską stolicą mody, mimo że nie było ku temu żadnych przesłanek. Gdy jeden ze społeczników wysłał do urzędu prośbę o wyjaśnienie słuszności tego szokującego hasła, przeczytał w odpowiedzi: „Kielce jako stolica mody jest określeniem propagowanym przez Prezydenta Kielc gdyż tak on uważa”.
Mimo tych wszystkich dziwactw trzymał się mocno. Od 2006 roku wszystkie wybory wygrywał w pierwszej turze. Mógł liczyć na poparcie PiS-u, a opozycja nie naciskała. Do zmiany władzy potrzebny był ktoś taki jak Wenta, z mocnym nazwiskiem, zasługami dla regionu i historią, którą łatwo sprzedać. Mało kto zastanawiał się, czy były trener poradzi sobie w Kielcach, skoro radził sobie w Brukseli jako europoseł Parlamentu Europejskiego. To on miał zrobić kielczanom przysługę, zamieniając wygodną UE na pełną problemów stolicę świętokrzyskiego, a nie kielczanie jemu, wrzucając głos do urny.
W pracy trenera dał się poznać jako charyzmatyczny i wyważony lider. Szybko dostał do prowadzenia reprezentację Polski. Objął drużynę w rozkładzie, z zawodnikami, którzy nie chcą przyjeżdżać na zgrupowania. Już po trzech latach pracy, a dokładnie w 2007 roku, jego drużyna przywiozła z Niemiec srebrny medal mistrzostw świata. Dwa lata później, w 2009 roku w Chorwacji, wywalczyła brąz. To tam powstała kultowa „jedna Wenta”, którą przeliczano na piętnaście sekund. Dokładnie tyle zostało do końca meczu z Norwegią, gdy na tablicy wyświetlał się wynik 30:30, a piłka była w rękach rywali. W takich okolicznościach selekcjoner zarażał zawodników myślą, że to naprawdę dużo czasu.
Miał rację.
Polacy przechwycili, do bramki rzucił Artur Siódmiak.
Pomiędzy tymi dwoma turniejami, w 2008 roku, rozpoczął pracę w Vive, co nie wszystkim się podobało, bo przecież godzenie dwóch tak absorbujących zajęć mogło okazać się problematyczne. Znów szybko stworzył topową drużynę, w pięć lat wygrał cztery mistrzostwa i pięć pucharów. Może dziś taki obraz nie robi wrażenia, bo kielczanie zdominowali polskie podwórko na dobre, ale wtedy dopiero aspirowali do miana potęgi. Gdy Wenta zaczynał pracę, zespół przez pięć lat nie wygrał ligi. Uznanie miasta scyzoryków szkoleniowiec zyskał także tym, że w 2012 roku zrezygnował z posady w reprezentacji, żeby skupić się na klubie. Kadra pod jego wodzą zaliczyła 104 wygrane w 184 meczach.
Kiedy sam był piłkarzem ręcznym i czołową postacią naszej reprezentacji, mógł tylko pomarzyć o takich wynikach. Na mundial nasza kadra za czasów Wenty pojechała tylko dwa razy – po czternaste i jedenaste miejsce. Na Igrzyska się nie dostała. Indywidualnie dzisiejszy polityk robił karierę nieprzystającą wtedy do polskich realiów. Trafił do FC Barcelony, w połowie lat 90. zmienił Katalonię na Bundesligę, a polskie obywatelstwo na… niemieckie.
Wenta obrusza się za każdym razem, gdy ktoś poruszy publicznie tę kwestię. Kiedy dziennikarz „Radia Kielce” zaczyna ten temat, prezydent pogardliwie pyta go o wiek, a potem mówi „może ktoś z pana rodziny będzie wiedział, jaka to była rzeczywistość”, bo widocznie pytający „nie wie, jaka to była epoka”, więc „trudno odpowiadać na takie pytania redaktora”. W wywiadzie „Scyzoryka” rzuca nerwowe: „ Pan mi podtyka mikrofon i jeszcze raz mówi żebym się spowiadał. Z czego ja mam się spowiadać?”.
Jedni mówią, że stał się Niemcem, żeby jechać na upragnione Igrzyska Olimpijskie, a z polską kadrą nie miał takiej możliwości (z niemiecką pojechał, wrócił z piątym miejscem). Inni twierdzą, że dzięki temu ruchowi zwolnił w swoim zespole klubowym miejsce dla kolejnego obcokrajowca (w Niemczech obowiązywał limit dwóch zagranicznych na drużynę). On sam zarzeka się, że „nie myślał o żadnej olimpiadzie tylko o swoim prywatnym życiu”. Otrzymanie niemieckiego paszportu wiązało się ze zrzeczeniem się polskiego. Polski dokument wyrobił ponownie, gdy już pracował w kadrze jako trener. Wstępując do niemieckiego zespołu narodowego zadeklarował, że z Polską nigdy nie zagra.
Oczywiście, że te wydarzenia staną się później elementem kampanii wyborczej. Dominik Tarczyński, poseł PiS-u, pisał na Facebooku o Wencie, że „identyfikował się z komunistycznymi bandytami” i nazywał go „wysportowanym Niemcem, który trenował pałowanie na głowach Polaków”. Bo zmiana obywatelstwa to jedno, Wencie wyciąga się także związki z ZOMO. Były szczypiornista figuruje w notatkach służb jako osoba, która w latach 1983-1989 przeszła dwa lata przeszkolenia milicyjnego, a później była zatrudniona na stanowisku milicjanta Grupy „S” WUSW w Gdańsku. IPN, który dwa razy lustrował prezydenta Kielc, ustalił, że obecność w kadrach ZOMO ma związek jedynie z zatrudnieniem Wenty w milicyjnym klubie Gwardia Wybrzeże Gdańskie, a więc było fikcyjnym etatem.
Ówczesny kandydat na prezydenta pozwał Tarczyńskiego do sądu i wygrał z nim w trybie wyborczym, a więc na akcji, która miała go ośmieszyć, tylko podbił sobie poparcie. Do ośmieszenia się Wenta nie potrzebował jednak wyborczych oponentów. Wystarczyło podetknąć mu mikrofon pod usta. Wielkim echem odbił się wywiad, jakiego udzielił w trakcie kampanii Dariuszowi Gackowi, wspomnianemu już społecznikowi, który prowadzi profil „Scyzoryk się otwiera – satyryczna strona Kielc”.
Dariusz Gacek: – Przygotowałem sobie raczej łagodne pytania i kilka trudnych. Zacząłem od najprostszych. „Jakie trzy miejsca w Kielcach najbardziej się panu podobają?”. Chyba każdy, nawet jeśli nie był nigdy w tym mieście, mógłby coś powiedzieć. A on jęknął: „ech, to tak już zaczynamy?”. Powiedział, że najbardziej podoba mu się zamek w Chęcinach. Zrobiłem wielkie oczy. Chęciny przecież nie są w Kielcach, ale on naprawdę to powiedział. Po chwili spytałem o to, jaki jest budżet miasta. On na to: „nie wiem”. Nie podał nawet rzędu wielkości. Jak się zorientowałem, że on nic nie wie o Kielcach, to wywaliłem te trudne pytania.
– Czemu pan nie dociskał?
– Bo on już leżał, to byłoby skakanie po głowie. Fatalnie wypadł. Nie wiedział nic.
Kilka tygodni później wywiad w tajemniczych okolicznościach zniknął z sieci, a jego autor znalazł się na listach wyborczych ugrupowania Bogdana Wenty.
Jak twierdzi Gacek, tych dwóch zdarzeń nie można ze sobą wiązać. Wywiad został skasowany przypadkiem, a jego poparcie dla Wenty to element „politycznej gry”. Nie chce się na ten temat wypowiadać.
W 2018 roku Wenta wygrał w drugiej turze. Zebrał w niej 61,25% głosów.
Kampanię wyborczą zaczął z poparciem 21%.
KONFLIKTY
Kolejna historyjka, która jest niepozorna, ale bardzo wiele mówi o Wencie jako człowieku. Sebastian Michalski, świętokrzyski przedsiębiorca, wylicytował na aukcji Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy dzień w fotelu prezydenta Kielc. Wpłacając pieniądze zakładał, że przez chwilę poudaje prezydenta w ratuszu, zrobi sobie pamiątkowe zdjęcia i ogólnie będzie miło.
Mężczyzna miał się stawić w Urzędzie Miasta o ósmej rano. Jego wizytę zaplanowano do dziewiątej. Towarzyszyło mu robiące transmisję na żywo „Echo Dnia”. Michalski wszedł do gabinetu Wenty, przywitał się z prezydentem i szybko zasiadł za biurkiem, jakby faktycznie miał przez najbliższą godzinę rządzić Kielcami. Zawołał do gabinetu Jacka Wiatrowskiego, byłego audytora urzędu, startującego zresztą z listy Wenty w wyborach, którego przyprowadził do ratusza wraz z innymi lokalnymi przedsiębiorcami. Michalski chciał wykorzystać swoje pięć minut, żeby środowisko kieleckiego biznesu mogło zaprezentować prezydentowi swoje pomysły na inwestycje w mieście.
– Przepraszam, proszę państwa, kończymy to show. Od godziny ósmej zaczyna się praca – wypala nagle Wenta.
Michalski dalej tkwi w roli tymczasowego prezydenta: – Chciałem zapytać: czy sala, na której są obrady rady miasta, jest przygotowana? Przyjdzie dużo osób. Przyprowadziłem firmy, które chcą się pokazać.
– Pan przyprowadził firmy? Pan może jako obywatel miasta przyjść, umówić termin i wtedy przyprowadzić przedsiębiorców, zapraszamy – odpiera prezydent, a wszystko widać na trwającym na żywo nagraniu „Echa Dnia”.
Michalski: – Umówiliśmy się na dzisiaj.
Wenta: – Pan się z nikim nie umawiał. Pan chyba myli pojęcia. Najpierw wsparcie [poprzez licytację – red.], a potem typowy dzień pracy prezydenta.
Michalski: – Wydaje mi się, że skoro wylicytowałem jeden dzień w fotelu prezydenta…
Wenta: – Proszę doczytać do końca.
Michalski: – „Dzień w fotelu prezydenta Kielc”.
Wenta: – Tak jest. A prezydent Kielc pracuje we wtorki zgodnie z programem, tak jak zawsze.
Wenta zaprasza na konwent, który ma trwać od ósmej do dziewiątej. Michalski może iść na niego za Wentą i siedzieć za zamkniętymi drzwiami wśród urzędników nie odzywając się. Nie po to brał udział w licytacji WOŚP. Przedsiębiorca załatwia sobie wejście do większej sali, gdzie wraz z innymi biznesmenami, których przyprowadził, prezentują sobie wzajemnie pomysły na pobudzenie gospodarcze regionu. Michalski udaje przy tym, że rządzi Kielcami. O dziewiątej wraca do domu.
Wenta obraził się nawet na człowieka, który wygrał charytatywną licytację i przyszedł do Urzędu Miasta z nieszkodliwym dla nikogo pomysłem.
Prezydent Kielc odwracał kota ogonem w swoich mediach społecznościowych: – Bardzo żałuję, że pan Sebastian Michalski nie zdecydował się zobaczyć, jak wygląda dzień z pracy prezydenta. (…) Pragnęliśmy, żeby pan Michalski zobaczył zwykły dzień pracy Prezydenta „od kuchni”. Jestem zawiedziony, że do tego nie doszło. Cel był bardzo szczytny. (…) Jednocześnie bardzo dziękuję za okazaną szczodrość zwycięzcy i przekazane pieniądze na WOŚP. To piękna idea, której nie wolno nam zaprzepaścić do swoich indywidualnych celów.
Co sobie pomyślał Wenta? Że entuzjastyczny przedsiębiorca chce go naprawdę wygryźć? A może rozsierdził go widok byłego pracownika urzędu miasta? Dlaczego nie zarezerwował sobie dla niego choćby godziny na wyłączność, skoro zgodził się na taką licytację?
Ta sytuacja jak w soczewce pokazuje temperament Wenty. Kiedy tylko coś mu się nie spodoba, momentalnie się obraża. Trudno nadążyć, o co tak właściwie mu chodzi. Przy dobrych wiatrach – jest tylko nieprzyjemny. Przy nieco gorszych – jest porywczy i awanturniczy.
Jeden z byłych bliskich współpracowników:
– Przeżywa rzeczy, które w ogóle nie są warte przeżywania. Wzburzają nim, a w rzeczywistości to naprawdę nic istotnego.
– Jak ktoś wchodzi do niego na spotkanie, to najpierw przez pół godziny rozmawia z nim o jego poprzednim spotkaniu, mimo że ta osoba zupełnie w nim nie uczestniczyła. Nie potrafi zakończyć rozmowy i iść myślami dalej. Przeżywa. Musi swoimi przeżyciami się podzielić. Dopiero może iść dalej.
– Jest bardzo wybuchowy. Zdarzały się w urzędzie sceny, których nigdy wcześniej ani nigdy później nie przeżyłem. Obserwowałem człowieka, który nagle potrafił wpaść w totalną furię. Jeśli go kojarzysz szalejącego przy ławce na meczach piłki ręcznej, to było to właśnie coś takiego tylko pięć razy mocniej. Przy czym to nie była frustracja wymierzona w kogoś konkretnego. On nie szukał ofiar. To była ogólna furia wynikająca z bezradności. Wyładowywał na wszystkich dookoła złe emocje, które aż z niego kipiały. Myślę, że współpracownicy patrzyli w takich momentach z pewną wyrozumiałością.
Dariusz Gacek: – Jest kłótliwy. Jego najbliższe otoczenie mówi, że potrafi rzucić krzesłem na spotkaniu.
Kandydat na prezydenta Kielc: – Jest egocentrykiem i nie potrafi powstrzymywać emocji. Na niedawnej sesji rady miasta kibice komentowali na bieżąco w tle. Tak się czasem dzieje na spotkaniach rady miasta, zwykle udaje się po prostu, że się tego nie słyszy. A Bogdan do każdej wypowiedzi kibica odnosił się bezpośrednio. „No tak, bo to Wenta jest wszystkiemu winien”, rzucał co chwilę. Zupełnie nie rozumie błędów popełnionych przez te pięć lat i tkwi w przekonaniu, że wszystko było w jego prezydenturze w porządku i ludzie krytykują go bez przyczyny.
Możemy się na to zżymać bądź nie, konflikty są w polityce normą, także na szczeblu lokalnym. Wenta wojuje nie tylko z politycznymi przeciwnikami, lecz także z najbliższymi współpracownikami, a nawet ze swoimi zastępcami.
Po wyborach prezydent Kielc powołał na urząd wiceprezydenta tylko jedną osobę – Marcina Różyckiego. Jego prawą ręką, choć bez rangi wiceprezydenta ze względu na brak wymaganego wykształcenia, była Danuta Papaj – na tamten moment jego najbardziej zaufana osoba, która stała za jego karierą polityczną w Brukseli.
Dariusz Gacek: – To ona wymyśliła, by wprowadzić Wentę na to stanowisko. Prezydent nie ruszał się od niej nawet na krok, była na każdym spotkaniu, czy to z urzędnikami, czy z dziećmi w szkole. Mimo to nie miała rangi wiceprezydenta. Myśmy się dziwili: „Danuta, rządzisz tym miastem, a nawet tytułu nie masz”. Ale nie miała wymaganych studiów, uzupełniała je, dopiero później Wenta powołał ją na to stanowisko. Działała raczej sprawnie, aż w końcu Wenta się jej pozbył. Mówi się, że zaważył konflikt natury służbowo-prywatnej.
Danutą Papaj interesowało się Centralne Biuro Antykorupcyjne (nieprawidłowości w oświadczeniach majątkowych), finalnie sama złożyła rezygnację ze stanowiska zastępczyni prezydenta.
Jeden z radnych: – Byli naprawdę bliskimi przyjaciółmi i najbliższymi współpracownikami. Gdy się pokłócili, Wenta kazał jej oddać klucze do swojego domu. Nie wiem, jak ja się pokłócę z jakimś przyjacielem, to nie odbieram kluczy czy innych swoich rzeczy, bo wiem, że za chwilę siądziemy przy czymś i spróbujemy się pogodzić. Ale Wenta działa inaczej. Jest małostkowy. Mam poczucie po tych pięciu latach w radzie miasta, że częściej kieruje się emocjami lub personalnymi sympatiami lub antypatiami, niż merytoryką i potrzebami mieszkańców.
W marcu 2019 roku zastępcą Wenty został także Arkadiusz Kubiec, w grudniu 2019 roku do tego grona dołączyła Bożena Szczypiór.
14 kwietnia 2021 roku Różycki i Kubiec są niespodziewanie odwołani ze stanowiska. Wenta nie podaje żadnego powodu tej decyzji – ani publicznie, ani zakulisowo, ani nawet w bezpośredniej rozmowie z odsuniętymi urzędnikami.
W „Wyborczej” mówi lakoniczne: – Nie chcę tego komentować. Miałem prawo do tej decyzji.
Jeden z radnych: – Kubiec zapytał po swoim odwołaniu, co jest przyczyną tej decyzji. Wenta odpowiedział mu: „wie pan, to jak w meczu piłkarskim, w drugiej połowie wymienia się zawodników”. Z takim wytłumaczeniem pozostawił swojego bliskiego współpracownika.
Kamil Suchański grzmiał w „Echu Dnia”: – Jeżeli mogę mówić o zaskoczeniu, to wynika ono z tego, że pan prezydent uprzedził ruch ze strony wiceprezydentów (…) Obaj wiceprezydenci skarżyli się na współprace z prezydentem Wentą z uwagi na jego niestabilny i porywczy charakter.
Dzień później Bogdan Wenta powołuje nowych wiceprezydentów – Agatę Wojdę i Marcina Chłodnickiego. Pierwsza z wymienionych wytrwała na stanowisku jedynie nieco ponad dwa lata. 6 lipca 2023 roku Wenta odwołał ją z urzędu wiceprezydentki.
– Mam prawo do decyzji, którą podjąłem – tłumaczy w swoim stylu (za „GW”).
Kiedy Wenta nie wie, co powiedzieć, mówi, że ma do czegoś prawo.
„Wyborcza” pisze, że przyczyną tej decyzji było głosowanie nad wotum zaufania dla Wenty, podczas którego radni skupieni wokół Koalicji Obywatelskiej (a więc także i Wojda) wstrzymali się od głosu.
Jeden z byłych bliskich współpracowników: – Z jednej strony Wenta wybiera sobie wąskie grono osób wokół siebie i jest podatny na ich głos. Z drugiej strony, jeśli ktoś nowy pojawia się w jego otoczeniu, to zawsze traktuje ją jako tę osobą, która mówi najmądrzej i którą warto słuchać. Po kilku spotkaniach dochodzi do wniosku, że ta nowa osoba jednak taka mądra nie jest. W Kielcach żartujemy, że Bogdan Wenta mówi zawsze językiem osoby, która jako ostatnia wyszła z jego gabinetu.
Na czas wyborów w 2018 roku Wenta zawarł koalicję z Kamilem Suchańskim oraz jego ugrupowaniem „Stowarzyszenie Bezpartyjny i Niezależny”. Były trener zgodził się na realizację punktów programowych swojego sojusznika.
Panowie poróżnili się już kilka miesięcy po wyborach.
Suchański, będący przewodniczącym rady miasta, praktycznie przez całą kadencję Wenty toczył z nim otwarty konflikt.
POŻYCZKA
Pod koniec lutego w Koronie Kielce doszło do ruchów, których nie da się logicznie wytłumaczyć. Nawet Wenta zresztą nie potrafi tego zrobić – na sesji rady miasta broni się tym, że – uwaga, zabrzmi znajomo – „jako właściciel klubu ma takie prawo”, co w zasadzie niczego nie wyjaśnia. Mowa rzecz jasna o enigmatycznych ruchach w radzie nadzorczej kieleckiego klubu. Poczucie zdezorientowania wśród kibiców wzmógł fakt, że odbyły się one na półtora miesiąca przed wyborami samorządowymi, do których Wenta nie przystępuje.
Pod koniec lutego doszło do następujących roszad:
- Wenta degraduje Piotra Dulnika z funkcji przewodniczącego rady nadzorczej Korony do roli członka rady nadzorczej,
- Dulnik unosi się honorem i rezygnuje z członkostwa w radzie nadzorczej,
- nowym przewodniczącym RN zostaje Wojciech Chłopek, radca prawny z doświadczeniem w kieleckich wodociągach (tych samych, które usuwały awarię w sposób wzorcowy),
- do rady nadzorczej wchodzą także dwie inne osoby.
Do dzisiaj kibice Korony nie wiedzą, co Wenta miał tak właściwie na myśli, decydując się na tak rewolucyjne ruchy. Trudno posądzać prezydenta Kielc o czystość intencji, skoro wymienia kluczowe osoby w klubie na chwilę przed końcem kadencji i nie podaje ku temu żadnego konkretnego powodu. Pewną wskazówką do zrozumienia tych ruchów może być fakt, że – choć prezydent miasta jest de facto właścicielem miejskiego klubu – to jedynie rada nadzorcza może dokonać zmiany na stanowisku prezesa. Organ ten w starym składzie nie mówił tym samym językiem, co Bogdan Wenta, a więc gdyby lokalny polityk chciał na koniec kadencji usunąć Łukasza Jabłońskiego ze stanowiska, to nie miał do tego narzędzi. Człowiekiem Wenty w Radzie Nadzorczej był pierwotnie Sławomir Gierada, który jednak szybko przeszedł na drugą stronę mocy.
Osoba z bliskiego otoczenia klubu i ratusza: – Gierada doradzał Wencie w sprawach prawnych, ale przykleili mu aferkę, z którą miał niewiele wspólnego i wtedy wycofał się z pomagania ratuszowi. Stał się człowiekiem klubu i Jabłońskiego, a nie Wenty. Wenta go jednak nie odwołał z rady nadzorczej, bo ten jako prawnik dalej reprezentuje żonę Wenty w jakiejś sprawie, która się długo ciągnie.
Z nowymi ludźmi w Radzie Nadzorczej, Wenta znów ma władzę.
Polityk nie przewidział jednak, że jego niecne podchody spotkają się z otwartym protestem kibiców. Zawrzało nie tylko w mediach społecznościowych, ale też na stadionie. „Kielce przepraszają za Wentę!”, tak brzmiała treść hasła, które kibice celowo umieścili na trybunie telewizyjnej podczas meczu z Legią. Tak, by widziała je cała Polska.
Jeśli Wenta chciał faktycznie z tylko znanych sobie powodów zwolnić Jabłońskiego na koniec kadencji, bo tak można interpretować jego ruchy, to szybko zmienił zdanie, widząc, z jakim poparciem społeczności spotyka się prezes klubu. Skąd ta niechęć prezydenta miasta? Po pierwsze, prezes Korony postanowił startować w wyborach samorządowych z list partii, z którą Wencie nie jest po drodze. Po drugie, obaj panowie całkiem niedawno toczyli zażarty konflikt, a w ostatnich miesiącach ich relacje wiały chłodem – dwie najważniejsze osoby w klubie i w mieście w zasadzie ze sobą nie rozmawiały.
Dlaczego?
Jest luty 2022 roku. Łukasz Jabłoński nie ma środków na bieżącą działalność klubu. Trzy miesiące wcześniej występuje do miasta z prośbą o dofinansowanie w kwocie 5,9 miliona złotych. Radni godzą się na dokapitalizowanie w kwocie 3,5 miliona, resztę mają dać za kilka miesięcy. W budżecie powstaje dziura. Korona nie tylko walczy wtedy o awans z pierwszej ligi do elity, ale sprząta też po niemieckich właścicielach, które pozostawiły w szafach całe stado trupów. Sytuacja jest na tyle niepokojąca, że brakuje na pensje piłkarzy. Płynność finansowa klubu jest mocno zachwiana.
Mimo to w ratuszu Jabłoński słyszy, że dostanie kolejne dofinansowanie, ale dopiero za kilka miesięcy.
Prezes Korony, który zawodowo zasiada również w zarządach kilku spółek motoryzacyjnych, proponuje Wencie, że jego firmy samochodowe mogą pożyczyć Koronie pieniądze. W ten sposób do klubu trafiają dwie pożyczki. Pierwsza w lutym 2022 roku – na kwotę jednego miliona złotych. Druga w marcu – 1,5 miliona złotych. Prezydent Kielc obiecuje, że obie te pożyczki zostaną zwrócone jeszcze w kwietniu tego samego roku, czyli w ekspresowym tempie. Jabłoński nie ma żadnych podejrzeń, bo już we wrześniu 2021 roku pożycza Koronie drobną sumę ze swoich prywatnych środków – i wtedy cała kwota szybko zostaje mu zwrócona. Nie ma więc powodów, by zakładać, że teraz będzie inaczej.
Ale jest inaczej.
Przychodzi kwiecień, pożyczka wciąż nie jest spłacona.
Wenta tłumaczy się: – Nie mam pieniędzy. Skąd wezmę?
Firmy prowadzone przez Jabłońskiego mają się dobrze, więc prezes Korony uznaje, że nic mu się nie stanie, jeśli spokojnie poczeka jeszcze miesiąc.
Przeczekał maj.
Przeczekał czerwiec.
Przeczekał lipiec.
Przeczekał sierpień.
Przeczekał wrzesień.
Przeczekał październik.
Przeczekał listopad.
Przeczekał grudzień.
Przeczekał styczeń.
Przeczekał luty.
W marcu 2023 roku już nie może dalej czekać.
Żeby zrozumieć położenie, w jakim znalazł się Jabłoński, musimy na chwilę wgłębić się w szczegóły proceduralne. W jego firmach motoryzacyjnych przychodzi czas oddania sprawozdania finansowego. Konkretnie – należy je oddać do końca marca, żeby mógł je zbadać biegły rewident, potem sprawozdanie zostanie zatwierdzone przez zgromadzenie akcjonariuszy. Choć pożyczki na rzecz Korony nie chwieją kondycją finansową przedsiębiorstw, to stawiają duży znak zapytania nad kredytami, jakie te przedsiębiorstwa mają na swoich barkach. Dlaczego? W umowach kredytowych są wpisane tzw. kowenanty. To określone wskaźniki, dotyczące np. wyników finansowych firmy, które ta musi spełnić, a jeśli tego nie zrobi, bank może wypowiedzieć kredyt.
Jeśli Kielce nie oddałyby pożyczonych pieniędzy przed oddaniem sprawozdania finansowego, Jabłoński musiałby odpisać te środki od finansów spółek, co znacznie pogorszyłoby roczny bilans tychże przedsiębiorstw i mogłoby dać bankowi pretekst do wypowiedzenia umowy kredytowej.
Firmy, w których Jabłoński jest prezesem, mogły wpaść w poważne tarapaty tylko dlatego, że ten pożycza Kielcom pieniądze, a Kielce nie chcą mu ich oddać.
Prezes Korony uznaje wtedy, że miarka się przebrała. Staje się zapalczywy i bezpośredni. Słyszymy, że przestaje trzymać ciśnienie. Domaga się pieniędzy w porywczy i gwałtowny sposób – krzykiem, nieparlamentarnym językiem, trzaskaniem drzwiami, stawianiem Wenty pod ścianą. Podczas jednej z prób odzyskania pieniędzy wykrzykuje, że prezydent miasta rujnuje mu życie.
– Bogdan, kurwa, oddaj mi wreszcie te pieniądze – pada w ratuszu i to niejednokrotnie.
Pożyczki zostają zwrócone dopiero w połowie 2023 roku.
Przypomnijmy – pierwotnie firmy zarządzane przez Jabłońskiego mają je otrzymać z powrotem w kwietniu 2022 roku.
Prezes Korony nie siedzi cicho. Ma czelność domagać się pieniędzy rok po ustalonym terminie, gdy prowadzona przez niego firma samochodowa może wpaść w poważne problemy.
To właśnie dlatego Wenta go nie lubi.
Dzwonimy do Jabłońskiego zapytać o tę sytuację: – Przez cały swój pobyt w Koronie nie mówiłem o panu prezydencie, więc teraz też powstrzymam się od komentarza.
ZNIEWAŻENIE SPONSORA
W trakcie tej batalii o pieniądze Jabłoński i Wenta konfrontują się za zamkniętymi drzwiami wiele razy. Chemii pomiędzy nimi nie było już wcześniej. Czasami kłócili się o totalne drobnostki. Zaczyna się drugi sezon w pierwszej lidze, na stadionie trwa prezentacja drużyny. Pojawia się problem w sklepie kibica, w którym dopiero co unowocześniony został sytem obsługi klientów. Jedna z pracowniczek ma problem z wystawieniem paragonu. Jabłoński, jako że to on wprowadzał nowe rozwiązania, biegnie do sklepu z interwencją. Kiedy wraca, czeka na niego wnerwiony prezydent miasta.
– Kurwa, miałem do szatni wejść, miałeś mnie wpuścić, a ty gdzieś sobie chodzisz? – rzuca bezceremonialnie Wenta.
– Kurwa, to ja biegam, żeby ludzie mogli kupić koszulki, a ty się do mnie przypierdalasz przy ludziach? – odpowiada tym samym Jabłoński.
Ta scenka obrazuje relacje pomiędzy oboma panami. Oparte na krzyku, zarzutach i nieustannym ścieraniu się. Obaj panowie przekraczają w tych starciach granice dyplomacji i dobrego smaku. Nie zmienia to faktu, że kielecki klub jeszcze nigdy wcześniej nie miał w swoich szeregach prezesa, który tak znałby się na swojej robocie. Wcześniej byli to albo nieudacznicy z miejskiego nadania (jak Tomasz Chojnowski czy Marek Paprocki), albo po prostu nieudacznicy (jak Krzysztof Zając). Jabłoński ma pomysł, werwę, biznesowe standardy, jest oddany, transparentny, komunikatywny. Nie istnieje żaden merytoryczny powód, przez który Wenta mógłby myśleć o ścięciu jego głowy.
Jeden z radnych: – Jabłoński podpadł Wencie tym, że w sposób twardy i bezpośredni stawiał na swoim. Gdy ktoś podpadnie Wencie, ten najpierw próbuje go marginalizować, a później wycina. Jabłoński mówi, jak jest. Nie patyczkuje się. Można to oceniać, jak się chce, ale sprzeciw nie jest akceptowalny u Wenty.
Szkoda, że rykoszetem w tej personalnej gierce obrywa Piotr Dulnik.
Kielecki biznesmen i jego firma Suzuki Motor Poland wspierają Koronę od stycznia 2018 roku, czyli od czasów Zająca, Lettieriego i niemieckich właścicieli. Jesienią tego samego roku japoński koncern samochodowy stał się też sponsorem tytularnym kieleckiego stadionu. Gdy „złocisto-krwiści” spadają z Ekstraklasy w 2020 roku i wiszą nad organizacyjną przepaścią, Dulnik deklaruje, że będzie przeznaczał na klub takie same środki, jak w najwyższej lidze, gdzie ekwiwalent reklamowy jest przecież nieporównywalnie większy. Chwilę po degradacji środki jego firmy przekładały się aż na trzydzieści procent budżetu całego klubu.
Kamil Kuzera w „Weszłopolskich”: – Po spadku był dla nas wszystkich iskrą, człowiekiem z ogromną pozycją i zapałem. Jasno zakomunikował, że bierzemy się do roboty i musimy to odrobić. Nadał kierunek tej pracy.
Kamil Kamiński, kielecki przedsiębiorca: – Został prezesem rady nadzorczej, żeby mieć realny wpływ na to, co się dzieje w klubie. Mądrze poukładał go po czasach Niemców.
Gdyby nie środki firmy Suzuki, Korona nie wróciłaby po dwóch latach na najwyższy poziom. Przez te ponad sześć lat wpompował do klubu niebagatelne pieniądze. To z jego nadania do Kielc trafił Łukasz Jabłoński, który najpierw sprawował funkcję tymczasowego prokurenta. Wojciech Chłopek, który zajął miejsce Dulnika na fotelu przewodniczącego rady nadzorczej, w komiczny sposób tłumaczył zdegradowanie wieloletniego sponsora.
– Moją rolą nie jest pozbawiać pana Dulnika ważnej roli dla klubu. Moją rolą jest wspomóc – kierował te słowa prosto do byłego przewodniczącego, kilkukrotnie podkreślając, że jest mu przykro za zaistniałą sytuację i swojego poprzednika „bardzo szanuje”.
– Moim celem jest wsparcie pana. Jest pan człowiekiem biznesu, ma pan wiele innych zajęć, które pana absorbują.
Obecny na briefingu prasowym dziennikarz Mateusz Żelazny celnie dopytuje: – A czy ktoś w ogóle spytał Piotra Dulnika, czy rzeczywiście nie ma czasu i potrzebuje wsparcia?
Chłopek: – To wiedza, którą posiadam.
Jeden z dziennikarzy nie potrafi powstrzymać śmiechu.
– Nie chciałem państwa rozbawić. Moim zamiarem jest wsparcie pana Piotra. Chcę go wesprzeć.
Nie bardzo wiadomo, w jaki sposób Chłopek mógłby wesprzeć Piotra Dulnika, skoro ten został z klubu przepędzony. Całe spotkanie z mediami ma tragikomiczny wydźwięk. Briefing Chłopka odbywa się w niedzielę o 12:00, kilka godzin przed meczem z Legią. Zaproszenia do dziennikarzy zostały rozesłane dopiero tego samego dnia rano. Sam Chłopek chce oczyścić atmosferę, a tylko ją zagęszcza.
Kamil Kuzera przedstawiał nam w „Weszłopolskich” głos szatni: – Nie dało się przejść koło tego obojętnie. Nie ukrywam, że sam słuchałem tej konferencji. Byliśmy na zgrupowaniu przedmeczowym. Wyszedłem na korytarz, a tam dużo piłkarzy, którzy też słuchali. Nie wiemy do końca, co będzie, o co w tym chodziło, jaki jest plan, po co, dlaczego. Rezygnacja pana Piotra była naturalna. Szanuje siebie jako osobę i wkłada w to serce. Nas o tym nikt nie informował. Niech każdy sam oceni.
Chłopek już od czwartku wie, że będzie przewodniczącym rady nadzorczej klubu, ale aż do niedzieli nie znalazł chwili, żeby zadzwonić do Jabłońskiego, choć kibice huczeli od domysłów, że nowy człowiek przychodzi do klubu po to, żeby ściąć jego głowę .
– Nie miałem telefonu pana prezesa – wyjaśnia Chłopek.
– Nie wydaje się panu dziwne, że powinien pan zacząć od spotkania z prezesem? – dopytują dziennikarze.
– Zrobię to w pierwszym momencie w nadchodzącym tygodniu. Nie miałem takiej możliwości.
– Czemu nie można było zadzwonić?
– Może wam to się wyda zabawne, ale nie miałem kontaktu.
Mateusz Żelazny nie wytrzymuje i zaczyna łopatologicznie tłumaczyć, jak zdobyć numer do prezesa: – Dam panu radę, jeśli mogę. Można było wziąć telefon, wykręcić numer Bogdana Wenty i poprosić o kontakt do Łukasza Jabłońskiego. Po chwili dostaje pan numer. Potem pan dzwoni. Jaki problem?
– Rozumiem pana uwagę. Natomiast nie miałem takiej możliwości – kompromitująco tłumaczy Chłopek.
Później miejski urzędnik stwierdza, że nie wyrażał zgody na zostanie przewodniczącym rady nadzorczej, ale skoro już nim został, to zamierza wypełnić swoją funkcję. Został powołany na zgromadzeniu akcjonariuszy, które było trzymane w tajemnicy do samego końca. W zgromadzeniu akcjonariuszy Korony biorą za każdym razem udział dwaj właściciele klubu – prezydent miasta (99% akcji) oraz Łukasz Jabłoński (1% akcji). Jak dotąd, za każdym razem Wenta informował prezesa klubu ustnie o planowanym spotkaniu. Tym razem, choć tydzień wcześniej było inne zgromadzenie akcjonariuszy, na którym miasto podwyższało kapitał klubu, Jabłoński dowiedział się o konieczności stawienia się… z maila. Przedstawiciele miasta wysłali do niego wiadomość na skrzynkę elektroniczną, bo wcześniej wysłały do jego domu list polecony, którego Jabłoński nie odebrał. W taki sposób – prawdopodobnie po to, żeby nikt nie przyczepił się, że na zgromadzeniu akcjonariuszy nie dochowano procedur – o spotkaniu dowiedział się prezes Korony. Nigdy wcześniej podobnych listów z miasta nie otrzymywał.
Kamil Kamiński, kielecki przedsiębiorca, właściciel firmy Aqua System, marki Dom Grilla i sklepu Bobik Market, członek biznesowego klubu Korony, mówi o Wojciechu Chłopku:
– Może urodził się w Kielcach, może gdzieś mieszkał, ale nikt za bardzo nie kojarzy, kto to jest, nikt go nie zna. To próba dobrania się do Łukasza Jabłońskiego. Wenta poszerzył radę nadzorczą, żeby mieć decydującą większość.
– Jak środowisko kieleckiego biznesu zareagowało na to, jak został potraktowany Piotr Dulnik?
Sam Dulnik w „Radiu Kielce” gorzko mówił o przyszłości Suzuki w Koronie: – Tak sobie myślę, że chyba wszyscy w mieście przyzwyczaili się, że pan Dulnik był, jest i będzie, cokolwiek by się nie działo, bo jest związany emocjonalnie z Kielcami. To już nie jest takie oczywiste. Poczekam na ruch miasta. Mamy cztery miesiące do końca umowy. Zobaczymy. Powiem szczerze, nastroje w firmie są bardzo negatywne, odbiór tej sytuacji jest bardzo niekorzystny. Niech miasto walczy, żeby mieć ewentualnie dalej ten kontrakt. Jeśli będzie miało pomysł na tę współpracę, możemy rozmawiać. Ale jeśli będzie słaby i nie będzie nas satysfakcjonował, to umowa wygaśnie w czerwcu.
Kiedy Łukasz Jabłoński ogłosił swój start w wyborach do sejmiku wojewódzkiego, Bogdan Wenta zadzwonił do Piotra Dulnika, alarmując, że po decyzji prezesa sponsorzy wycofują się z Korony.
Dulnik stanął wtedy murem za Jabłońskim.
Paradoks sytuacji polega na tym, że jeśli sponsorzy się myślą o wycofaniu się, to przez działania Wenty, a nie Jabłońskiego.
Ustępujący prezydent Kielc zamknął sobie tym ruchem także szanse na posadę w Związku Piłki Ręcznej w Polsce, a w przeszłości zdradzał takie aspiracje.
Powód? Wieloletnim partnerem ZPRP jest Suzuki Motor Poland Piotra Dulnika.
KONFLIKT Z BERTUSEM SERVAASEM
Relacje kieleckiego klubu piłki ręcznej, grającego obecnie pod nazwą Industria, z prezydentem miasta, będącym zarazem jej byłym trenerem i legendą, można określić jako typowe „to skomplikowane”.
Kielecki klub szczypiorniaka to największa marka w regionie i jedna z największych sportowych marek w Polsce, o czym świadczy chociażby zdobycie Ligi Mistrzów w 2016 roku. Żeby zrozumieć obecne relacje Wenty z klubem grającym w Hali Legionów, należy cofnąć się do 2014 roku, kiedy to dzisiejszy prezydent Kielc pracował w ówczesnym Vive jako szkoleniowiec. Bertus Servaas, były właściciel Industrii, który wprowadził ją na salony, zwolnił go w trakcie sezonu w białych rękawiczkach. Gdy zaczynał rozmowy z Tałantem Dujszebajewem, do dziś trenerem klubu, nie dowierzał, że przekonanie go, wtedy fachowca z doświadczeniem w Atletico Madryt, będzie w ogóle możliwe. Ale szkoleniowiec po długich rozmowach zgodził się na pracę w Kielcach. Servaas zatrudnił go od razu. Wenta poszedł w odstawkę. Formalnie został przeniesiony na stanowisko menedżera, ale w rzeczywistości było to upchnięcie w kąt zasłużonego człowieka, który ma przed sobą jeszcze kilka lat kontraktu i nie do końca wiadomo, co z nim zrobić.
Po kilkudziesięciu dniach Wenta odszedł z Vive, by skupić się na polityce.
Niedługo później został wybrany do Parlamentu Europejskiego.
Od kilku osób związanych z miastem i kieleckim sportem słyszę, że od tamtej pory obaj panowie zwyczajnie się nienawidzą.
Były współpracownik Wenty: – Był pamiętliwy. Przynajmniej ja odczuwałem, że miał do Servaasa cały czas żal za to, że podziękował mu za pracę. W wielu przypadkach mogli spokojnie wypracować rozwiązania dobre dla obu stron, ale wewnętrzna zadra sprawiała, że nikt nie chciał znaleźć wspólnego języka. Nigdy w życiu nie widziałem tak czerwonego Bertusa Servaasa jak wtedy, gdy wychodził z gabinetu Wenty. Emocje buzowały – i u jednego, i u drugiego.
Wenta, jako prezydent Kielc, trafił na trudne czasy klubu piłki ręcznej. O kłopotach tej marki najwięcej powie nam liczba nazw, jaką ta posługiwała się w ostatnich latach: Vive Targi, Vive Tauron, PGE Vive, Łomża Vive, Łomża Industria, Barlinek Industria, Industria. Łącznie było ich… siedemnaście. Klub w ostatnim czasie non stop znajduje się gdzieś pomiędzy bankructwem i próbą ataku na kolejne Final Four. Trudno nie odnieść wrażenia, że to kompletnie przepłacony projekt. Wcześniej – przez Bertusa Servaasa, ekscentrycznego biznesmena holenderskiego pochodzenia, który w 2023 roku odszedł z klubu. Obecnie – przez Industrię, spółkę zajmującą się wydobyciem i obróbką surowców skalnych.
Holender uważał, że skoro magistrat finansuje Koronę Kielce (spółkę miejską) kwotą X, to do jego klubu (spółki prywatnej) powinny powędrować identyczne środki. Kiedy w 2022 roku Korona zwróciła się o 7,5 miliona dokapitalizowania, on zażyczył sobie takiego samego dofinansowania.
Miejscy urzędnicy na to: zaraz, zaraz, ale to przecież twój prywatny biznes.
Servaas odpowiadał coś w stylu: w takim razie oddam wam część udziałów.
Vive było wtedy w sporych tarapatach finansowych. Wraz z początkiem 2023 roku nagle stracił głównego sponsora – browar Van Pur, który wykładał rokrocznie dziesięć milionów, co przekładało się na czterdzieści procent budżetu. Wenta znalazł się w bardzo niewygodnym położeniu. Z jednej strony – dlaczego niby miałby pomagać prywatnemu przedsiębiorstwu, gdy miasto jest w słabej kondycji? Z drugiej – akurat on miałby przykładać rękę do upadku klubu, którego jest legendą?
Prezydent nie przyznał wtedy klubowi środków.
Osoba pracująca w Vive przez kilka lat:
– Zawsze bardzo roszczeniowo podchodziliśmy do kwestii finansowania. Żądaliśmy kasy z przekonaniem, że nam się należy. A to przecież klub prywatny. Bert budował go na zawodnikach, którzy oczekiwali bardzo wysokich pensji. To często działało tak, że Servaas mówił “chcę tego, tamtego i siamtego”, a pieniądze jakoś się znajdą. Ale się nie znajdywały. Wtedy szliśmy do miasta, bo miasto przecież musi dać. Padała argumentacja: jak spytasz przeciętnego przechodnia w Barcelonie o Kielce, to skojarzy, że w tym mieście jest piłka ręczna.
– To wszystko bardzo agresywnie nastawiało przedstawicieli miasta. Ludzie, którzy mogli dać kasę, byli zawsze stawiani pod ścianą. „Jak nie dacie, to wpadniemy w tarapaty”. Był kiedyś program Gramy Razem dla Świętokrzyskiego. Trwał kilka lat. Klub miał z niego dużą dotację. Projekt się skończył i zamiast pomyśleć do przodu o finansowaniu, to wydatki zostały na starym poziomie, a potem „ups, dajcie”. Wszelkie dane finansowe są często tak przedstawiane, żeby klub wyszedł na tego biednego.
Jedną z konfrontacyjnych zagrywek Vive, wtedy Łomży Industrii, było zaklejenie herbu Kielc podczas prestiżowego meczu Ligi Mistrzów z FC Barceloną. Zawodnicy biegali po parkiecie w koszulkach pozaklejanych prowizorycznie taśmą klejącą. To, jak sam mówił Servaas, „akt desperacji”. Wygasła umowa z klubem na promocję miasta poprzez sport, w ramach której Vive otrzymało wcześniej 1,8 miliona złotych. Wenta uciął to finansowanie, stąd zaklejony herb.
Servaas tłumaczył: – Już nawet nie chce walczyć (…) Brakuje mi po prostu słów. Tak (…) nic nie wygramy. To po prosto akt desperacji. Już nie wiemy, co mamy zrobić, żeby Miasto potraktowało nas jako poważnego partnera.
Wenta wycofał środki z promocji miasta poprzez sport nie tylko dla Vive.
Uciął je wtedy dla całego kieleckiego sportu.
Marcin Stępniewski, kandydat na prezydenta Kielc, tłumaczył nam w zeszłym roku: – To sytuacja, z którą nie mieliśmy do czynienia od wielu lat. Mniejsze czy większe środki zawsze były. Finanse miasta nie są w najlepszym stanie, ale nie są w tak złym, by zupełnie obcinać funkcjonowanie sportu. W kuluarach mówi się, że ta sytuacja ma duży związek, niekoniecznie merytoryczny, z klubem piłki ręcznej. Pan prezydent i Bertus Servaas mają między sobą personalne awersje, których nie potrafią rozwiązać. Choć pan prezydent zaprzecza takiej wersji, to właśnie z tego może wynikać brak środków na ten cel. Przeraża mnie, że nie można przeskoczyć nad prywatne animozje w tak ważnych sprawach. To dotyczy i Wenty, i Servaasa. Obaj siebie nie tolerują.
Inny z kandydatów na prezydenta, Kamil Suchański, dodawał: – Przeraża mnie świadomość, że prezydent Kielc w oficjalnych relacjach z Industrią może kierować się osobistą niechęcią do szefa tego klubu. Prywatne animozje pod żadnym pozorem nie mogą wpływać na sprawy publiczne! To niedopuszczalne, infantylne, małostkowe.
Osoba z klubu: – Zaklejenie herbu z nikim nie było konsultowane, typowa samowolka Berta. Tak wyglądały te relacje: czegoś nam nie dajecie, to wbijemy wam szpilkę. A ze strony miasta: wy nam wbijacie szpilę, to my wam nie damy. Nie widzieliśmy w tych przepychankach nigdy chęci do nawiązania faktycznej współpracy, to było zwykle przepychanie się głupkowatymi argumentami.
Wenta wiedział, że jeśli obetnie finansowanie jedynie szczypiornistom, zostanie to źle odebrane. Obciął więc wszystkim. Taka Korona straciła na tym 1,6 miliona rocznie. Jednym z wyborczych haseł prezydenta Kielc było opracowanie przejrzystego algorytmu, który wyliczał, w jakiej kwocie miasto ma się zaangażować w lokalne kluby.
Kamil Suchański opowiadał: – Niestety, system działał przez rok po wprowadzeniu. Z dnia na dzień Bogdan Wenta zmienił zasady. Pod koniec 2022 roku oznajmił, iż pieniędzy z kasy miasta nie ma i nie będzie. Oczywiście na podwyżki o blisko 100% diet dla radnych środku się znalazły.
Jeden z kieleckich polityków: – Gdy Servaas miał zostać honorowym obywatelem Kielc, Wenta robił wszystko, by to zablokować. I udało mu się, wciąż nim nie został.
Kiedy Holender chciał stawić się na sesji rady miasta, żeby wytłumaczyć, dlaczego jego zdaniem klub potrzebuje miejskiej kroplówki, Wenta skutecznie mu to uniemożliwił.
Kiedy napisał otwarty list do prezydenta Kielc, ten kpił: – Gdzieś ukazał się kogoś list. Dziwne, że mam odpowiadać. Ten list nie przyszedł do mnie. Nie wiem, jakie ludzie listy piszą.
Holender groził, że przeniesie klub do Warszawy.
Kiedy na początku 2023 roku Kielce opublikowały dokument „Plan promocji na 2023 rok”, znalazło się w nim ponad dwieście punktów. Żaden z nich nie dotyczył Industrii, choć inne sportowe inicjatywy były uwzględniane.
– To nie jest jedyny podmiot, który nie został uwzględniony w tym planie. (…) Jeśli mieszkańcy, firmy, czy np. klub Industria Kielce chcą być w nim uwzględnieni, mogą się do nas zgłosić. Chętnie ich dopiszemy – bagatelizował rzecznik prasowy miasta, Marcin Januchta, w Radio eM.
Servaas w gorzkim wywiadzie TVP Sport: – Wiele razy już mówiłem, że to, jak wyglądają nasze relacje i nasza pozycja w mieście, jest nie do zaakceptowania. Oczywiście musimy przystać na to, jakie zapadają tam decyzje, ale to nie w porządku, że płacimy więcej do budżetu miasta niż miasto daje nam, a jest w nazwie klubu i ma z tego tytułu reklamę. Sam powiedz, jaką nazwę ma nasz klub za granicą? (…) Oni myślą tylko o tym, żeby dać 1 mln, 1,5 mln albo 2 mln złotych. A nie rozmawiamy w ogóle o tym, jak sukces klubu wykorzystać. Moim zdaniem nikt tam nie zdaje sobie sprawy z tego, jaką niesamowitą renomę ma nasz klub za granicą. (…) Nie może być tak, że sześć czy siedem klubów w PGNiG Superlidze dostaje więcej pieniędzy od miasta niż my.
– Uważam, że nasze rozmowy (z Wentą – red.) nie powinny odbywać się w taki sposób, w jaki są prowadzone. W zeszłym tygodniu rozmawiałem z prezesem Montpellier. Takie tam biznesowe rozmowy – jakie mamy rozwiązania, czym możemy się wymienić. I on mnie pyta: „a ty co masz do zaoferowania?”. I to moment, kiedy rozmowa się kończy, bo ja nie mam mu nic do zaoferowania od miasta. Nie wiem nic na temat ulg, inwestowania, gruntów. Nic nie wiem. To w jaki sposób ja mam z kimkolwiek rozmawiać? Nie chce zabrzmieć jak ktoś zadufany, ale naprawdę mam kontakty wszędzie. W każdym klubie mam przyjaciół i mogę otworzyć wiele dróg do biznesów. Nawet jestem gotów na to, by miasto mogło mnie rozliczać z tego, co będę robił! Nie mam z tym problemu. Mam za to problem z tym, jak jesteśmy traktowani. Nie czuję, że miasto jest z nami.
We wrześniu 2023 roku Bertus Servaas po dwudziestu jeden latach definitywnie odszedł z klubu.
W marcu 2024 Bogdan Wenta zgodził się na dofinansowanie Industrii kwotą 3,5 miliona złotych.
Nagle pieniądze się znalazły.
ŹRÓDEŁKO POD BIEŻNIĄ
Ze śmiechem przez łzy niektórzy wspominają 2018 rok, kiedy to Kielce zostały wybrane Europejskim Miastem Sportu, do czego w największym stopniu przyczynił się sam Bogdan Wenta, jeszcze jako europoseł. I nie, nie chodzi tu o tytuł pokroju „polskiej stolicy mody”, jaki samozwańczo uzurpował sobie wcześniejszy prezydent Kielc. Władze stolicy województwa świętokrzyskiego odebrały tę nagrodę od unijnych oficjeli w Parlamencie Europejskim, składając uprzednio wniosek, który przeszedł szereg weryfikacji.
Choć tytuł brzmi poważnie, w rzeczywistości niewiele oznacza. Kielce mogły posługiwać się nim przez rok. Otrzymały go w kategorii „miasta od 200 do 300 tysięcy mieszkańców”. O prestiżu tego osiągnięcia najwięcej mówi lista innych nagrodzonych w tym samym momencie ośrodków: Antequera, Arnhem, Banja Luka, Bassano del Grappa, Braga, Cluj Napoca, Differdange, Foligno, Forti, Guadalajara, Kłajpeda, Kortrijk, Maribor, Nitra, Pau, San Remo, San Cugat del Valles, Santa Lucia de Tirajana.
Jest ich niewątpliwie całkiem sporo.
Ale prestiż nagrody jest w odniesieniu do Wenty w zasadzie nieistotny. Same starania o tę nagrodę pokazują, że dla przyszłego (wtedy) prezydenta Kielc sport był naprawdę istotną gałęzią funkcjonowania miasta i niejako trampoliną do kariery politycznej. W kampanii wyborczej w 2018 roku mówił o tworzeniu warunków do uprawiania sportu dla dzieci, mocnym wsparciu profesjonalnych klubów, które miały stanowić inspirację dla młodzieży, postawieniu na infrastrukturę sportową i sporcie masowym.
Oto fragment „Dekalogu Wenty”, czyli listy obietnic pogrupowanych w dziesięć kategorii, z jakimi szedł do wyborów.
I tak jak wielkie kontrowersje zawsze wywołuje dofinansowywanie sportu zawodowego, tak w Kielcach mocno podupadł zwłaszcza ten mniejszy sport, a rozwój infrastruktury dostarczył kielczanom dziesiątki bareizmów.
Pewnym symbolem tego stanu rzeczy jest wymiana bieżni, jakiej miasto dokonało na obiekcie lekkoatletycznym przy ulicy Drogosza. To dość skromny stadion, który po odbytej renowacji chciałby ubiegać się o największe krajowe imprezy królowej sportu.
Problem z nawierzchnią jest zasadniczy – zrobiły się na niej dziesiątki wybrzuszeń.
Nie dotrwała ona bez usterki nawet do uroczystego otwarcia.
Na bieżni odnowionego stadionu lekkoatletycznego w Kielcach tworzą się wybrzuszenia. Wykonawca mówi, że to normalne przy Mondo. Wychodzi wilgoć. Są regularnie usuwane. Skala problemu jest nienormalna. Więcej na https://t.co/FtAXhGkeVj. Remont kosztował 7,5 mln zł. pic.twitter.com/OOqpw8XWOz
— Damian Wysocki (@damian__wysocki) May 9, 2023
Przyznacie, że to pewien kłopot, jeśli wielomilionowa inwestycja (jej koszt z oświetleniem, bieżnią rozgrzewkową i instalacją techniczną: 7,5 miliona) nie nadaje się do użytku jeszcze zanim zostanie do niego oficjalnie oddana. Miasto oczywiście od razu wezwało wykonawcę inwestycji do usunięcia tych wybrzuszeń w ramach gwarancji. Stadion na jakiś czas zamknięto, naprawiano nawierzchnię.
1 marca tego roku został otwarty ponownie.
I na bieżni… ponownie wychodzą wybrzuszenia.
O perypetiach związanych z inwestycją opowiada Damian Wysocki, dziennikarz “w Kielcach”, który opisuje tę fuszerkę od samego jej początku:
– Kielecki stadion lekkoatletyczny to sztandarowa sportowa inwestycja Bogdana Wenty. Na pierwszy rzut oka nic tutaj nie można było zepsuć. Po ponownym otwarciu bieżni do połowy kwietnia było dobrze. Wtedy na bieżni zaczęły pojawiać się wybrzuszenia. Nie jedno czy dwa. Od razu dziesięć i kolejne dziesięć i tak dalej.
– Istotny fakt: na dwóch prostych zostawiono starą podbudowę – chodzi o beton pod bieżnią, który ma ponad dwadzieścia lat. Wielu mówiło, że przy poprzedniej nawierzchni podbudowa została spaprana. Przy renowacji niby dokonano ekspertyzy, wszystko zaakceptował wykonawca. Z kolei na łukach i nowej bieżni rozgrzewkowej zrobiono nową podbudowę. I teraz wielkie zaskoczenie – tam, gdzie jest nowa podbudowa, nie ma wybrzuszeń.
– Ile kosztowałoby zrobienie nowej podbudowy?
– Około dwa miliony złotych.
– Miasto chciało przyoszczędzić?
– Poprzednie lato to była jedna wielka zabawa w naprawy. Bąble pojawiały się jak grzyby po deszczu. Nawet w tych miejscach, w których były usuwane. Z jednego bąbla zaczęło nawet bić źródełko. Nie życzę tego miastu, a najbardziej sportowcom i amatorom, ale możliwe, że konieczna będzie wymiana całej nawierzchni i zrobienie nowej podbudowy. Niby na koszt wykonawcy, ale jak znam życie i przykład Mielca, wszystko może zakończyć się w sądzie i utknąć na wiele lat. Możemy zadać pytanie: czy powstawałyby wybrzuszenia, gdyby wykonano podbudowę? Koszt inwestycji wzrósłby o te dwa miliony złotych, ale przecież to kropla w budżecie miasta.
Jednym z wyborczych pomysłów polityka było wybudowanie nowej hali widowiskowo-sportowej dla Vive. Kielecki klub piłki ręcznej był wtedy dwa lata po wygraniu Ligi Mistrzów. Hala Legionów, na której gra dziś Industria, to raczej skromna arena (4200 miejsc), taka w sam raz jak na miasto wielkości Kielc.
– Sądzę, że realna pojemność to 6-6,5 tysiąca miejsc – szacował Wenta podczas kampanii, mówiąc o planach na rozbudowę hali (cytat z „Gazety Wyborczej”).
Podawał też dwa warianty terminu ukończenia inwestycji.
Pesymistyczny – 2,5 roku po wyborach.
Optymistyczny – osiemnaście miesięcy po głosowaniu.
Hala oczywiście nie została rozbudowana, choć kadencja potrwała 5,5 roku.
Kielce nieszczególnie były zainteresowane inwestowaniem w miejsca do uprawiania sportu, nawet gdy okazje spadały im jak z nieba. Za taką należy uznać program rozwoju infrastruktury piłkarskiej klubów Ekstraklasy i I ligi, w ramach którego ministerstwo sportu wpompowało w bazy treningowe dziesiątki milionów złotych. Każdy ośrodek mógł ubiegać się nawet o 70% dofinansowania.
Kielce złożyły wniosek na jedynie 1,67 miliona złotych dofinansowania w edycji 2022. W edycji 2023 w ogóle nie wzięły udziału. Ministerialne środki przeznaczono na remont leżącego przy stadionie boiska treningowego oraz zakup maszyn i urządzeń do pielęgnacji nawierzchni piłkarskich. To mało, bo tort był naprawdę duży i polskie kluby ochoczo z niego nabierały. Dla przykładu tylko w 2022 roku Śląsk Wrocław i Zagłębie Lubin postarały się o dziesięć milionów złotych na rozbudowę swoich akademii (jedni i drudzy, czyli łącznie dwadzieścia), a w kolejnej edycji programu ubiegały się o prawie drugie tyle.
Jeden z radnych: – Na Koronie zorganizowali wtedy briefing prasowy z wiceminister sportu Anną Krupką, żeby powiedzieć, jakie środki udało się pozyskać. Wenta był wielce obrażony, że Jabłoński zorganizował spotkanie z mediami bez spytania go o zgodę. Tylko że Wenta był na ten briefing zaproszony! Czyli dzieje się coś dobrego, są pieniądze na boisko, a prezydent obrażony, że nikt go nie spytał o zgodę na spotkanie z mediami, a jedynie wysłał zaproszenie. Takimi rzeczami się zajmował. Nie jest żadną tajemnicą, że Wenta nie lubi się z Krupką.
Szokujące w tej historii są dwie rzeczy.
Pierwsza to jakość wykonania boiska, na które Kielce dostały dofinansowanie. Po oddaniu go do użytku wyglądało ono bardziej jak kort do tenisa z mączki ceglanej, a nie plac do gry w piłkę nożną.
Wystarczy rzucić okiem:
Tak wygląda ODEBRANE od wykonawcy boisko przy Ściegiennego. Coś chyba nie gra, ale dyrektor MOSiR mówi tak: – Pierwsze odczucie to „wow”. Wrażenia są takie, jakbyśmy wyszli na murawę trawiastą. Ono jest genialne w użytkowaniu. Poprawa wymaga tylko kilku zabiegów… pic.twitter.com/QnjS4gEXV4
— Damian Wysocki (@damian__wysocki) November 17, 2023
Druga? Skoro Kielce nie chciały korzystać z państwowych pieniędzy, pod Koronę podpięły się Nowiny, czyli małe miasteczko z ośmioma tysiącami mieszkańców leżące w okolicy stolicy świętokrzyskiego. Wójt tamtejszej gminy dogadał się z władzami klubu, by te dały mu rekomendację na skorzystanie z puli, która przysługiwała „złocisto-krwistym”.
Takim sposobem Nowiny otrzymały dokładnie 4 855 700 złotych dofinansowania na rozbudowę bazy treningowej o łącznej wartości 6 936 844.
Dzwonimy do wójta gminy, któremu pieniądze spadły jak z nieba.
Sebastian Nowaczkiewicz, wójt gminy Nowiny: – Gdy się pojawiła możliwość uzyskania dofinansowania w kwocie nawet 70%, pomyślałem, że byłaby to dla nas szansa na jeszcze jedno boisko piłkarskie, co zamknęłoby nam rozbudowę kompleksu sportowego. Grzechem byłoby z tego nie skorzystać. Wybudowaliśmy z tych środków już jedno boisko, teraz budujemy kolejne do siatkówki i koszykówki, chcemy zrobić jeszcze plac do beach soccera. Będziemy mieć jeden z najlepszych kompleksów w województwie.
– Kielce nie były zainteresowane dofinansowaniem?
– Nie wiem, nie wnikałem, nie chcę oceniać, od wewnątrz może to nie wygląda tak, jak z boku. Na miejscu władz Kielc, gdybym miał taką możliwość, korzystałbym maksymalnie, ile się da, żeby zrobić coś, co będzie służyć rozwojowi młodzieży. Zwłaszcza, że Korona ma kłopoty z miejscem do treningu, grupy juniorskie rozgrywają mecze u nas, a nie w swoim mieście.
Nowiny są malutkim miasteczkiem pod Kielcami. I rządzący gminą wójt mówi, że na miejscu Kielc „korzystałby maksymalnie, ile się da”. Jego stać na to, by zainwestować 30% i zrobić elegancki kompleks. Kielc – nie stać.
Inne absurdy? Przy Zespole Szkół Informatycznych w Kielcach otworzono kompleks boisk, który kosztował dwa miliony złotych. W czym problem? Mniej więcej w tym samym miejscu miała przebiegać planowana droga ekspresowa, na której budowę podpisano już kontrakt opiewający na 713 milionów złotych, o czym miasto doskonale wiedziało (ale na chwilę zapomniało). Powstało realne ryzyko, że dopiero co wybudowane boiska będzie trzeba… zrównać z ziemią.
Ostatecznie uniknięto tego scenariusza, ale zagrożenie było naprawdę poważne.
Wenta może bronić się tym, że za jego poprzednika dochodziło czasem do jeszcze większych absurdów.
Na przykład takich:
Jaka jest historia tego finezyjnego boiska? Projekt na jego budowę wygrał dofinansowanie w ramach budżetu obywatelskiego, ale jego kosztorys został źle oszacowany. Środków starczyło tylko na pół inwestycji, więc wybudowano pół boiska.
Takim sposobem potworek z jedną bramką, nazywany oficjalnie „placem treningowym”, stoi sobie do dziś.
Rozbudowa Hali Legionów? Nie miała miejsca.
Bieżnia? Nie nadaje się.
Boisko przy stadionie? Też się średnio nadaje.
Boisko przy szkole? Mogło być zrównane z ziemią.
Baza w Nowinach z pieniędzy, które mogły dostać Kielce? Działa i cieszy okolicznych mieszkańców.
EUROPEJSKIE MIASTO UPADKU SPORTU
W lutym 2023 roku odbyły się w Kielcach mistrzostwa świata w bilardzie. Wzięło w nich udział 128 najlepszych zawodników na świecie z 47 państw. To Kielce są uważane za stolicę polskiego bilarda, to tutaj mieści się siedziba Polskiego Związku Bilardowego.
Rozmawiamy z wiceprezesem tej organizacji.
– Jak pan ocenia współpracę z miastem przy organizowaniu międzynarodowych imprez?
Grzegorz Kędzierski: – Spodziewaliśmy się więcej. Miasto nieustannie mówi nam, że musi oszczędzać. Jako biznesmen i człowiek związany ze sportem od ponad 20 lat patrzę na to inaczej – jak nie zainwestuję, to nie zarobię i nie zrobię wyniku. Prezydent Wenta chyba bał się, że ludzie źle odbiorą to, że wywodząc się ze świata sportu stawia na sport. A czemu nie? Przecież zna się na tym. Ludzie głosowali na niego także z tego powodu, chcieli mieć sportowe miasto. Z mojej perspektywy zabrakło odważnych decyzji – robimy jakąś imprezę, stawiamy na nią, wpisujemy ją w kalendarz na kilka lat. Brakło spojrzenia długoterminowego. Zadbania o produkt. Tylko takie działania mogą przynieść efekt zarówno w biznesie jak i sporcie.
– W mieście nie było woli?
– Ostatecznie dostaliśmy wsparcie finansowe, to żadna tajemnica. Na ostatnie mistrzostwa świata otrzymaliśmy kwotę 60 tysięcy złotych brutto.
– 60 tysięcy złotych na mistrzostwa świata?
– Tak.
– Jaki budżet miała cała impreza?
– Kilka milionów.
– To nie za wielka ta pomoc miasta.
– No, nie za wielka. Sporządziliśmy symulację, ile pieniędzy dzięki imprezie mistrzostw świata zostało w regionie. Wyszło nam, że około 1,5 miliona. Hotele, przejazdy, zatrudnienie, podatek… Nie jest tajemnicą, że zapłaciliśmy blisko dwieście tysięcy Targom Kielce, miejskiej spółce, które przy okazji miały świetną ekspozycję w mediach i to na całym świecie. Generalnie bardzo dobrze, bo to na tym ma też to polegać, ale wkład miasta powinien być jednak większy.
– Jak duża jest wartość marketingowa takiej imprezy?
– Była transmitowana na wszystkie kontynenty, łącznie do 56 państw. Głównym nadawcą było Sky Sports. Pokazywały ją też DAZN czy Viaplay. Po nas mistrzostwa świata organizuje Arabia Saudyjska. Podpisała kontrakt od razu na dziesięć lat, a pula nagród będzie wynosiła milion dolarów. Mieliśmy pomysł, żebyśmy my jako Polska powalczyli o bycie gospodarzem na kolejne lata, żeby stać się światową stolicą bilarda, takim miastem jak brytyjskie Sheffield dla snookera. Skoro Arabii się opłaca to wizerunkowo oraz biznesowo, to i nam by się opłaciło. Ale nie zarzuciliśmy marzeń. W tym roku zorganizowaliśmy w Kielcach Puchar Świata. Zakończyliśmy go ogromnym sukcesem, jeśli chodzi o światowy odbiór. To była najlepsza impreza w Europie z tego cyklu i jedna z najlepiej zorganizowanych na świecie. Widnieliśmy w kalendarzu obok Szanghaju, Las Vegas czy Doha.
– Ile wyniosło wsparcie miasta na Puchar Świata?
– Czterdzieści tysięcy złotych brutto.
– Znowu: śmieszne pieniądze.
– Co mam panu powiedzieć? Nie zgodzić się z panem? Każdy umie liczyć. Matematyki się nie oszuka. Liczyliśmy też na większy uśmiech i otwarcie ze strony prezydenta. Macie imprezę? To super, pomożemy, zrobimy wszystko, żeby się nią chwalić. Tu wszystko było takie troszkę na siłę. Jak ktoś przychodzi z fajnym pomysłem, to wychodzi zrezygnowany. Powinno być więcej otwartości. Przecież nie jest łatwo zostać gospodarzem mistrzostw czy pucharu świata. Potrzebujemy takich imprez jak tlenu, żeby się rozwijać. A prezydent, wydaje się, podszedł do tego bez entuzjazmu.
Czy miasto jest od tego, żeby organizować mistrzostwa świata w jakiejkolwiek dyscyplinie? Nie. Ale nawet z czysto biznesowego punktu widzenia, powinno mu zależeć na wspieraniu pomysłu przyszłych turniejów w Kielcach, skoro inwestując sześćdziesiąt tysięcy złotych może zgarnąć 1,5 miliona zysku w jakiejkolwiek innej formie. Przy imprezie pracowało około dwieście osób. Zjechali na nią kibice z Czech, Słowacji, Estonii, Finlandii, Niemiec czy Wielkiej Brytanii. Logo Kielc znalazło się na różnych ściankach, banerach czy nawet na koszulkach wolontariuszy.
Kielcom nie zależało, by iść za ciosem.
Korona Handball to kobiecy klub piłki ręcznej założony w 2013 roku. Gra w lidze centralnej, czyli na drugim poziomie rozgrywkowym. Wychowuje młode zawodniczki. W 2019 roku nie przyznano jej licencji na grę w ekstraklasie. Wsparcie było wtedy paradoksalnie nieporównywalnie większe niż dzisiaj, wynosiło około 700 tysięcy złotych z tytułu promocji miasta poprzez sport.
Agnieszka Młynarska, dyrektor ds. marketingu Korony Handball: – Obecnie? W 2023 nie brano nas pod uwagę przydzielając środki z promocji miasta poprzez sport. Musiałam składać wniosek o dotację, był konkurs, dostałyśmy 75 tysięcy. W 2024 znowu jesteśmy w promocji poprzez sport, dostałyśmy, uwaga, aż 60 tysięcy złotych. A ceny z roku na rok mocno idą w górę. To, co dostajemy, zostawiamy w mieście. Wynajem hali na same mecze to piętnaście tysięcy, na treningi – czterdzieści tysięcy, do tego dochodzą sparingi i wynajem pomieszczeń typu magazyn czy biuro. Do MOSiR-u wraca więc 60-65 tysięcy. Obieg pieniądza, nic poza tym. Nie ma co ukrywać, że wiele osób oddało głos na obecnego prezydenta licząc na dobre czasy dla sportu, a wyszło nieco w drugą stronę, co w ostatnim czasie podkreśla wiele osób. Szkoda, bo tak naprawdę sport w Kielcach jest największą rozrywką dla mieszkańców. Ciężko porównywać ofertę kulturalną z innymi miastami wojewódzkimi. Kielczanie żyją sportem, a szczególnie piłką nożna i piłką ręczną, wystarczy spojrzeć na frekwencję na meczach.
– Jak sobie radzicie?
– Ograniczamy korzystanie z hali do minimum. Gramy po kosztach. Gdy jechałyśmy do Szczecina, to wybrałyśmy pociąg, a nie autokar, bo to oznacza dla nas dużą oszczędność – mamy dużo młodych zawodniczek, które mogą jechać na biletach ulgowych. Mamy dalekie wyjazdy – oprócz Szczecina jeszcze Legnica, Tczew, Poznań, Jelenia Góra czy Gdynia. Zawodniczki mają wynagrodzenia na poziomie stypendialnym. Nie płaczemy. Ale nie ukrywam, że gdy patrzę na inne miasta, gdzie drużyny mają o wiele większe wsparcie i hale za darmo, to myślę sobie, że te sześćdziesiąt tysięcy to przykra kwota.
Koronę Handball podratował finansowo Piotr Dulnik, którego firma Suzuki Motor Poland została sponsorem tytularnym całego klubu.
Wycofanie się z rozgrywek i zakończenie działalności brzmi jak ostateczność, ale nie jest abstrakcją, o czym przekonał się inny z klubów szczypiorniaka – AZJ UJK Kielce. To akademicki klub, który upadł chwilę po tym jak zajął trzecie miejsce w pierwszej lidze, co było jego najlepszym wynikiem w historii.
– Dlaczego zakończyliście działalność po najlepszym sezonie w historii?
Łukasz Michalski, były manager i członek zarządu AZS UJK: – Jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o kasę. Nie tylko miasto nam ograniczyło budżet, ale też uczelnia. Miasto obcięło finansowanie o 1/3, czyli o jakieś 60 tysięcy, uczelnia praktycznie o połowę. A koszty rosły. Od lat sponsorowałem klub pieniędzmi ze swojej firmy, podobnie jak moi koledzy, którzy prowadzili swoje biznesy. Doszliśmy do wniosku, że to nie jest nasz prywatny klub, a uczelniano-miejski, więc nie możemy go utrzymywać. To był błąd, że pozwolono nam upaść, tak uważam.
– Próbowaliście przekonać miasto, że jednak nie warto dopuszczać do waszego upadku?
– Długo walczyliśmy, żeby to utrzymać. Trzynaście lat ciężkiej pracy dwoma decyzjami poszło do kosza. Wie pan, klub uczelniany nie ma takiej siły przebicia jak jeden czy drugi klub z Superligi czy Ekstraklasy. Nie mogliśmy iść na radę miasta i ponarzekać czy pokrzyczeć. Wychodziłem z założenia, że robimy coś dla miasta, ale na małą skalę. Niestety, nikt z władz miasta o to nie zadbał. Wycofaliśmy się z rozgrywek.
– Czy to nie dziwne, że akurat legenda piłki ręcznej przykłada rękę do upadku klubu piłki ręcznej?
– Dziwiło mnie to i dziwi do dzisiaj. Juniorzy, którzy kończą grę w Vive i nie są na tyle dobrzy, by grać w Superlidze, często byli zagospodarowani przez nas. Chłopaki nie musieli rozjeżdżać się po Polsce, żeby dalej grać. Teraz takiego czegoś brakuje.
W Kielcach odbyło się kilka edycji półmaratonu i biegu na pięć kilometrów. Organizował je Paweł Jańczyk, były spiker i rzecznik prasowy Korony.
Dlaczego Kielce nie mają już półmaratonu?
Paweł Jańczyk: – Nasz półmaraton był oceniany jako jedna z najlepszych tego typu imprez w Polsce. Za czasów obecnego prezydenta przestał być organizowany. Był rok, kiedy miasto zwlekało ze wsparciem. Nie mogliśmy dłużej czekać na decyzję. Odwołaliśmy bieg. Równolegle przyszła pandemia. Nie chcę mówić, że to w stu procentach przez prezydenta Wentę nie ma maratonu, ale też w działaniach jego ekipy nie było zrozumienia, że fajnie mieć w wojewódzkim mieście jeden duży bieg, na który przyjeżdżają ludzie z całego kraju. W ostatnich dwóch latach to był bieg nocny. Kończyliśmy go na stadionie Korony. O wydźwięku promocyjnym biegów masowych mogę mówić godzinami. Tutaj nie było chęci, żeby to robić lub żeby do tego wrócić po pandemii. Nie chcę bronić Wenty, ale prawdą jest, że Kielce są bardzo zadłużonym miastem. Wszędzie są ograniczane wydatki.
Za czasów panowania Wenty upadła także Buskowianka Kielce, czyli klub siatkarski. Występowała w pierwszej lidze, kiedy kończyła swoją działalność z powodów finansowych.
Jeśli zapomnimy o Koronie i Industrii, dojdziemy do wniosku, że sport w Kielcach nie ma się dobrze.
Ma się wręcz fatalnie.
RACJE NIEMCÓW
Nie można odmówić Bogdanowi Wencie zasług przy ratowaniu Korony Kielce w 2020 roku. Kiedy klub ponownie stawał się miejski, potrzeba było nie tylko jego dobrej woli, ale i zaangażowania. Aktywnie współpracował wtedy z Dulnikiem, prowadził rozmowy z Niemcami, kiedy pojawiły się obawy dotyczące licencji dla pogrążonej w chaosie Korony, osobiście spotkał się ze Zbigniewem Bońkiem, dostając od niego zapewnienie, że kielecki klub zostanie potraktowany z należytą wyrozumiałością.
Kiedy Korona zaczęła wychodzić na prostą i gruntowała swoją pozycję w pierwszej lidze, prezydent usunął się w cień. Wielu zastanawiało się, dlaczego nie pojawia się nawet na meczach, choć dla polityka to przecież idealna okazja, żeby ogrzać się w blasku reflektorów. Już nawet nie chodzi o to, że Wenta na spotkaniach ligowych pojawiał się rzadko. On nie przyjeżdżał na nie praktycznie w ogóle.
Kamil Kamiński: – Sytuacja wyjaśniła się, gdy nagle pokazał się na jednym z meczów. Podczas wyborów pomagał mu Kamil Suchański, z którym później się pokłócił i który jest na loży Gold VIP na każdym spotkaniu Korony. No i akurat, jak wiadomo było, że nie pojawi się Suchański, bo był wtedy na wyjeździe na Florydę, pojawił się Wenta…
Poprzedni prezydent Kielc, Wojciech Lubawski, przez wiele lat nieudolnie szukał Koronie prywatnego inwestora. Wokół klubu panował fatalny klimat. Każda złotówka miejskiej kroplówki, jaka trafiła na Ściegiennego, była poprzedzona awanturą na sesji miasta. Kielczanie z ulgą przyjęli moment, w którym 72% akcji Korony zostało sprzedane Dieterowi Burdenskiemu. Ten z kolei szybko oddał je w ręce bliżej nieznanego Dirka Hundsdörfera.
Prywatyzacja klubu wcale nie sprawiła, że miasto uwolniło się od konieczności finansowania go. Kielce zobowiązały się bowiem, że przez pięć lat będą przelewać co roku do koroniarskiej kasy 2,5 miliona złotych. Jednocześnie miasto wciąż było mniejszościowym akcjonariuszem Korony (28% akcji). Kiedy więc niemieccy biznesmeni chcieli dokapitalizowawać klub, zaproponowali, żeby ratusz także – proporcjonalnie do posiadanych akcji – wziął na siebie zobowiązania. Niemcy wyliczyli, że Korona potrzebuje 6,5 milionów złotych. Miasto miało wyłożyć 1,8 miliona (tyle odpowiadało 28% udziałów), a prywatny inwestor resztę.
Kielce przyzwyczaiły się już do myśli, że nie muszą łożyć dodatkowych środków na sprywatyzowany klub. Nic więc dziwnego, że pomysł wzbudził wzmożoną dyskusję i przeciągał się długimi miesiącami. Trwał impas. Żmudne przeciąganie liny przerwał sam Wenta, który niespodziewanie podał niemieckich właścicieli do prokuratury, co nagle podniosło temperaturę rozmów.
– Po zapoznaniu się z dokumentami i konsultacjach prawnych okazało się, że są wątpliwości dotyczące transparentności zawartej umowy i niezbędne jest powiadomienie odpowiednich organów – mówił wtedy Wenta, którego cytujemy za „Gazetą Wyborczą” i który złożył zawiadomienie do Prokuratury Okręgowej we Wrocławiu.
Co wzbudziło wątpliwości polityka?
Jak podawała „GW”, klub miał zostać sprzedany spółce Phenecia Burdenski Investment, na taką transakcję zgodę wyrazili radni.
Został jednak sprzedany spółce Burdenski Invest.
Obie spółki należały do Dietera Burdenskiego. Ta druga powstała dokładnie w momencie, gdy rada miasta Kielc podejmowała uchwałę o sprzedaży Korony.
Prokuratura umorzyła śledztwo, nie dopatrując się żadnych nieprawidłowości.
W grudniu 2020 Dirk Hundsdorfer napisał do kieleckich radnych niezwykle gorzki list. „Wydarzenia ostatnich miesięcy potwierdzają, że nasza decyzja o wycofaniu się ze spółki była słuszna, ponieważ współpraca z obecnymi władzami Kielc nie jest możliwa”, pisał w nim.
Całe pismo, które przeszło bez większego echa, to seria strzałów w kierunku Bogdana Wenty.
Cytaty za „Nasze Kielce”:
„Do dzisiaj nie potrafimy również wytłumaczyć sobie, dlaczego my, jako większościowy akcjonariusz zostaliśmy potraktowani jak intruzi, a nie jak partnerzy biznesowi.
„Nie umiem znaleźć odpowiedzi, dlaczego Prezydent Miasta Kielce p. Bogdan Wenta w tej sprawie nigdy nie zabrał głosu (chodzi o pogróżki kibiców – red.) Jestem zawiedziony, tym bardziej, że często słyszeliśmy w mediach o konieczności pozyskiwania dla Miasta Kielce nowych inwestorów i tworzenia dla nich dobrej atmosfery do prowadzenia w Kielcach różnego rodzaju biznesów”.
Może odpowiedzi na pytanie, dlaczego postanowiliśmy odsprzedać swoje akcje Korony, należy poszukać, cofając się do początku współpracy z panem Prezydentem Wentą i jego administracją? Z perspektywy czasu już pierwsza decyzja p. Prezydenta Wenty, dotycząca odwołania z rady nadzorczej p. Artura Sobolewskiego wzbudziła nasze ogromne zdziwienie, ponieważ p. Artur Sobolewski był postrzegany jako człowiek o ogromnych kompetencjach, kulturze osobistej i który z dużym zaangażowaniem uczestniczył w pracach rady nadzorczej. Zgodziliśmy się dla dobra współpracy z nowym prezydentem, niemniej nasz ojciec był tym zdarzeniem bardzo rozgoryczony”.
„O współpracy z p. Prezydentem Wentą trudno mówić, bo praktycznie jej nie było. Nie odpowiadał na nasze kluczowe pytania dotyczące dalszego funkcjonowania Korony”.
“Brak komunikacji, unikanie bezpośrednich spotkań biznesowych było początkiem coraz gorszych relacji pomiędzy nami i prezydentem Wentą”.
„Czarę goryczy przelało złożenie przez p. prezydenta Wentę zawiadomienia do prokuratury, które podważało legalność nabycia akcji Korony przez spółkę Burdenski Invest GmbH, w której udziałowcem był nasz ojciec Andreas Hundsdörfer. I nie chodzi o to, że zawiadomienie zostało złożone, ale o fakt, że p. prezydent Wenta nie poinformował nas o tym fakcie, o którym dowiedzieliśmy się z mediów”.
„Prezydent Wenta nie potrafił również odpowiedzieć na moje pytanie, czy w kontekście złożonego zawiadomienia rodzina Hundsdörfer jest legalnym posiadaczem akcji Korona?”.
„Prezydent Wenta nie pokusił się nawet o sprawdzenie transakcji pomiędzy Miastem Kielce a Koroną, co mając dostęp do rachunku bankowego Miasta Kielce zajęłoby mu przysłowiowe pięć minut. Jaki był rzeczywisty powód złożenia zawiadomienia do prokuratury? Tego nie wiemy. Wydarzenia ostatnich miesięcy potwierdzają, że nasza decyzja o wycofaniu się ze spółki była słuszna, ponieważ współpraca z obecnymi władzami Kielc nie jest możliwa”
OBIETNICE
Paweł Więcek z portalu „W Kielcach” przeanalizował w styczniu tego roku wszystkie wyborcze obietnice prezydenta Kielc i wyliczył, ile z nich udało się zrealizować. Włodarz miasta posługiwał się podczas kampanii wyborczej tzw. dekalogiem Wenty, czyli rozległym spisem deklaracji, które zostały pogrupowane w dziesięciu kategoriach. Program prezydenta zawierał łącznie 75 konkretnych obietnic.
Ile z nich zrealizował? 33.
Miał na nie 5,5 roku.
Dziennikarz pisze: „56 procent deklaracji włodarza wylądowało w koszu. Dużo? Mało? W moim przekonaniu bardzo dużo, a nawet skandalicznie dużo – zwłaszcza jeśli porównamy ciężar gatunkowy projektów zaniechanych z tymi, które zostały urzeczywistnione”.
Za najważniejsze niespełnione obietnice Więcek uważa:
- brak przejrzystej i uczciwej polityki kadrowej (obiecywał, że będzie obsadzał stanowiska na podstawie konkursów, ale rzadko tego przestrzegał),
- twierdził, że obniży podatek od nieruchomości (a inicjował podwyższanie go),
- wprowadził szereg innych podwyżek,
- nie ściągnął do Kielc dużych inwestorów.
Oczekiwania wobec jego prezydentury były naprawdę duże. Zaczął jako reprezentant wszyskich kielczan, który ma w radzie miasta samych sprzymierzeńców – i tych od Suchańskiego, i z KO, i z SLD, i nawet z PiS-u, z którym miał się dogadać. Na starcie obniżył sobie pensję. Sprzedał luksusowe Volvo, które zastał po poprzedniku.
Już w 2019 roku nie dostał od radnych wotum zaufania.
W 2020 roku ponownie nie dostał od radnych wotum zaufania.
Teoretycznie radni mogli wnosić wtedy o referendum w sprawie odwołania Wenty. Sam prezydent tylko ich do tego zachęcał.
– Niech kielczanie rozstrzygną, kto w tym sporze ma rację. Rada miasta, która kieruje się politycznymi przesłankami i niespełnionymi ambicjami moich, jak się okazało, pseudosojuszników, którzy wykorzystali moje imię i nazwisko do otrzymania miejsc w radzie, czy prezydent – apelował wręcz o referendum, cytowany przez kielecką „Wyborczą”.
Kamil Suchański złożył nawet projekt uchwały dotyczący przeprowadzenia referendum.
Tłumaczył: – Złodziej krzyczy: „łapać złodzieja” – to znane powiedzenie najlepiej opisuje działania Bogdana Wenty. Od samego początku nastawialiśmy się na współpracę i konsekwentną realizację programu wyborczego, bo na to umówiliśmy się między sobą i z mieszkańcami. Niestety, swoich największych sojuszników Bogdan Wenta potraktował jak największych wrogów.
Mimo kilku prób, referendum jednak nigdy nie rozpisano.
Dariusz Gacek: – Wenta miał małą wiedzę na temat samorządu, ale w jego otoczeniu były osoby, które ją miały. Mieliśmy nadzieję, że dobierze sobie dobrych wiceprezydentów, a sam będzie spełniał funkcję wodza, który prowadzi w dobrym kierunku, a profesjonalną robotę wykonają jego zastępcy i dyrektorzy wydziałów. Ale szybko okazało się, że pozbył się osób, które miały być w jego najbliższym otoczeniu. Sam nie miał wiedzy i umiejętności, nie podołał.
Paweł Jańczyk: – Znam go bardzo dobrze od lat. Byłem z nim w Brukseli, obserwowałem jego pracę. Gdy szliśmy korytarzem w parlamencie, budził ogromny szacunek. Politycy z całego świata bardzo dobrze o nim mówili. Robił wrażenie swoimi wystąpieniami. Ale kiedy wchodził do biura, ginął, inni robili za niego robotę. On jest dobrym reprezentantem, jeśli ma dobre zaplecze. W Brukseli je miał, ludzie pisali mu wystąpienia, mówili mu jak się zachować. To było turbozaplecze. W Kielcach też je miał, przynajmniej na początku…
Były pracownik ratusza: – Nie pasuje zwyczajnie do tej roli. Widziałem, że się męczy. Nie rozumiał pewnych mechanizmów. Nie odnajdywał się. Ma naprawdę bogaty dorobek życiowy i sukcesy, nie można mu tego zabrać. Pójście w stronę samorządową było totalnym bezsensem. Ale był bardzo w porządku. Jeden z mieszkańców powiedział kiedyś: Wenta się nie nadaje na prezydenta, ale przynajmniej widać, że to uczciwy człowiek. To celne stwierdzenie.
– Przekonałeś się o tym na własnej skórze?
Kandydat na prezydenta Kielc: – W mojej ocenie zupełnie nie interesuje go otaczająca rzeczywistość, choć sam jest przekonany, że wszystko działa jak należy. To przekonanie o własnej doskonałości i jednocześnie pokazywanie na każdym roku, że nie ma się pojęcia o samorządzie, jest największym problemem tej prezydentury, a nie kłótliwość czy małostkowość. Kiedyś zaczął opowiadać, że śmieci są niewłaściwie zbierane, bo podjeżdża śmieciarka i wrzuca wszystkie kontenery do jednego zbiornika. A to było chwilę po podpisaniu umowy, z której wynikało, że każdy kosz zabiera inna śmieciarka, czyli plastik ta od plastiku i tak dalej. To totalna infantylność w zarządzaniu, nieznanie swojego miasta. Mówił rzeczy z kapelusza, współpracownikom było wstyd.
Były współpracownik: – Czasami nie był niczemu winny, a nagonka spadała na niego. W okresie pandemicznym ktoś z ratusza podjął decyzję, żeby podnieść stawki za pochówek na cmentarzu komunalnym. Niby na końcu wszystko podpisuje prezydent, ale wiesz, jak jest w urzędzie – nie wszystko czyta się dokładnie, to normalne w takiej organizacji. Wencie zarzucano, że z premedytacją podwyższa pochówek w okresie, gdy jest 2-3 razy więcej zgonów w miesiącu w porównaniu z analogicznym okresem sprzed roku. Wyszło na to, że żeruje na ofiarach śmiertelnych pandemii. Wszystko spadło na niego.
Faktem jest, że Wenta objął urząd w momencie, gdy sytuacja finansowa miasta jest w naprawdę opłakanym stanie.
Już w 2019 roku Regionalna Izba Obrachunkowa negatywnie zrecenzowała sytuację budżetową Kielc.
W 2020 roku zadłużenie miasta przekroczyło miliard złotych.
W 2023 roku pojawiło się zagrożenie, że Kielce stracą płynność finansową.
Wenta musiał liczyć się z każdą wydaną złotówką.
PO CO MU TO BYŁO?
Kiedy spytaliśmy o możliwość rozmowy z Bogdanem Wentą, usłyszeliśmy, że przebywa na dwutygodniowym urlopie. Gdy poprosiliśmy o odniesienie się do zarzutów jak już z niego wrócił, jego rzecznik prasowy napisał nam:
W imieniu Pana Prezydenta dziękuję za propozycję rozmowy. Pan Prezydent nie jest jednak zainteresowany wypowiadaniem się na temat „zarzutów” czy „wersji prezydenta” podejmowanych w Pana materiale. Tym bardziej, że nie zostały one wskazane w Pana wiadomości. Poza tym, sformułowanie „wersja prezydenta” już w samym założeniu może sugerować, że jedna ze stron, co najmniej, nie mówi prawdy. Niemniej szanując i rozumiejąc fach dziennikarski, prezydent liczy na obiektywny i profesjonalny materiał oparty na faktach, nie zaś na domysłach i przypuszczeniach.
Nie dostaliśmy więc od prezydenta Kielc odpowiedzi na pytanie, które nurtuje nas najbardziej – i po co mu to było?
Bogdan Wenta jest absolutną legendą polskiego sportu. Mógł spełniać się w swoim zawodzie trenując zagraniczne kluby. Mógł też odcinać kupony od swojej sławy pochylając się bez większej odpowiedzialności nad problemami Unii Europejskiej z perspektywy parlamentu w Brukseli. Mógł rozkręcić biznes albo zostać rentierem.
Dlaczego uznał, że spełni się w polityce?
Wraz z końcem kwietnia prezydent Kielc kończy swoją kadencję. Nie ubiega się o kolejną. Nikt nie nadkruszył pomnika Bogdana Wenty mocniej niż on sam.
WIĘCEJ REPORTAŻY O SAMORZĄDACH I SPORCIE:
- Sandecja. Spalarnia pieniędzy z Nowego Sącza [REPORTAŻ]
- Stadion obiecany [REPORTAŻ]
- Caryca z Zabrza. Czy Górnik służy do wygrywania wyborów?
Fot. FotoPyK / newspix.pl / własne