Kiedy jesienią minionego roku zdesperowany Cezary Kulesza powierzył Michałowi Probierzowi misję wyciągania reprezentacji Polski z kryzysu, trudno było spoglądać na najbliższą przyszłość biało-czerwonych z optymizmem. Ruch prezesa Polskiego Związku Piłki Nożnej wydawał się po prostu nieuzasadniony. No i po kilku miesiącach pracy Probierzowi wciąż nie udało się rozwiać wielu krążących wokół niego znaków zapytania. Ale dokonał tego, co było summa summarum najważniejsze – oczyścił atmosferę wokół kadry i podźwignął zespół z kolan. W efekcie reprezentacji Polski jednak nie zabraknie podczas nadchodzących mistrzostw Europy. Dotarliśmy zatem chyba do momentu, w którym selekcjonerowi należy udzielić większego kredytu zaufania. Niezależnie od tego, co się za kilka miesięcy wydarzy na turnieju w Niemczech.
Wygrana po serii rzutów karnych z Walią nie sprawiła oczywiście, że Probierz stał się nagle lepszym fachowcem, niż był we wrześniu 2023 roku. Nadal można przytaczać rozmaite argumenty za tym, że na ławce trenerskiej powinien zasiadać dziś inny szkoleniowiec. Tylko jak długo można ten temat wałkować? Kulesza wybrał Probierza, ze wszystkimi jego wadami i zaletami. Jego prawo. No a Probierz odwdzięczył się prezesowi awansem na EURO 2024.
Zasłużył więc na odrobinę świętego spokoju, a to w pracy selekcjonera szczególnie cenne.
Odblokowanie mentalne
Biało-czerwoni w Cardiff, delikatnie rzecz ujmując, nie zaprezentowali olśniewającego futbolu. Przez 120 minut meczu z Walią podopieczni Probierza nie zdołali oddać ani jednego groźnego strzału w światło bramki, co mówi właściwie samo za siebie. Lepiej wyglądała wprawdzie gra w destrukcji, ale tutaj też wiele zabrakło do ideału. Walijczycy regularnie robili bowiem zamieszanie pod bramką strzeżoną przez Wojciecha Szczęsnego po stałych fragmentach, choć przecież od dawna było wiadomo, że właśnie to jest najgroźniejsza broń w arsenale wyspiarzy. Mimo posiadania tej nietajnej wiedzy, sztab Probierza nie znalazł sposobu na pełne zneutralizowanie rywala w tym aspekcie. Można zatem wytknąć selekcjonerowi, że nie najlepiej odrobił pracę domową. Albo stwierdzić, że tak krawiec kraje, jak mu materii staje. Być może polskiej defensywy w jej obecnym kształcie najzwyczajniej w świecie nie stać na to, by całkowicie okiełznać przeciwnika klasy Walii i to na jego terenie.
Inna sprawa, że już przed pierwszym gwizdkiem pana Daniele Orsato mogliśmy zakładać, że od strony czysto piłkarskiej Polacy zbyt wiele w Cardiff nie pokażą, podobnie zresztą jak gospodarze. Nie bez kozery najwybitniejsi szkoleniowcy podkreślają od dekad, że finałów się nie rozgrywa – finały się wygrywa. Kiedy stawka pojedynczego spotkania jest tak wysoka, jak w przypadku naszej wczorajszej konfrontacji z Walią, na ogół nie ma na murawie miejsca na futbolowe fajerwerki.
I tu docieramy do elementu, w którym polska kadra wczoraj faktycznie zaimponowała.
Podopieczni Probierza pokazali w Cardiff charakter. Naturalnie szkoda, że nie wywalczyli awansu na EURO w sposób spektakularny, z przytupem, ale jednocześnie chwała im, że potrafili sobie ten sukces wybiegać. Że zdołali wydrzeć go Walijczykom z gardła. I nie mamy tutaj na myśli wyłącznie zimnej krwi zachowanej w serii rzutów karnych. Na przestrzeni całego spotkania reprezentacja Polski była zdyscyplinowana i nieustępliwa w fizycznych starciach z przeciwnikami. Chyba tylko elektrycznego i nieco rozedrganego Jana Bednarka można było wskazywać jako wyraźnie słaby punkt w układance selekcjonera. Ktoś powie: “ale przecież walka do upadłego była obowiązkiem!”. I zgoda, jednak widzieliśmy w ostatnim czasie mnóstwo takich spotkań, które Polacy przegrywali albo jeszcze przed wybiegnięciem na boisko, we własnych głowach, albo w chwili pierwszego mocniejszego nacisku ze strony oponenta. Sięgnijmy pamięcią choćby do eliminacyjnego starcia z Albanią w Tiranie. Czy Albańczycy pokazali wtedy coś więcej niż wczoraj Walijczycy? Nie wydaje nam się. Tylko że wówczas polską kadrę wystarczyło postraszyć, trochę poturbować, wytrącić z równowagi, a już popadała ona w rozsypkę. W Cardiff biało-czerwoni podołali zaś wyzwaniu i to pod olbrzymią presją. Nie pękli.
To ważne osiągnięcie Probierza. Taka już bowiem jest specyfika pracy selekcjonera, że umiejętność zbudowania w drużynie jedności, odblokowania jej mentalnie i nakłonienia piłkarzy do ciężkiej harówki bywa niekiedy kluczowa. Wystarczy spojrzeć, jak w meczach z Estonią i Walią grał Robert Lewandowski. Totalne poświęcenie dla drużyny, nieustanna walka wręcz z obrońcami rywala. Przemysław Frankowski i Nicola Zalewski w finale baraży wypruwali sobie flaki na wahadłach. I tak dalej, i tak dalej. Jeśli wydostawać się z kryzysu, to właśnie poprzez takie występy. Po których sami piłkarze mogą mieć pełne poczucie, że dali z siebie absolutnie wszystko.
Fundamentalne zwycięstwo
Kto wie, może triumf w Cardiff okaże się więc dla reprezentacji Probierza “mitem założycielskim”?
Dla kadry Jerzego Engela karta odwróciła się kiedyś po zwycięskiej wyprawie do Kijowa. Leo Beenhakker zaczarował swoich podopiecznych i opinię publiczną dzięki pokonaniu Portugalii na Stadionie Śląskim. No a Adam Nawałka zapewnił sobie stuprocentowy komfort pracy po historycznej wygranej z Niemcami, ówczesnymi mistrzami świata. Czasami właśnie taki pojedynczy mecz – wspólne doświadczenie, przeżyte razem emocje, świadomość dokonania czegoś znaczącego – scala zespół, całkowicie odmieniając jego los. Ale to na razie nic pewnego. Na przykład Czesław Michniewicz zaczął selekcjonerską kadencję w sposób wymarzony, bo od barażowego zwycięstwa ze Szwecją, a już rok później kończył ją w fatalnej atmosferze i to pomimo wyjścia z grupy na mundialu. “Mit założycielski” się rozwiał, a drużyna pogrążyła się w aferach i wewnętrznych konfliktach, których dobitną emanacją był słynny wywiad Łukasza Skorupskiego dla “Przeglądu Sportowego”.
Niemniej, sceny po zwycięstwie w Cardiff były naprawdę obiecujące. Mieliśmy już serdecznie dość tych wszystkich ponurych pomeczowych wywiadów, udzielanych przez kadrowiczów przybierających obowiązkową pozę zbitego psa. Tego bicia się w piersi, z którego kompletnie nic nie wynikało. Tych bajek o “nowym otwarciu” po pokonaniu Wysp Owczych. Natomiast wczorajszy wieczór w Cardiff rzeczywiście może oznaczać dla drużyny narodowej początek nowego rozdziału.
Nie należy wszakże zapominać, że przed Probierzem wciąż gigantyczna praca do wykonania.
Zdołał tchnąć w drużynę nowego ducha i w najważniejszym momencie zawodnicy rozegrali najlepsze jak dotąd spotkanie za jego kadencji, ale to nadal – tylko i aż – fundament, na którym teraz trzeba zbudować reprezentację z prawdziwego zdarzenia. Postawić ściany, zadbać o dach, skonfigurować elektrykę, dobrać meble. W starciu z Walią szwankowało bowiem w grze reprezentacji Polski całe mnóstwo elementów. Nerwowo broniliśmy przy wspomnianych już stałych fragmentach, zaprzepaściliśmy mnóstwo dogodnych okazji do kontrataku, popełnialiśmy głupie błędy w rozegraniu, niekiedy nawet na własnej połowie. Problemy można mnożyć i mnożyć. To był, jako się rzekło, awans wyszarpany przez zespół usiłujący wygrzebać się z dołka, a nie wypracowany z pełnym spokojem przez poukładaną ekipę.
Choć, poza dawno niewidzianą wojowniczością, może także dostrzec w grze kadry progres na innych polach. Na naszych oczach na jednego z liderów zespołu wyrasta Przemysław Frankowski, doskonale Probierzowi znany jeszcze z czasów wspólnej pracy w Lechii Gdańsk i Jagiellonii Białystok. Z kolei na lewym wahadle udało się uwolnić ofensywny potencjał Nicoli Zalewskiego. Jakub Piotrowski stał się pewniakiem do gry w środku pola. To pierwsze owoce pracy Probierza.
– Zabrakło postawienia kropki nad i w postaci strzelenia gola. Czasami też podania przyspieszającego akcję. To jest coś, co można poprawić. Na boisku naprawdę się czuło, że Walia nam nie zagrozi. Oczywiście było trochę chaosu — jakaś wygrana główka czy ten minimalny spalony — ale tak z przebiegu gry naprawdę czuło się, że mamy to pod kontrolą – skomentował Robert Lewandowski na łamach “Przeglądu Sportowego”. – Przed tym zgrupowaniem byłem spokojny. Mówiłem chyba nawet na konferencji, że czułem wewnętrzny spokój. Wierzyłem w ten awans. Wiadomo, że później boisko wszystko weryfikuje, ale grając na wyjeździe, na tym ciężkim terenie, gdzie Walia radziła sobie z wieloma przeciwnikami, nie pozwoliliśmy jej odnaleźć odpowiedniego rytmu. Czasami takie mecze budują zespół na miesiące, a nawet na dłuższy okres. […] W ostatnim czasie z większym spokojem i z większym uśmiechem na twarzy przyjeżdżam na zgrupowania i doceniam każdy kolejny mecz. Zdaję sobie z tego sprawę, że nie muszę już nic udowadniać. Wiem, że jestem tutaj też dla chłopaków, dla kadry i dla kibiców.
Analiza kapitana jest rzecz jasna nazbyt optymistyczna, ale to też o czymś świadczy. Dawniej “Lewy” nawet w chwilach triumfu reprezentacji potrafił trochę grymasić, kręcić nosem na styl, toczyć przyciszone rozmowy z selekcjonerami. Tym razem po prostu skupił się na tym, że udało się wykonać krok do przodu.
Stabilizacja
Cokolwiek zatem sądziliśmy o powierzeniu Michałowi Probierzowi funkcji selekcjonera reprezentacji Polski, dziś nie pozostaje już nic innego, jak tylko dać za wygraną i po prostu szkoleniowcowi biało-czerwonych zaufać. Kontrakt Probierza z kadrą od początku obejmował zresztą zarówno końcówkę eliminacji do EURO 2024, jak i kwalifikacje do kolejnych mistrzostw świata. W obecnych okolicznościach wydaje się oczywiste, że trener powinien ten kontrakt wypełnić. Niezależnie od tego, co się wydarzy podczas turnieju w Niemczech. A może się tam niestety wydarzyć sporo nieprzyjemnych dla kadry rzeczy, bo nie ma co ukrywać, że wylądowaliśmy w piekielnie trudnej grupie: z Francją, Holandią oraz Austrią, a w takim towarzystwie niełatwo będzie nawet o zajęcie trzeciego miejsca w stawce.
Łatwo będzie natomiast o co najmniej jeden bolesny oklep. Musimy brać taką ewentualność pod uwagę.
Mamy wprawdzie w Polsce wielkie tradycje, jeśli chodzi o zwalnianie trenerów po turniejach – w XXI wieku taki los spotkał Engela, Janasa, Smudę, Nawałkę i Michniewicza. Teraz na nerwowe ruchy nie ma jednak miejsca. Reprezentacja rozpaczliwie potrzebuje stabilizacji po tym, co się w niej działo na przestrzeni kilku ostatnich lat. Brzęczek pogoniony na kilka miesięcy przed mistrzostwami Europy, Sousa czmychający do ligi brazylijskiej przed barażami, Michniewicz pożegnany w atmosferze skandalu po mistrzostwach świata, skompromitowany Santos wywalony za zbitą twarz po serii eliminacyjnych kompromitacji… Koszmar. Drużyna narodowa stała się chaotycznym zlepkiem pomysłów i koncepcji taktycznych bez jakiegokolwiek rdzenia, jasno określonego kręgosłupa. Nie można w to dalej brnąć, bo to zwyczajnie droga donikąd. Reprezentacja potrzebuje człowieka, który ją po prostu po swojemu poukłada. I tym człowiekiem będzie Michał Probierz.
Umówmy się zresztą, że chyba nikt nie ma ochoty na kolejny sezon serialu pod tytułem: “Cezary Kulesza szuka selekcjonera”. Jak zaznaczyliśmy na wstępie, decyzję prezesa PZPN o przesunięciu Probierza z młodzieżówki do seniorskiej kadry można było podważać na setki sposobów, ale miała ona jedną, zasadniczą zaletę – była szczerza. Kulesza dał sobie spokój z szukaniem kwadratowych jaj i postawił na swojego człowieka. Trenera, z którym zna się od lat, któremu ufa, z którym się dobrze dogaduje. Nie siedzimy rzecz jasna w głowie szefa polskiej federacji i nie wiemy, jakie refleksje towarzyszyły mu jesienią minionego roku, ale gdybyśmy mieli zgadywać, postawilibyśmy na mniej więcej taki proces myślowy: “w dupie mam tych Portugalczyków i innych obcokrajowców, w dupie mam też Papszuna, wsadźcie sobie wszyscy gdzieś wasze dobre rady, bo wychodzę na nich jak Zabłocki na mydle. Biorę Probierza, bo to jest fajny trener, to jest elegancki trener, mój”.
PZPN odpuścił również wygadywanie głodnych kawałków o wielkich przemianach w kadrze. Kiedy ściągano Santosa, to przedstawiano go niemalże jako “nadselekcjonera”. Człowieka, który zaangażuje się w działalność federacji na wielu płaszczyznach. Rzeczywistość szybko zweryfikowała jednak te bujdy, bo Portugalczyk okazał się odcinającym kupony, wypalonym bumelantem, który najchętniej popijałby winko z kolegami z Klubu Działkowca gdzieś w Guimarães, no ale przyłapano go w ojczyźnie na podatkowych szwindlach, więc 70-latek musi się jeszcze trochę pobujać po świecie i poczarować swoim imponującym CV.
Tymczasem przed Probierzem postawiono proste zadanie: uratować wyjazd na EURO 2024. Tyle. Sam selekcjoner także do znudzenia powtarzał, że najważniejszy jest awans na turniej, że wszystkie inne kwestie mają znaczenie drugorzędne. A przebudowa zespołu… ona i tak się przecież odbywa. W pierwszym składzie na mecz z Walią w Cardiff znalazło się tylko pięciu piłkarzy, którzy zagrali w wyjściowej jedenastce przeciwko Meksykowi w Katarze: Szczęsny, Kiwior, Zalewski, Zieliński i Lewandowski. Nie ma już w zespole narodowym Kamila Glika, nie ma Grzegorza Krychowiaka, skreślony został – być może na dobre – Arkadiusz Milik. Kamil Grosicki przyjeżdża na zgrupowania, ale w barażach nie rozegrał nawet minuty. Podobnie jak Bartosz Bereszyński. Stara gwardia, tak czy owak, ląduje na marginesie.
***
Oczywiście prawdziwie strome schody wyrosną przed Probierzem dopiero wtedy, gdy kibice i dziennikarze zapomną już o tym, z jakiego punktu selekcjoner startował, z jakich tarapatów musiał wyciągać drużynę, no i zaczną miarowo podnosić wiszącą przed nim poprzeczkę. Kiedy ocenią, że wydrapane zwycięstwa to mimo wszystko za mało, bo reprezentacja Polski ma nie tylko osiągać stawiane przed nią cele, ale również objawiać od czasu do czasu piękniejsze oblicze, demonstrować przyjemny dla oka styl gry nawet w starciach z silnymi rywalami. A to z pewnością nastąpi, Jerzy Brzęczek i Czesław Michniewicz mogą sporo opowiedzieć o mierzeniu się z podobnymi oczekiwaniami. Obaj nie tylko im nie sprostali, ale poszli również na wojnę z opinią publiczną, sfrustrowani jej ciągłym nieusatysfakcjonowaniem.
Czy Probierz zdoła się po tych schodach wdrapać? Przepełniają nas złe przeczucia. Były trener Jagiellonii zauważalnie poprawił komunikację wokół zespołu w porównaniu do kadencji swojego poprzednika, ale w kreowanym przezeń przekazie niezmiennie dominuje to, co zwykliśmy nazywać “obroną oblężonej twierdzy”. Probierz niby jest otwarty na dyskusję, lecz jeśli się wsłuchać w jego wypowiedzi, to często jest to tylko otwarcie pozorne, bo trener albo na zadawane mu pytania odpowiada tak wymijająco, że pogratulowałby mu nawet Adam Nawałka, albo skupia się na zajadłym atakowaniu chochołów, które wcześniej sam wzniósł.
Spokój i zaufanie i tak mu się jednak należą. Reprezentacja Polski bardziej dziś bowiem potrzebuje Probierza w garści, niż innego selekcjonera – nawet potencjalnie lepszego – na dachu. Tym bardziej że tego “potencjalnie lepszego selekcjonera” znowu poszukiwałby i wybierał Cezary Kulesza.
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Trela: Futbol daje drugą szansę. Kluczowe aspekty wygranej w Walii
- Można nie trafiać w bramkę, a rozegrać dobry mecz. Polska staje się lepszą drużyną
- Janczyk z Cardiff: Nieuchwytni dla losu. Polska znów uciekła ze stryczka
- Lekcja od Szczęsnego, czyli czas przywracania godności
- Lewandowski: Trochę się wkurzyliśmy. Naszego hymnu nie było w ogóle słychać
fot. FotoPyk